Bielsko-Biała: Kota Mina z Inna Bajka Tattoo
Najbardziej lubię prace linearne, graficzne, oparte głównie na konturze. Lubię bawić się różnicowaniem linii, cieniowaniem kreskami niczym w szkicu ołówkiem. Nie stosuję gładkiego cieniowania szarościami, mam wrażenie, że takie prace często tracą głębię po latach noszenia, odcienie zlewają się ze sobą i wszystko staje się bardzo jednolite. Dlatego zdecydowanie wybieram ciemny kontur, który nie zatraci się tak szybko. Czasem do prac w czerni lubię dorzucić nieco koloru, wciąż z nim eksperymentuję.
Skąd pomysł, że zostaniesz tatuażystką?
Nie było takiego pomysłu ani planu, był przypadek. Po przygodach z komiksami, ilustracją i animacją nie za bardzo wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Zawsze marzył mi się tatuaż, ale nigdy nie sądziłam, że mogłabym się tym zajmować. Miałam w głowie mgliste pojęcie o samym procesie tatuowania. Wyobrażałam sobie bryzgającą wokół krew i studio w brudnej, ciemnej piwnicy (śmiech). Mimo to, przezwyciężając obawy, wylądowałam z własnym projektem w jednym z salonów w moim mieście. Podczas przerwy tatuator zabrał się za wertowanie mojej teczki z rysunkami. Pod koniec sesji razem z szefową studia zaproponowali mi praktyki. Także jednego dnia z klientki stałam się stażystką, co było dla mnie totalnym zaskoczeniem jak i wielkim wyróżnieniem.
Jak długo dziarasz?
Pierwsze kroki, jako praktykant stawiałam jakieś sześć lat temu. Jednak prawdziwe tatuowanie zaczęło się dopiero w 2016r., gdy pracy stało się na tyle dużo, by z przysłowiowej kanapy przenieść się do własnego studia.
Tatuowanie to dla Ciebie praca czy styl życia?
Przede wszystkim praca, praca, praca. A niejednokrotnie nawet ciężka orka w pocie czoła (śmiech). Praca – nie, jako czynność zarobkowa – ale jako codzienny wysiłek wkładany w wykonywane projekty, codzienne podnoszenie sobie poprzeczki, codzienne dawanie z siebie maksimum energii i kreatywności, ciągłe doskonalenie warsztatu. To jest priorytet. „Styl życia” jest dopiero na drugim miejscu, ale ma wiele zalet. Przynależność do świata tatuażu daje poczucie wolności i uczy asertywności, czego dotąd ogromnie mi brakowało.
Jakie są największe wady tego „zawodu”?
Garb. Reszta jest kwestią wyrobienia sobie odpowiednich nawyków i nauczenia się, jak zagospodarować swój czas…tak mówią, ja wciąż się tego uczę (śmiech).
Jesteś właścicielką studia. Ciężko jest prowadzić własny biznes?
Z jednej strony tak, jest bardzo ciężko. Chyba nie będę pierwsza, która powie, że w naszym kraju prowadzenie własnej działalności to codzienne zmaganie się z absurdem w czystej postaci. Z drugiej strony jednak – nie ma większej satysfakcji, niż ta, gdy patrzysz na rozwój swojego studia i ludzi, którzy w międzyczasie dołączyli do Ciebie, gdy patrzysz jak w progu stają kolejni goście, jak "starzy bywalcy" wracają, przyprowadzając swoich przyjaciół, rodzinę… Jest mnóstwo ciepła, dobrej energii. To pozwala przezwyciężyć wszystkie organizacyjne trudności, stajemy na głowie, bo wiemy, że warto.
Pamiętasz swój pierwszy raz, gdy wbiłaś igłę w czyjąś skórę?
Pierwszy tatuaż jest jak skok na główkę ze świadomością, że nie umiesz pływać. Strach, że możesz zrobić komuś krzywdę a zarazem, że twoje błędy będą widocznym śladem na czyjejś skórze przez długi czas – wcale nie ułatwia zadania (śmiech). Ja bałam się jak cholera, a ta niepewność w tatuowaniu towarzyszyła mi bardzo, bardzo długo. Wprawy nabiera się latami.
