Idzie RAK… będzie ZNAK… jest TATUAŻ nie ma ZNAKU
Monika Mamzeta artystka sztuk wizualnych, w 2015 r. przeszła zabieg mastektomii, który okazał się punktem zwrotnym w jej twórczości. Zorganizowała międzynarodowy konkurs na projekt tatuażu, który powstał w miejscu po jej piersi. Efekt końcowy można podziwiać na wystawie pt.: „… też Cię kocham” w Trafostacji Sztuki w Szczecinie.
Monika Mamzeta jest absolwentką Wydziału Rzeźby na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Tworzy rzeźbiarskie i multimedialne instalacje, fotografie i wideo. Jej prace opowiadają o relacjach, stereotypach i ciele. Jej najnowszy projekt „Idzie RAK… będzie ZNAK” jest radykalizacją wcześniejszych działań artystycznych, w których wykorzystywała flamaster umieszczając nim znaki na swoim ciele. Zmywalny pisak zastąpił atrament spod igły Marka Andrearczyka, tatuażysty wybranego do realizacji projektu tatuażu w miejscu po piersi. Sam projekt tatuażu został wyłoniony w drodze międzynarodowego konkursu zorganizowanego przez Monikę Mamzetę i Wall Gallery.
Mastektomia to jedna z najbardziej traumatycznych operacji dla kobiety, nie tylko na poziomie fizycznym, ale także psychicznym. Utrata piersi to dla wielu kobiet utrata kobiecości… z drugiej strony jest to często jedyna szansa na dalsze życie…
MM: Trudno się z tym nie zgodzić. Choroba nowotworowa towarzyszy mi od 2010 roku, kiedy to zdiagnozowano raka piersi u mojej Mamy. Aby poradzić sobie z tym doświadczeniem stworzyłam wtedy pracę pt.: „+/-„ Jest to seria dwóch fotografii. Obie przedstawiają poziomą bliznę po mastektomii, z tym, że na pierwszej z nich dorysowałam pionową czarną kreskę. Uważałam wtedy, że utrata piersi jest stosunkowo małą ceną za życie… Potem sama zachorowałam i w sumie nadal tak uważam… Jednak, gdy chodzi o własne ciało, sprawa przestaje być taka zero jedynkowa…
Przeszłaś zabieg mastektomii w 2015 roku... Jak z dzisiejszej perspektywy wspominasz tamten czas?
MM: Po tym, jak zachorowała moja Mama zaczęłam się regularnie badać… i myślę, że Jej choroba uratowała mi życie. Przedtem uważałam, że jestem niezniszczalna i „na wszelki wypadek” nie chodziłam do lekarzy… Po Jej nowotworze zaczęłam podejrzewać, że mogę powtórzyć jej historię, ale nie spodziewałam się oczywiście, że tak szybko… No cóż, po czasie uważam, że swoją diagnozę przeżywałam mniej niż chorobę Mamy, która spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Włączyłam się od razu w tryb działania. Zdecydowałam, że chcę mastektomii z jednoczesną rekonstrukcją, mimo, że mój guz był dość mały i lekarze namawiali mnie na operację oszczędzającą. Ja chciałam ograniczyć ryzyko, bo mam dzieci i dla kogo żyć. Podczas operacji okazało się, że słusznie się upierałam, bo wykryto dodatkowe, niewidoczne w badaniach obrazkowych, komórki nowotworowe.
W swojej twórczości wielokrotnie wykorzystywałaś kobiece ciało, jako swojego rodzaju płótno zmuszając odbiorcę do głębszego zastanowienia się nad przekazem. Teraz przyszła pora na tatuaż. Czy jest on w tym przypadku trochę jak kamuflaż, zakrywa blizny i niedoskonałości czyniąc ciało znów pięknym?
MM: W tym projekcie ważniejsza od kształtu tatuażu jest dla mnie cała otoczka: rozpisanie międzynarodowego konkursu, ujawnienie mojej niedoskonałości, sprowokowanie innych osób, artystek i artystów do zmierzenia się z tym tematem… Tatuaż nie miał niczego kamuflować… był pretekstem do „wyjścia z szafy”. Zresztą projekt, który zwyciężył w konkursie, idealnie wpisuje się w tę koncepcję.
Tatuaże dzisiaj są nie tylko modne, ale stanowią swego rodzaju dzieła sztuki. Czy można mówić o tatuażu, jako dziedzinie sztuki?
MM: Absolutnie tak… zresztą Marek Andrearczyk jest tego najlepszym przykładem… jest niezwykle utalentowany. Drugim dnem mojego projektu „Idzie RAK…będzie ZNAK” jest to, że kolekcjonuję sztukę. Tatuaż, który został wybrany przez powołane przeze mnie Jury w tym międzynarodowym konkursie jest kolejnym dziełem w mojej kolekcji. Takim zrobionym specjalnie dla mnie.
Co zadecydowało o wyborze projektu, który zrealizował Marek?
MM: Na konkurs "Idzie RAK …będzie ZNAK", który zorganizowałam wraz z Wall Gallery wpłynęło 46 zgłoszeń. Powołana przeze mnie Komisja Konkursowa wybrała spośród nich w pierwszym etapie siedem prac. Ostatecznie zwyciężył projekt Marii Czarneckiej, której praca powstała w Pracowni Rzeźby prof. Wiktora Gutta i dr Cezarego Koczwarskiego na Wydziale Wzornictwa ASP w Warszawie.
Co dokładnie przedstawia zwycięski projekt?
MM: Maria zmultiplikowała obie blizny, które pozostały po mojej mastektomii. Obrys każdej z nich powtórzony jest po 8 razy. Są one w ciekawy sposób zakomponowane, układając się w wiązkę, która obejmuje moją pierś. Uważam, że siła tej pracy tkwi zarówno w warstwie symbolicznej: powtórzona blizna stała się elementem zdobiącym. Jej zarys przestał szpecić. Jednocześnie, mimo, że blizna, która pozostała po mojej brodawce jest nadal widoczna, przestała dominować. Stało się to dzięki sąsiedztwu jej klonów. Dodatkowym atutem projektu Marysi jest to, że tatuaż świetnie się zachowuje w ruchu. Jak to wzór kratki. Bardzo fajne jest to, że tatuaż jest w kolorze białym, dzięki temu jest, ale nie dominuje.
Czy bałaś się samego tatuowania?
MM: Nie bałam się. Mam w tym miejscu ograniczone czucie. Liczyłam w cichości, że nic nie poczuję, ale aż tak dobrze niestety nie było… Po fakcie - na pytanie Marka - oceniłam ból w apogeum na 8 w skali od 1-10. Jeśli w ogóle coś czułam, to było to ca. 5-6. Na szczęście były też miejsca, które powinny być bardzo czułe, ale nie u mnie. Cały proces był nagrywany, a materiał jest pokazywany w ramach projektu
Czy jako Artystka jesteś zadowolona z efektu końcowego?
MM: Bardzo. Kluczowym elementem projektu „Idzie RAK… będzie ZNAK” jest mój coming out, jako amazonki.
Jakie reakcje ludzi na ten tatuaż?
MM: Ze względu na obostrzenia pandemiczne moja wystawa pt.: „… też Cię kocham”, miała swoje otwarcie dopiero 24 czerwca 2021. Czyli w sumie, te zdjęcia, które teraz publikujecie to pierwszy pokaz tatuażu na szerszą skalę. Bardzo jestem ciekawa reakcji. Samą wystawę można obejrzeć w Trafostacji Sztuki w Szczecinie do 26.09.2021. Zapraszam serdecznie.