Świdnik: Florian Applevine - Studio Golden Fox Tattoo
Mój styl to psycho-narko porno, co jest jakimś moim wariantem sztuki newschoolu. Uwielbiam dynamikę linii, pokrzywioną perspektywę, oraz duży kontrast kolorów. Wszystko ma być tłuste i soczyste, a przy okazji rzucające się w oczy. Bardzo lubię jednak techniczne style, takie jak oldschool, gdzie nie ma miejsca na błędy, wszystko musi być podporządkowane danym regułom, a każdy błąd w technice pracy jest od razu widoczny. Styl szkicowy jest również jednym z moich ulubionych, ponieważ można zaprezentować w nim swoje umiejętności prowadzenia igły, oraz kontroli nad nią.
Skąd pomysł, że zostaniesz tatuażystą?
Kiedy kończyłem studia filozoficzne na Uniwersytecie Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie zacząłem się zastanawiać co by tu w życiu robić i wtedy właśnie zrozumiałem, że to musi być coś związanego ze sztuką. Drogą eliminacji doszedłem do tego, że w pracy potrzebuję drugiego człowieka, to też tatuaż wydawał się idealną branżą, gdzie mogłem zarówno tworzyć dzieła umieszczane w najlepszych galeriach świata na ludzkiej skórze, a przy okazji rozwijać swoje własne pomysły na style. Przy okazji ta forma sztuki idealnie wpisuje się w mój wyuczony zawód.
Kiedy dokładnie zacząłeś dziarać?
Zacząłem tatuować kiedy byłem na studiach, a to było dawno temu. Po świecie chodziły jeszcze dinozaury. Myślę, że to coś koło piętnastu lat, z czego dziesięć tatuowałem w salonie Vallhala w Lublinie. Od trzech lat prowadzę swój własny salon. Pierwszy tatuaż wykonałem w domu u kolegi na jakiejś kanapie przy jakiejś lampce.
Tatuowanie to dla Ciebie praca czy styl życia?
Oczywiście uważam, że tatuaż jest tak na dobrą sprawę wykładnią życia tatuatora. Podobnie jak każde dzieło sztuki jest wypadkową życia artysty. Dla mnie ci, którzy uważają, że tatuaż to tylko praca to jakiś dużo gorszy sort tatuatorskiego stanu. Tatuator od zarania dziejów w każdej kulturze był postacią mistyczną, spełniającą rolę nie tylko ozdobnika ludzkiej skóry, ale także człowieka, który metafizycznie związany jest ze swoimi dziełami. Specyfika płótna pod sztukę tatuatora jest oczywiście podstawą jego wyjątkowości. Ktoś kto traktuje tatuatorstwo tylko jako pracę i podbija kartę godzin, nie jest w stanie przeżyć tego duchowego kontaktu z klientem, oraz odnieść się w ten sposób do swojej pracy. Oczywiście może być dobrym rzemieślnikiem, jednak nigdy nie osiągnie poziomu w którym powiedzą mu, że był wielkim tatuatorem oraz arcymistrzem tej sztuki, chociaż może osiągnąć nawet techniczne mistrzostwo. Ostatecznie sama produkcja tatuażu jest dla mnie tylko ostatnim elementem jego faktycznego tworzenia.
A jak nie dziarasz to co robisz?
Rysuję, maluję i tęsknię za dziaraniem. Często też zbieram różnego rodzaju inspiracje, które pomagają mi lepiej rysować i tatuować, ale też zawsze chętnie pogadam o dziaraniu. Lubię chodzić po miastach, wsiach i cmentarzach, gdzie podziwiam architekturę i wyłapuję detale.
Zastanawiałeś się kiedyś kim byś był, gdybyś nie tatuował?
Nie.
Jesteś właścicielem studia. Ciężko jest prowadzić własny biznes?
Tak, szczególnie wtedy, kiedy dochodzi do ciebie, że w większości pracujesz na koszty. Samo prowadzenie interesu nie jest takie trudne jak to, że musisz być też swoim magazynierem, księgową, menadżerem, zaopatrzeniowcem, sprzątaczką, biurem reklamy, a przy okazji wypadałoby czasem tatuować. Dużo łatwiej jest wtedy, kiedy ma się swoich pracowników, którzy dzielnie i lojalnie prą na przód ku chwale firmy. A wiadomo, że jest z tym dosyć ciężko, ponieważ w obecnych czasach najtrudniej o lojalność, więc zawsze istnieje ryzyko, że wczoraj twój uczeń jutro stanie się twoim konkurentem. Wielu młodych tatuatorów zna tylko jedno magiczne słowo: procent. Często jednak zapominają o tym, że nawet 100% z zera to w sumie nie wiele.