Cewka czy rotarka?
Zdecydowanie rotacja. Tatuowanie cewką wymaga pewnego rodzaju wirtuozerii. Wolę praktyczniejsze rozwiązania. Technikę umożliwiającą uzyskanie pożądanych efektów prosto, powtarzalnie i bez długich godzin spędzonych na ustawianiu sprzętu ze łzami w oczach (śmiech). Praca na modułach pozwala ponadto na szybkie i wygodne dziaranie w przeróżnych stylach, tworzenie dowolnych efektów bez zmiany maszyny. Uważam, że to najbardziej ergonomiczne rozwiązanie, jakie pojawiło się na rynku w ciągu ostatnich lat.
Czym teraz dziarasz?
Cheyenne Thunder do zdecydowanych, grubych konturów i wypełnień oraz Equalizer Proton do szkicowych, delikatnych linii i cieniowania typu whip shading. Stosując je zamiennie mogę uzyskać dokładnie takie efekty, jakich potrzebuję.
Czy preferujesz jakiś styl tatuowania?
Najbardziej lubię prace linearne, graficzne, oparte głównie na konturze. Lubię bawić się różnicowaniem linii, cieniowaniem kreskami niczym w szkicu ołówkiem. Nie stosuję gładkiego cieniowania szarościami, mam wrażenie, że takie prace często tracą głębię po latach noszenia, odcienie zlewają się ze sobą i wszystko staje się bardzo jednolite. Dlatego zdecydowanie wybieram ciemny kontur, który nie zatraci się tak szybko. Czasem do prac w czerni lubię dorzucić nieco koloru, wciąż z nim eksperymentuję.
Czy możesz powiedzieć o sobie, że masz własny styl dziarania?
Oczywiście, choć wciąż rozwijam się w przeróżnych kierunkach i poszukuję. Czasem w tatuażu dominuje dotwork i kontur, czasem dodaję watercolor do szkicowych linii, czasem tworzę surrealistyczne budynki połączone z portretami. Styl rysowania jest jak charakter pisma i wydaje mi się, że moje prace są dość rozpoznawalne i że trudno je pomylić z projektami innych tatuatorów. U nas w studiu mówimy na to po prostu „Innobajkowy styl” (śmiech).
Czy robisz własne projekty i skąd czerpiesz inspirację?
Moje projekty zawsze są rysowane przeze mnie, dla każdego z osobna. Taka od początku przyświecała nam filozofia. NIE KOPIUJEMY – TWORZYMY. Każdy tatuaż, który wyszedł spod mojej ręki jest najpierw przeze mnie ręcznie rysowany, od najmniejszej różyczki po skomplikowane rękawy. Dzięki temu każdy z naszych Gości dostaje oryginalny, indywidualny projekt stworzony specjalnie dla niego. Ludzie to czują i doceniają, że nie są tylko kolejnym terminem w kalendarzu. Inspiracja? Częściej to ona odnajduje mnie, niż na odwrót. Staram się dużo czytać, oglądać, być na bieżąco z trendami w świecie sztuki. Ponadto moje prace często powstają w oparciu o własne przeżycia, wspomnienia, obserwacje. Mają ogromny ładunek emocjonalny i są bardzo osobiste. W rysowaniu, na co dzień często pomagają mi mitologie – słowiańska, nordycka, stare legendy pełne magicznych, mrocznych postaci. Czasem jakiś pomysł trafia mnie zupełnie niespodziewanie, wtedy wiem, że muszę to koniecznie przelać na papier, bo będzie mnie męczyć bez końca (śmiech).
Podejmujesz się coverów lub dziarania na bliznach? Nie jest prosta sztuka…
Zawsze trzeba obejrzeć miejsce tatuowania na żywo, zanim podejmie się decyzję o wykonaniu tatuażu. Jeśli blizna jest zbyt rozległa (jak po oparzeniu) lub tatuaż do zakrycia jest zbyt ciemny i za głęboko wbity – odsyłam do innych specjalistów z większym doświadczeniem z trudnymi przypadkami. Owszem, zdarza mi się zakrywać płytkie blizny po cięciach lub stare, wyblaknięte dziarki, ale podejmuję się zadania tylko wtedy, gdy jestem w 100% pewna efektu. Eksperymenty nie wchodzą w grę.
