Studio Design: Ter.ror Tattoo - Ostrów Wielkopolski
Studio Ter.ror Tattoo mieści się blisko centrum, w starej dzielnicy domków jednorodzinnych. Jest tu cicho i zielono. Widok z okien na ogród, dużo światła, bibelotów, nastrój dość magiczny. Poznajcie pracownie należącą do Izy Popek i Mieszka Ławniczaka.
- Dom, w którym mieści się studio, to miłość od pierwszego wejrzenia. Typowa, modernistyczna bryła, z półokrągłą wieżyczką, w której mieści się klatka schodowa. Przed domem cztery wysokie cyprysy, granitowy mur i stara metaloplastyka w bramie. Wszystko robi klimat trochę "strasznego domu", co nas w sumie bardzo cieszy. Kupiliśmy go z myślą o tym, by mieszkać na piętrze (jesteśmy parą) a parter wykorzystać, jako miejsce działalności. Wstępnie moje studio było pracownią fotograficzną, wtedy tylko Mieszko tatuował. Kiedy ja zajęłam się tatuażem, przekształciłam swoją powierzchnię na pracownię – mówi Iza Popek z Ter.ror Tattoo.
Studio ma 60 mkw. Dwie pracownie, oddzielone przesuwnymi drzwiami, każda ma około 20 mkw. Większa pracownia jest Mieszka i tam jest też spora poczekalnia z wygodnymi kanapami. Pracownia Izy za to taras, gdzie można zapalić papieroska albo zrobić sobie przerwę w otoczeniu ogrodu. Do tego mała toaleta i korytarz.
- Pracujemy we dwójkę, każdy ma swoje pomieszczenie, co jest bardzo komfortowe i dla nas (mamy różne gusta muzyczne) i dla klientów, którzy mogą się poczuć swobodnie, szczególnie, kiedy tatuowane są miejsca wymagające odkrycia miejsc intymnych – dodaje Mieszko Ławniczak.
- Cały dom był do generalnego remontu. Na parterze wcześniej mieścił się gabinet lekarski. Zostało po nim modernistyczne biurko, które do dziś mi służy. Wszystko urządzaliśmy sami, lubimy ładne rzeczy i mamy specyficzne gusta, stąd nie mogliśmy tego zostawić projektantowi, miało być nasze w stu procentach. Takie też jest. Trudno powiedzieć ile nas to kosztowało, bo zmiany i ulepszenia trwają właściwie non stop od 5 lat, teraz czujemy jednak, że niewiele już zostało do zrobienia. Wiele rzeczy, jak na przykład, imponująca podłoga w poczekalni, zostały wykonane własnym sumptem, bo ekipy budowlane nie chciały się podjąć wyzwania. Dzięki temu zaoszczędziliśmy trochę kasy i nerwów. Meble, które w większości wyglądają na drogie, tak naprawdę są dobrze upolowane na targach staroci. Największy koszt, ale i efekt dały okna, których jest dużo i są wielkie, tę zmianę wprowadziliśmy jako ostatnią. Było warto, światło jest teraz obłędne a widok na stare świerki koi ból klientów – kontynuuje Mieszko.
- Wiedzieliśmy tylko, że będzie eklektyczne, bo Mieszko lubi retro a ja bardziej modernizm i art deco. Na szczęście udało się to połączyć bez bójek i kłótni, jednocześnie spełniając konieczne warunki sanitarne. Miało być przytulnie i nieszablonowo, chyba się udało. Taki klimat odpowiada większości klientów, którzy chętnie wpadaliby tylko na herbatę - podsumowuje Iza Popek.