Arsmanica z Wrocławia - pani od pierwszych tatuaży i ratunku wszelakiego
Uwielbiam Candy Ink! Śledzę jej twórczość od bardzo dawna, i zawsze wydawała mi się samodzielną jednostką, pracującą na własny rachunek. Gdy otworzyła swoje pierwsze studio, wydawało się oczywiste, że będzie w nim rządzić niepodzielnie. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy pewnego dnia w Candy Shopie pojawiły się aż dwie nowe artystki. I to początkujące! Jedną z nich była Anna Jakubiec. Od razu wyraźnie zaznaczyła swoją obecność, tworząc charakterystyczne, geometryczno – kosmiczne prace. A później zniknęła. Niedawno odnalazłam ją w studiu Redberry we Wrocławiu i postanowiłam sprawdzić co u niej.
Ile to już minęło, odkąd zaczęłaś swoją przygodę z tatuażem?
W lutym 2017 zaczęłam praktyki, a w czerwcu robiłam swoje pierwsze tatuaże, także to już cztery lata.
Ale zleciało! Doskonale pamiętam twoje początki. Od dłuższego czasu obserwowałam już wtedy działalność Candy Ink, gdy pojawiły się u niej praktykantki. Jak to się stało, że zaczęłaś naukę akurat u Laury?
Już w czasie studiów na politechnice chodziłam po różnych salonach tatuażu z czymś co miało przypominać portfolio, ale w żadnym nie udało mi się zahaczyć (nie dziwię się z perspektywy czasu). Postanowiłam skupić się na studiach, poćwiczyć rysunek i spróbować po obronie. I tak też zrobiłam. Tym razem zdecydowałam zacząć od osoby pod, której skrzydła chciałam trafić najbardziej. Estetyka Candy niezwykle do mnie przemawiała. Neotrad jest nadal moim ukochanym stylem! Jak dziś pamiętam, że trzęsłam się przed wejściem do studia. Ale porozmawiałyśmy, Laura szukała jeszcze jednej osoby do nauki, a ja weszłam z ulicy i chyba było widać, że jestem zdeterminowana (śmiech).
Zapewne tak, bo misja zakończyła się sukcesem. Ale tej miłości do neotradu nie dostrzegłam. Raczej robiłaś coś całkowicie innego. Te pierwsze prace, były bardziej geometryczne. I często pojawiał się w nich motyw kosmosu.
Styl neotradycyjny jest moim ukochanym ale do oglądania, podziwiania. Choć faktycznie myślałam, że pójdę w tym kierunku na samym początku. Najpierw były baloniki, w każdym możliwym wydaniu, a potem, jako próba wyjścia z jednego schematu, geometria i kosmos. W ciągu tych czterech lat próbowałam też ograniczyć kolor, w ramach testowania czegoś nowego. Zrozumiałam jednak, że jestem na niego skazana, bo go uwielbiam.
Nie żałujesz, że nie wykorzystałaś tego czasu, by jednak uczyć się swojego ulubionego stylu mając do dyspozycji tak wybitnego nauczyciela, a dopiero później zacząć szukać własnego stylu? Bo przygoda w Candy Shopie była dość krótka, prawda?
Wszystkie trzy tworzyłybyśmy wtedy w tym samym stylu. Jasne, każda inaczej, jednak do szukania różnorodności i swojej ścieżki byłyśmy najmocniej zachęcane. Myślę, że nie ma czego żałować. Wyciągnęłam maksymalnie dużo z przygody tam. Miałam dobrą nauczycielkę, która pokazała mi podstawy, z których korzystam do dziś.
Czyli było fajnie, ale krótko, bo dość szybko przeszłaś do studia Redberry. Dlaczego właśnie tam?
Pracujące w studiu osoby robiły na mnie ogromne wrażenie, więc ponownie postanowiłam zacząć od miejsca gdzie potencjalnie chciałabym się znaleźć, pomimo strachu, że z rocznym stażem nie uda mi się. W dodatku, jest to piękne i klimatyczne miejsce. Po wejściu do środka przepadłam i zapragnęłam zostać na zawsze.
Mam wrażenie, że dopiero w Redberry tak na prawdę zaczęłaś poszukiwania swojego stylu i chyba nadal szukasz. Oprócz geometrii pojawił się też watercolor i jakieś próby z neotradem. Czy któryś z nich wysuwa się już na prowadzenie i wiesz w jaką stronę chcesz pójść, czy poszukiwania nadal trwają?
Poszukiwania nadal trwają, ale przestałam robić to intencjonalnie. Cieszy mnie kiedy mogę użyć "grubszego" konturu i bawić się kolorem. Może kiedyś będę mogła zamknąć się w jednej nazwie, chociaż nie wiem czy tego potrzebuję.
Dziś największą radość przynosi mi po prostu realizowanie siebie i uszczęśliwianie osób, które chcą zrobić swój pierwszy tatuaż (a jest ich bardzo dużo), czy poprawić lub zakryć już istniejący. Bardzo lubię to zajęcie, bo widzę ile przynosi ulgi.