Rysunek własnoręczny czy program graficzny/tablet graficzny?
Rysunek własnoręczny na tablecie graficznym. Do niedawna byłam jeszcze ortodoksyjną fanką „jedynie słusznej techniki” ołówka na papierze. Jednak, gdy moja przyjaciółka (również tatuatorka) pokazała mi, jak niesamowite efekty można osiągnąć rysując z pomocą najnowszego iPada – musiałam przewartościować swój światopogląd (śmiech). Tablet pozwala zaoszczędzić mnóstwo czasu, rozwinąć warsztat, tworzyć jeszcze doskonalsze projekty nie czując praktycznie żadnej różnicy między cyfrowym a tradycyjnym rysowaniem.
Czy składanie zdjęć w programie graficznym to sztuka? Czy sztuką jest przeniesienie tego na skórę?
Niewątpliwie, dlatego podziwiam tatuatorów, którzy wykorzystując gotowe materiały kreują cyfrowo coś zupełnie nowego. Tutaj w grę wchodzi kwestia praw autorskich, tak bardzo w ostatnich latach kontrowersyjna. Ważne jest, by z ogólnie dostępnych zdjęć w Internecie korzystać, inspirować się nimi, a nie kopiować ‚na żywca”. Czasem i ja najpierw układam kolaż ze zdjęć, dopasowuję elementy, aby kompozycja była perfekcyjna, dopiero potem przerysowuję ją w swoim stylu.
A co sądzisz o „podrasowywaniu” zdjęć wykonanych tatuaży?
Jeśli mówimy o komputerowym naprawianiu tego, co podczas tatuowania nie do końca nam wyszło – to rzeczywiście jest to tandetna marketingowa ściema, która nie powinna w ogóle mieć miejsca. Ludzie wynajdują też przeróżne techniki fotografowania swoich prac, na mokro, pod różnymi kontami, z filtrami na obiektywie, ogólnie – mnóstwo kombinowania, żeby kolor był bardziej nasycony a czernie czarniejsze. To też nie do końca fair. Moim zdaniem – jeśli praca nie wygląda na zdjęciu tak dobrze jak w realu – po prostu jej nie wrzucam albo powtarzam zdjęcie. Jedyne, co dopuszczam, to zmiana kolorowego zdjęcia na czarno-białe, oraz wyrównanie poziomów, gdy podczas ujęcia było kiepskie światło. Na inne zabiegi szkoda mi czasu.
Pamiętasz pierwszy tatuaż, który zrobiłaś?
Pierwszy tatuaż na żywym człowieku… Był to pierwszy i ostatni tatuaż wykonany przeze mnie na kacu (śmiech). Tak, wstyd się przyznać. Może to z nerwów, ale raczej z głupoty i niewiedzy. Na domiar złego – dostałam do ręki starą, cewkową maszynę. Trzęsła się maszyna, trzęsłam się ja. Trauma w pełni. Żeby dopełnić czary goryczy – na pierwszy wzór wybrałam sobie czaszkę z geometrią. Czyli wszystkie możliwe błędy popełnione za jednym zamachem. Na szczęście koniec końców nie wyszło aż tak źle, nawet ostatnio ktoś podesłał mi na Instagramie ten właśnie wzór skopiowany przez innego tatuatora (śmiech).
Tatuaż, z którego jesteś najbardziej dumna?
