Oddanie komórek macierzystych zrobiło z niej anioła – historia Kamili, Dawcy szpiku z tatuażem
Kamila Ulas jest wielbicielką tatuaży. Trudno zliczyć, ile wzorów znajduje się na jej ciele! Część z nich, w tym anioł na plecach, związanych jest z bardzo ważnym wydarzeniem w jej życiu - z oddaniem komórek macierzystych dla niespokrewnionej z nią Pacjentki chorującej na nowotwór krwi.
Pamiętasz, co czułaś, kiedy otrzymałaś telefon z Fundacji DKMS i dowiedziałaś się, że ktoś potrzebuje Twojej pomocy?
Kamila: Nie było chwili zawahania. Dużo czytałam o tym, z czym wiąże się oddawanie szpiku, że zagrożenia są marginalne. Byłam, więc przygotowana i uznałam, że dla mnie to jest na sto procent bezpieczne. Myślę, że ważne jest, aby była to świadoma decyzja na etapie rejestracji w bazie potencjalnych Dawców szpiku. Osoba, która w momencie telefonu waha się, czy oddać komórki macierzyste, stawia nie tylko siebie w trudnej pozycji, ale także Fundację, która ciężko pracuje nad połączeniem „bliźniaków genetycznych”. Przede wszystkim powinna to być świadoma decyzja ze względu na dobro osoby chorej, dla której często jest to jedyny ratunek.
Jak wyglądało pobranie komórek macierzystych?
Dla mnie to nie był łatwy proces, bo wiązał się z dwoma wizytami w szpitalu – dzień po dniu. Trafiłam do kliniki onkologii w Gliwicach. Pierwszego dnia byłam podłączona do separatora przez pięć godzin i okazało się, że nie udało się pobrać wystarczająco dużo materiału, a zaledwie jedną czwartą. Było mi ciężko. Miałam kryzys psychiczny, bo myślałam, że zawiodłam. Ale lekarz wytłumaczył mi, że mam organizm, który potrzebuje więcej czasu. Drugiego dnia też spędziłam pięć godzin przypięta do aparatury, ale to już wystarczyło. Po wszystkim satysfakcja była na pewno większa. Sukces, który nas dużo kosztuje, zawsze daje większą satysfakcję.
Czy otrzymałaś jakieś informacje na temat tego, komu pomogłaś?
Tak, od razu - kiedy wracałam autobusem do domu ze szpitala, tuż po oddaniu szpiku. Wtedy dopiero pojawiły się emocje. Dowiedziałam się, że osoba chora, której pomogłam, pochodzi z Wielkiej Brytanii i że to kobieta, więc od razu pomyślałam, że ma dzieci. A do tego doszła informacja, że ma 47 lat. To mniej więcej tyle, ile miała moja mama, kiedy zmarła na raka. To przywołało wspomnienia, te bolesne, ale i te piękne. Od razu też poczułam więź i osoba, której nie znałam i o której wiedziałam tak niewiele stała się bardziej realna.
Jakie to uczucie podarować komuś życie? Czujesz się bohaterką?
Moi znajomi nazywają to bohaterstwem, ale ja tego tak nie traktuję. Przebadałam się i pojechałam poleżeć przez kilka godzin i tyle. Tak naprawdę znaczenie tego, co zrobiłam uświadomiłam sobie rok temu, kiedy nawiązałam kontakt z moją bliźniaczką genetyczną. Półtora roku po przeszczepie. Ona pierwsza napisała do mnie wiadomość. Ta przeszła przez Fundację, która przekazała do mnie maila. Odpisałam od razu, ale kontakt się urwał. Dopiero, kiedy Fundacja DKMS założyła Klub Dawcy, skorzystałam z okazji, żeby dopytać o stan zdrowia Biorczyni. Fundacja nie mogła przekazać takiej informacji, ale wystarczyło moje zainteresowanie, żeby okazało się, że nie dotarła do niej moja poprzednia wiadomość. Obie uznałyśmy, że druga strona nie chce utrzymywać kontaktu, a było zupełnie inaczej. Od tamtego czasu rozmawiamy regularnie, ale o chorobie tylko raz. Opisała jak to wyglądało po jej stronie. Teraz kolegujemy się i rozmawiamy o tym, co słychać u nas i u naszych rodzin.
TY TEŻ MOŻESZ POMÓC! Wejdź na stronę www.dkms.pl/dobry-wzor i zamów bezpłatny pakiet do rejestracji w bazie potencjalnych Dawców szpiku. Wystarczy, że pobierzesz wymaz i odeślesz go do Fundacji DKMS, która zajmie się resztą.
Czy to wyjątkowe uczucie udaje Ci się w pewnym sensie zatrzymać przy sobie poprzez tatuaże?
Zanim się zarejestrowałam, jako potencjalny Dawca już miałam tatuaże. Po oddaniu szpiku otrzymałam blaszaną figurkę aniołka. Stała się ona dla mnie bardzo cenna, ale nie mogłam jej mieć cały czas przy sobie. Dlatego wytatuowałam ją sobie na całych plecach. Tatuaż symbolizuje dla mnie to, że w życiu zrobiłam coś ważnego i fajnego.
To teraz pytanie, które może pomóc innym w podjęciu decyzji o rejestracji w bazie. Co boli bardziej – zrobienie tatuażu czy oddanie komórek macierzystych?
Zdecydowanie zrobienie tatuażu boli bardziej. Przy pobraniu to jest jedynie wbicie wenflonu w jedną i drugą rękę. Tatuaż to ból od igły wielokrotnie nakłuwającej skórę, to zdzieranie naskórka, a potem zawijanie tego miejsca folią. Przez kilka tygodni trzeba smarować tatuaż maścią. Skóra schodzi, łuszczy się regenerując, jest zaczerwieniona i opuchnięta. Nie można uprawiać sportu, moczyć w wodzie i trzeba unikać słońca. Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie zniechęcam do robienia tatuaży, wręcz przeciwnie, ale to dużo bardziej bolesne i uciążliwe niż zostanie Dawcą.
Co powiedziałabyś osobom, które się wahają i nie są pewne, czy zarejestrować się w bazie potencjalnych dawców szpiku?
Wahanie może wynikać z niewiedzy i niechęci jej zdobycia. Widziałam to u moich znajomych. Nie mieli informacji o tym, z czym się wiąże zostanie Dawcą i trudno im było je przyswoić. Rozmawialiśmy o tym dużo, stąd wiem, że dla wielu osób to jest trudne. Ale wcale nie uważam, że każdy ma antypredyspozycję mentalną. Trzeba tylko chcieć się przełamać. Ważna jest też wielokanałowa i intensywna edukacja. Dla osoby, która się obawia i raz usłyszy, że to nie jest bolesne i groźne, to będzie za mało. Taki przekaz wejdzie uchem i wyjdzie uchem. Trzeba to powtarzać i wtedy zadziała.