Jakieś rady dla tych, którzy chcieliby pójść na swoje?
Tu będzie krótko, przeliczcie koszty.
Lubisz guest spoty?
Tak, jak najbardziej. Podróże kształcą, w tym wypadku również to się sprawdza. Z jednej strony człowiek czuje się doceniony, że gdzieś u „konkurencji" chcieliby zobaczyć jego sztukę, oraz zaprezentować ją w swoich murach. Bardzo istotna jest również wymiana doświadczeń, która ma miejsce podczas takich wyjazdów. Tutaj również dochodzi wątek społeczny. W naszym gronie znamy się głównie z internetu, oraz z konwentów na których jesteśmy przeważnie zajęci pracą, więc nie mamy szans za dobrze się poznać. Przy okazji guest spotów mamy okazję poznać się lepiej, oraz wymienić doświadczeniami. Wychodzą z tego również fajne rzeczy, takie jak kolaboracje, a przy okazji można szerzyć swoją sztukę w różnych częściach kraju i świata. Jeżeli patrzysz na to z drugiej strony również jest to fajne, bo jeżeli wiem, że do mojego salonu chętnie przyjadą popracować wielcy artyści, to jest to dla mnie wykładnią jakości mojego interesu, a także jest to biznesowo pozytywny aspekt.
A konwenty?
Konwenty? Po to żyję żeby stać na scenie, chociaż to tylko łechce moją próżność, bo tak jak nawijał Chada: „Nie obchodzą mnie już żadne większe oklaski i brawa", ale tak naprawdę interesującą dla mnie jest opinia fachowców, z których składa się jury, oraz fakt, że moja sztuka i warsztat pracy niejednokrotnie okazują się lepsze niż moich kolegów po fachu. Jestem pełen pokory, ale uwielbiam współzawodnictwo i konkurowanie z coraz to lepszymi pracami. Uwielbiam fakt, że na konwencji wszyscy tatuatorzy to moi ewidentni wrogowie w wyścigu po nagrody, prawdziwi mistrzowie, z którymi zaszczytem jest stawać w szranki, ale zasadniczo poza tym faktem mamy jak najcieplejsze stosunki i nie ma w nas zawiści ani prawdziwej konkurencji. Często na konwentach spotykam ludzi, którzy podobnie jak ja wiedzą, że wszystkiego nie da się wytatuować, a wszystkich pieniędzy nie da się zarobić. Poza tym bardzo miłym jest to, gdy widzi się tylu wytatuowanych ludzi na raz. Ostatecznie atmosfera na konwentach jest w 99% przypadków iście domowa. Przepięknym jest również fakt w jaki sposób podczas konwentów kreujemy swój własny los, co zdefiniował nie raz Paweł Bilewski, rozpoczynając kolejne konwenty, gdy zwracał się do tatuatorów: "Teraz wszystko w waszych rękach", co jest zarówno dosłownym jak i metaforycznym potwierdzeniem tej tezy.
Jakie są największe wady tego „zawodu”?
Uważam, że największą wadą tego zawodu, podobnie jak największą zaletą, jest fakt, że można tak bardzo zagłębić się w tą branżę. Poziom zaangażowania jaki jest możliwy, jeżeli chodzi o tatuaż jako taki jest tak wielki, że można się zatracić i poświęcić dla niego wszystko. Poza tym warto też pamiętać o totalnie nieunormowanym czasie pracy większości tatuatorów. Klienci uznając, że tatuowanie to zajawka totalnie nie mają poczucia czasu w jakim pracuje tatuator. Nie przeszkadzają im soboty, niedziele, oraz późna pora. Tatuator według ich opinii powinien być dostępny zawsze. Jego tak zwany wolny czas powinien być wypełniony rysowaniem projektów. Fikcyjny szacunek oferowany przez klientelę kończy się na facebookowych wpisach, komentarzach i likeach, gdzie tak naprawdę w dużej mierze opiera się on na próbie wyłapania promocji oraz innych bonifikat. Uważam też, że jedną z największych wad tego zawodu jest fakt, iż gdy ktoś zostaje tatuatorem, to pojawia się wokół niego cała kłamliwa masa ludzi mianująca się najlepszymi przyjaciółmi i ziomkami, w wiadomym celu. Przy okazji te najbliższe ziomy, koleżcy i ekipa zazwyczaj okazują się klientami najgorszego sortu, olewającymi terminy, nie płacącymi zaliczek itp. itd.