Jestem dumna za każdym razem, gdy widzę swoją gotową pracę i wiem, że dałam z siebie wszystko, że tatuaż wyszedł jeszcze lepiej niż projekt, linie są dopracowane, kompozycja pasuje do anatomii, a pacjen jest w jednym kawałku i się uśmiecha (śmiech). Nie umiałabym wybrać jednego najlepszego projektu. Jednak wiem, która praca zmieniła moje spojrzenie na tatuowanie, przez co stała się mi bliska i wyjątkowa. Był to tatuaż inspirowany rysunkiem Marca Silvestri z komiksu „Darkness”. Modelem był mój (najwspanialszy i nieoceniony) Mąż Sławek, też tatuator. Po odbiciu wzoru, powiedział mi tylko: „Nie myśl o tym, że postacie muszą być identyczne jak w komiksie. Po prostu rysuj sobie po skórze po swojemu, tak jak rysujesz na papierze. Nie trzymaj się sztywno kalki.” Odważny był (śmiech). Ale te proste słowa zmieniły całkowicie moje tatuowanie, posłuchałam intuicji, wprowadziłam mnóstwo dynamiki do swoich prac, które od tamtego momentu stały się czymś zupełnie nowym, niepowtarzalnym.
Najdziwniejszy tatuaż, który zrobiłaś?
Z racji tego, że nasze studio ma swój własny, niecodzienny styl, odwiedzają nas raczej ludzie oryginalni i pełni cudownie pokręconych pomysłów (śmiech). Jednorożce, alpaki, kucyki Pony, steampunkowe zwierzaki i leniwce jedzące arbuzy to nasz chleb powszedni. Raz zdarzyło mi się tatuować jelenia z rogami w kształcie liter, jego broda była złożona z szyszek chmielu i porywał go statek kosmiczny (śmiech). Jednak naszym Asem i numerem jeden wciąż pozostaje chłopak, który prosił o wytatuowanie na klacie (tu uwaga cytat) „kupkającego mopsa”. Oczywiście tatuaż nie doszedł do skutku, obawiam się, że mógł być skutkiem przegranego zakładu. Niemniej pomysłodawca pozostanie w naszej pamięci (śmiech).
Są motywy, których masz już dość lub nie robisz?
Jest kilka takich motywów. Bez wątpienia są to symbole, które przez lata używania zatarły się, opatrzyły, przebrzmiały. Na pewno są to wszelkiego rodzaju znaki nieskończoności, linie życia, z wplecionym piórkiem lub bez, z imieniem dziecka, faceta, dmuchawcem, łapką pieska i ptaszkami. To taki tatuatorski odpowiednik skarpet w sandałach i pizzy z ananasem (śmiech). Zawsze staramy się jednak mieć coś w zamian, jakąś awaryjną koncepcję dla klientów upierających się przy takich projektach, jednak czasem ludzie są nieugięci i musimy rezygnować z sesji, żeby nie rozpowszechniać ogólnie wyśmiewanych wzorów. Czasem rezygnujemy ze współpracy, gdy klient po dziesięciu poprawkach nadal nie jest zadowolony ze wzoru (przypuszczalnie nigdy nic go już nie zadowoli), lub, gdy przychodzi z wydrukowanym zdjęciem czyjegoś tatuażu i ŻĄDA kopii. Na szczęście takich przypadków jest coraz mniej, wzrasta poziom świadomości i coraz częściej ludzie zgłaszają się po nasze projekty zdając się na nasze pomysły i wizje.
Najdziwniejsza rzecz, jaka Ci się przytrafiła w trakcie tatuowania?
Tak naprawdę – co człowiek, to inna historia. Zdarzyło się, że jadąc do nas klient złamał rękę, która miała być tatuowana… Innym razem zapaliła się nam bateria, która była podpięta do ładowania… Niewiele brakłoby wybuchł ogromny pożar. Jednego razu tatuowałam chłopaka, którego żona bez obciachu wyjęła książkę i zaczęła mu czytać na głos. Raz musieliśmy wyprowadzać kompletnie pijanego klienta, który przyjechał do nas własnym samochodem (!). Facet (w)stawił się na sesję, mieliśmy wykonywać hełm spartanina, jako symbol siły czy coś w tym stylu. Ostatecznie prawie płacząc przyznał się, że się panicznie boi. Skończyło się na odebraniu kluczyków i odwiezieniu gościa pod dom… Ale z takich bardziej pozytywnych i nietypowych tatuaży – najmilej wspominam jeden dzień, kiedy jeszcze, jako „samotny strzelec” tatuowałam podczas jednej sesji mamę i jej cztery córki. Każda z nich miała ten sam wzór, siedem małych jaskółek siedzących na gałązce. Było dużo ciepła i rodzinnych anegdot, widać było łączące ich więzi i to było naprawdę super, jakbym na moment stała się częścią tej rodziny (śmiech).