Lubię też zrealizować pomysł klienta w "moim stylu", którego ja nie widzę wyraźnie, ale te osoby doskonale wiedzą czego mogą się spodziewać i dlatego przychodzą.
Nawet sama o sobie mówisz "pani od pierwszych tatuaży i ratunku wszelakiego". Może zacznijmy od tego pierwszego. Co sprawia, że wielu klientów przychodzi właśnie do ciebie po pierwszą dziarkę i na jakie tatuaże się decydują? Coś małego i delikatnego na początek, czy od razu lecą z wielkim formatem?
Na początku to był wewnętrzny żart, bo każdego miesiąca pojawiało się u mnie po kilka, a nawet kilkanaście osób na pierwsze tatuaże. Żartowałam więc, że jeżeli jest tych osób jest tak dużo, to czekam, aż pojawią się one minimalnie trzy dni pod rząd i wtedy wpisuję sobie to w bio. Nie musiałam długo czekać. Już w kolejnym tygodniu pięć dni z rzędu było zajętych przez debiutantów. Przychodzą z polecenia swoich znajomych, albo po zobaczeniu na żywo moich tatuaży. Ale głównie słyszę, że wybierają mnie, bo czują się zaopiekowani i bezpieczni w moim towarzystwie. Wiedzą, że mogą napisać o wszystkich swoich pomysłach czy wątpliwościach i nikt ich nie wyśmieje. Natomiast jeśli chodzi o wybierany rozmiar tatuażu, to istnieje duża rozpiętość. Od malutkich delikatnych kwiatków, po prace w formacie A4. Większych na pierwszy raz jeszcze nie robiłam.
A co z tym ratunkiem? Jaki był największy babol którego zakryłaś?
Chyba najbardziej zapamiętałam duży czarny tribal. Ale ratunek głównie dotyczy tatuaży, którym trzeba poprawić kolory, dodać detali, albo skończyć, bo klient już nie ufa, że poprzedni tatuator zrobi to dobrze. Zakrywam też blizny, które uprzykrzają życie, a czasami odbierają możliwość normalnego funkcjonowania.
Domyślam się, że takie poprawki wymagają jeszcze większego zaufania niż pierwszy tatuaż. Jaki jest Twój sposób na to, by jak mówisz, klienci czuli się zaopiekowani i bezpieczni?
Wydaje mi się, że wystarczy być ludzkim, nie traktować nikogo z góry. Jeżeli ktoś przychodzi z tatuażem, którego się wstydzi, nie przychodzi po dawkę drwin, ale z nadzieją, że zostanie wysłuchany, a potem zaproponuje mu się najlepsze rozwiązanie. Najlepsze nie oznacza, że podejmę się wszystkiego, ale podpowiem też kto może się tym zająć lepiej ode mnie. Więc możemy dodać do tego szczerość i autentyczność. A przede wszystkim, staram się traktować każdego kto do mnie przychodzi, jak dawno nie widzianego znajomego, którego jestem ciekawa, co u niego.
Wydajesz się być osobą, z którą faktycznie nietrudno się zaprzyjaźnić. Szczególnie łatwo musi to chyba przychodzić geekom, z którymi dzielisz wiele zainteresowań. Mnie kupiłaś hasłem "Sailor Moon" (śmiech). Ty też nadal czekasz, aż w twoim życiu pojawi się gadający kot?
Dzięki! Ale tak, dość szybko udaje mi się znaleźć wspólny grunt praktycznie z każdym. Zwłaszcza, że są kwestie uniwersalne, które dotyczą nas wszystkich. Od tego jak bardzo denerwują nas korki na drodze, czy i kiedy urlop, a teraz czy jesteś przed czy po i jaka to była szczepionka. Czarodziejkę uwielbiam ale uznałam, że nie ma na co czekać i od 10 lat mam kota, nie zgadniesz, imieniem Luna. Czy przemówiła niech pozostanie tajemnicą.
Hmm... No dobra, niech będzie że nie zapytam czy już walczysz o miłość i sprawiedliwość, ale gdyby założyć że tak właśnie jest, to którą czarodziejką byś była i dlaczego?
Albo Makoto (Jowisz) albo Haruką (Uran). Obie są samodzielne i opanowane. Stabilne, można na nich polegać.
Podobnie jak Ami (Merkury), i szczerze mówiąc myślałam, że to właśnie ją wybierzesz. Obecnie zajmujesz się sztuką, a twój pseudonim sugeruje nawet, że jesteś jej maniaczką, jednak wcześniej podobnie jak Ami zajmowała cię nauka, chyba też związana z cyferkami i skomplikowanymi obliczeniami. Dobrze kojarzę?
Tak, bardzo dobrze kojarzysz (śmiech). A widzisz, jednak wygrało to, że Makoto była też niepoprawną romantyczką, która marzyła o założeniu własnego biznesu i rodzinie. A to wypisz wymaluj ja!
Ooo! Czy mam rozumieć, że kolejnym studiem po Redberry, będzie już twoje własne?
Być może. Nie wykluczam tego, ale nie są to plany na najbliższą przyszłość.
Lubię Redberry. To moje miejsce i nie śpieszno mi je opuszczać.