Jakieś rady dla tych, którzy chcieliby spróbować swoich sił w tatuowaniu?
Tak samo jak przy pytaniu o swój własny salon, przeliczcie koszty. Materialne, jak i emocjonalne.
Pamiętasz swój pierwszy raz, gdy wbiłeś igłę w czyjąś skórę?
Jasne, że tak. To był dom mojego kolegi i noga jego żony. Miałem chiński sprzęt z allegro i zero wiadomości na temat tatuowania. Tusz lałem prosto do dzioba, nie wiedząc po co są kubeczki. Maszyna ryła jak kombajn, a igła była zrobiona chyba z gwoździa. Wzór rozmył się od razu. Nie wiem, czy od lejącego się tuszu, czy od kapiącego mi ze stresu potu. Ręka telepała mi się tak, że bałem się, że wykłuję sobie oko. Nie wiedziałem do czego służy wazelina. Tak, było całkiem spoko.
Czyli chińczyk pierwszą maszynką?
Tak, ale nie warto o tym za dużo wspominać, bo to jakiś chińczyk z taniego zestawu bez nazwy. Po iluś latach znalazłem tę maszynkę i kiedy ją odpaliłem byłem bardzo zszokowany, że nie urwała nikomu ręki ani nogi, bo tak mocno działała i miała skok co najmniej jak Małysz.
Cewka czy rotarka?
Cewka zawsze i wszędzie. To ma warczeć, to ma mieć ciężar. Zasadniczo uważam, że tradycyjna maszynka ma duszę, rotacyjna to tylko narzędzie, a pen to stymulator analny. Ze strony technicznej przyglądam się temu na zasadzie ruchu igły, który ewidentnie w przypadku silnika obrotowego posiada inną trajektorię, niż podczas ruchu kotwicy w maszynce cewkowej, oraz zdecydowanie wyrzuca tusz na zasadzie którą uważam za dającą dużo mniej trwałe efekty, niż ta, z którą działa maszynka cewkowa.
Czym teraz dziarasz?
Po bezczelnej i plugawej kradzieży mojego sprzętu próbuję uzupełnić sobie swój park maszynowy. Zawsze lubiłem polskie maszyny World House, jednak tylko te z początkowymi numerami seryjnymi, ponieważ tamte czasy świadczą o solidności firmy i najwyższej jakości składanych przez nich maszyn, czego nie można powiedzieć o ich produktach z ostatnich lat. Mój zestaw of choice to 2X Birdy (1-3RL, 5-9RL) D99 (11RL do 18RS) oraz 2X 15+ (fifteen and more - jeden na małe, drugi na duże zestawy igieł). Obecnie zainteresowałem się firmą Bavarian, oferującą naprawdę wysokiej jakości produkty. Ciekawią mnie też maszyny customowe, bo uważam że posiadają unikatową duszę, a także sidewindery, ponieważ są bardzo ciekawą hybrydą, oferującą kolejny wariant projektorii ruchu igły i wyrzucania tuszu, a przy okazji są bardzo sportowe jeżeli chodzi o ich ustawianie i możliwość dopasowania do konkretnego stylu lub miejsca na ciele.
Czy preferujesz jakiś styl tatuowania?
Mój styl to psycho-narko porno, co jest jakimś moim wariantem sztuki newschoolu. Uwielbiam dynamikę linii, pokrzywioną perspektywę, oraz duży kontrast kolorów. Wszystko ma być tłuste i soczyste, a przy okazji rzucające się w oczy. Bardzo lubię jednak techniczne style, takie jak oldschool, gdzie nie ma miejsca na błędy, wszystko musi być podporządkowane danym regułom, a każdy błąd w technice pracy jest od razu widoczny. Styl szkicowy jest również jednym z moich ulubionych, ponieważ można zaprezentować w nim swoje umiejętności prowadzenia igły, oraz kontroli nad nią.
Czy robisz własne projekty i skąd czerpiesz inspirację?