Czy jakieś szczególne zachowania u Klientów Cię irytują?
Bez wątpienia – najbardziej denerwuje mnie i smuci totalny brak szacunku do naszej pracy lub do nas samych. Zdarza się, że ludzie traktują nasz zawód tak jak każdy inny z sektora usług, jakbyśmy mieli tylko spełniać zachcianki klienta, nic poza tym. Podchodzą do tatuowania bardzo lekceważąco i protekcjonalnie (zwłaszcza, gdy są od nas starsi). Nie widzą artystycznej strony tego zawodu. Nie traktują poważnie. Pochodną tego zachowania jest – jeszcze częściej spotykane – nie pojawianie się na sesji lub odwoływanie jej w ostatnim momencie. Stąd opracowany przez nas i wciąż udoskonalany regulamin studia, wprowadzenie systemu zadatków. Na szczęście takie zachowania to pojedyncze przypadki, w większości spędzamy czas w otoczeniu naprawdę cudownych, otwartych, uśmiechniętych osób, co pozwala zapomnieć o niesmacznych incydentach (śmiech).
„Janusze tatuażu” to?
Myślę, że „Januszem” jest każdy, kto wybrał ten zawód tylko ze względów finansowych. Dlaczego? Ponieważ robiąc to tylko dla pieniędzy nie zauważysz, że Twój rozwój stanął w miejscu. Popadasz w rutynę i tracisz kreatywność. Nie będziesz się przejmował, że „coś tam nie wyszło”, przecież klient zapłacił i wyszedł w miarę zadowolony. Nie będziesz starał się być na bieżąco, nie będziesz próbować nowych rzeczy. Drogie opatrunki i najlepszej, jakości igły? Po co, przecież folia spożywcza też da radę. I tak, kroczek po kroczku cofasz się, zamiast iść naprzód. Smuci mnie, gdy ktoś ma dwudziestoletni staż, a tatuuje tak samo lub gorzej niż kolesie w przysłowiowej piwnicy. I to jest januszostwo pierwsza klasa (śmiech). Są też oczywiście osoby o tak rażącym braku talentu, że nie powinny brać nawet ołówka do ręki, nie mówiąc o igłach. Ale takie osoby rzeczywistość szybko weryfikuje.
Czy jest jakiś artysta, który ma lub miał wpływ na Twój styl?
Artystą, który sprawił, że zakochałam się w sztuce tatuażu i koniecznie zapragnęłam mieć swój pierwszy – był Kamil Czapiga. Po prostu zobaczyłam jego prace i pomyślałam „to tak się w ogóle da?” (śmiech). Dzięki niemu moje pierwsze tatuaże były pełne owadów, geometrii, symboli. Dziś w Internecie śledzę, co najmniej setkę różnych tatuatorów o przeróżnych stylach, tak, aby nie zamykać się tylko w jednym. Rysownikiem spoza świata tatuażu, do którego podziwiam za niesamowitą wyobraźnię i kreskę jest Junji Ito, polecany raczej dla osób o mocniejszym układzie nerwowym (śmiech). Jednak nie ukrywam, że największą inspiracją dla mnie jest codzienna praca we wspaniałym zespole, składającym się dziś już z czterech osób – mnie, Natalii, Sławka i Boya, którzy są świetnymi ludźmi i tatuatorami, których uwagi są dla mnie mega ważne, pomagają mi tworzyć niesamowite rzeczy i korygować błędy. Nie ma nic lepszego, niż możliwość skonsultowania rysunku z innym artystą, który może zwrócić uwagę na coś, czego nie zauważyliśmy, lub podrzucić inne rozwiązania, na które sami byśmy nie wpadli. Jestem bardzo wdzięczna za to, co udało się nam wspólnie wykreować i życzę sobie, alby Nasze studio rozwijało się tak dobrze jak dotąd (śmiech).