Tak, mam ze dwadzieścia kilo swoich własnych, autorskich projektów, w kilku swoich konwencjach. W ciemno stwierdzam, że żaden polski tatuator nie ma tylu swoich odręcznych projektów co ja. Lubię jednak również robić tatuaże projektując je bezpośrednio na skórze. Inspiracje czerpię z życia, a czasami rzucam kostką.
Podejmujesz się coverów lub dziarania na bliznach? Nie jest prosta sztuka…
Prosty to może być pałąk od wiadra. Covery to sztuka arcywysublimowana i wymagająca umiejętności projektowania, przewidywania, rozpoznawania kolorów, dysponowania przestrzenią oraz kompromisu, a także wiedzy na temat samego upigmentowania kolorów oraz specyfiki ich konstrukcji, w tym molekularnej, a także rozumienia konstrukcji skóry oraz tego, w jaki sposób tusz się w niej zachowuje, oraz jak wpływają na nią różnego rodzaju czynniki. Zasłonić da się wszystko, ale nie wszystkim. Dla mnie jest to jedna z ulubionych dziedzin tatuażu i bardzo chętnie się tego podejmuję. Z jednej strony jest to zawsze ciekawe wyzwanie, a jak już mam zobaczyć tatuaż który mam zasłonić, to czuję się jak dziecko przed otwarciem prezentu pod choinką, nigdy nie wiem co mnie czeka. Zazwyczaj jest to połączenie ustalonego wzoru plus elementów freestylowych, w celu dopasowania projektu idealnie pod dany cover. Nie jest to dla mnie w żaden sposób „rzeźbienie w gównie", tak jak mawiają moi niektórzy koledzy po fachu. To, że pod spodem coś jest, nie oznacza, że nie da się z tego zrobić dzieła sztuki. Przy okazji bardzo fajny jest kontakt z klientem, któremu zasłaniamy niechcianą rzecz, oraz jego bardzo pozytywny oddźwięk. W skrócie super jest usłyszeć, że w parę godzin można zażegnać czyjś problem, który spędzał mu sen z powiek przez czasami nawet dziesiątki lat.
Ile czeka się sesję do Ciebie? Jak się zapisać? Korzystasz z serwisów bookingowych typu Tattoodo czy InkSearch?
Mieszkam w małym mieście na wschodzie Polski, więc lokalnych klientów nie mam zbyt wielu. Raczej jest to kwestia dojazdu. Wykorzystuję swój czas dosyć dobrze, to też terminy nie są zbyt odległe. Nie korzystam z serwisów online zwyczajnie dlatego, że nie mam na to czasu, a poza tym jestem starym dinozaurem i za moich czasów takich rzeczy nie było, dlatego temu nie ufam bo to dzieło szatana. Zapisać można się przez mojego Facebooka czy Instagrama, chociaż poczta pantoflowa zawsze robi swoje.
Rysunek własnoręczny czy program graficzny/tablet graficzny?
Tylko ręczne rysowanie. Kartka to jest to. Tablet robi za ciebie wyrównanie kresek, czego nie zrobi igła. 99% rysunków na tabletach to żywcem rżnięte konturowanie zdjęć, które pozostawiam bez żadnego szacunku i generalnie w to wbijam. Jeżeli ktoś tak robi to nie jest artystą. Nie mniej jednak śmieję się głośno, że niektóre stare tatuatory co pozapominali, że mimo wszystko ta sztuka w Polsce ma dużo wspólnego z więzieniem i prawilnym stylem życia i skąd się w ogóle wzięli, jak zobaczą, że ktoś skopiował ich wzór to lecą do pana prokuratora, bo jest to zachowanie czysto frajerskie.
Co jest większą sztuką. Zrobienie fajnego projektu czy przeniesienie go na skórę?
Sztuka ma niebywały związek z tworzeniem, jeżeli więc mowa o tym aspekcie, to przenoszenie wzoru na skórę jest tylko rzemieślniczym przejawem umiejętności technicznych, gdyż projekt (czyli sztuka) powstaje na kartce. Ideałem jest zatem tworzenie tatuaży w formie freestyle, gdzie projekt tworzy się na skórze, a potem od razu robi się z niego tatuaż. Czysta forma sztuki.
A co sądzisz o „podrasowywaniu” zdjęć wykonanych tatuaży?
Gówno i obłuda. Ludzie dają się na to nabrać, a potem wymagają od artystów niemożliwego, tego co zobaczyli w Internecie. Idąc jednak zgodnie z myślą globalnego porządku, gdzie wiesz, że burger w McDonaldzie będzie wyglądać inaczej niż na reklamie i nie masz z tym problemu, można by założyć, że zdjęcie jako forma reklamy może być zmieniona zasadniczo dowolnie, a tatuatorzy nie powinni mieć żadnego moralnego konfliktu w ewidentnym waleniu w swoich klientów, tak jak to się dzieje w każdej innej branży. Osobiście używam korekt jedynie do tego, żeby tatuaż wyglądał po prostu naturalnie i żeby skorygować wszelakie błędy aparatu, szczególnie, że jestem chyba najgorszym fotografem jakiego znam.
Pamiętasz pierwszy tatuaż, który zrobiłeś?
Mały tribal na nodze koleżanki, który przy okazji okazał się coverem. Przez kilka kolejnych lat dorabiałem jej do tej nogi kolejne tatuaże żeby sprawdzić swój progres. Wiem, że ten pierwszy ciągle pozostaje niezasłonięty i jest swego rodzaju pamiątką.
Tatuaż, z którego jesteś najbardziej dumny?
Myślę, że takie są przynajmniej dwa. Jeden to mały, kolorowy Hellboy wykonany w Przemyślu na konwencie Devil's Days w 2018 roku, gdzie pod koniec zawodów uplasowałem się na lepszej pozycji niż mój mentor, na którego prace przyglądałem się i podziwiałem od początku mojej przygody z tatuażem. Drugi natomiast jest to Matka Boska na plecach u kolegi, którą zdobyliśmy wiele nagród, między innymi pierwsze miejsce „Tatuaż wygojony" Zamojskiej Konwencji Tatuażu, gdzie pokonaliśmy w rywalizacji kilka wspaniałych prac wygrywających niejednokrotnie „Best of show” na szanowanych konwentach, oraz pierwsze miejsce „Najlepszy z najlepszych" (Grand Prix) w Snow Tattoo Suply Jastrzębie Zdrój 2019. Zabawnym elementem tego tatuażu jest fakt, że zrobiłem go w całości w warunkach domowych, przy jakiejś lampce na jakiejś kanapie.
Najdziwniejszy tatuaż, który zrobiłeś?
Tego było akurat sporo i ciężko by było zaznaczyć jakiś jeden konkretny. Ludzie są tak różni, że spektrum ich pomysłów jest wręcz nie do opisania. Pamiętam tatuaże, które miały wyglądać jak więzienne czy chłopaka, który zrobił sobie pierwsze dwa tatuaże na twarzy, ogromny cover całych pleców, czy dziesiątki głupawych motywów.
Czy są motywy, których masz już dość lub nie robisz?
Nie robię niczego co jest zakazane prawnie, oraz nic co by mnie osobiście obraziło. Są oczywiście motywy, które się przeplatają ciągle, jednak ponieważ mam wpływ na to jak wykonam dany tatuaż, to zawsze robię to tak żeby mi się nie nudziło.
Najdziwniejsza rzecz jaka Ci się przytrafiła w trakcie tatuowania?
Tatuowałem pewnej kobiecie brzuch, a ona nagle ni stąd ni z owąd pociągnęła mnie jedną ręką za rękę, w której trzymałem maszynkę, a drugą za głowę wbijając mi ją w swoje ciało. Stało się to tak szybko, że nie zdążyłem podnieść nogi z pedału i jak podniosłem głowę z jej brzucha to okazało się, że ma kreskę od biodra aż po ramie. Bardzo wyjątkowym zdarzeniem był też fakt kiedy raz zasnąłem podczas tatuowania.
Czy jakieś szczególne zachowania u Klientów Cię irytują?
Zdecydowanie najstarszy dowcip w tej branży, czyli to, że klient mówi „dzięki za dziarę", jak zobaczy odbitą kalkę. Wtedy odpowiadam „dobra dzięki, dawaj siano". Wiadomo też, że irytuje ruszanie się klientów, albo ich dziwny stan, a potem pretensje o to, że coś się nie goi. Nie lubię też kombinacji przy zadatkach.
„Janusze tatuażu” to?
To banda patałachów, którzy widząc błędy które robią decydują się aby ich nie poprawić i wciskać klientowi kit, że jest dobrze. Bycie Januszem świadczy nie tylko o marnym poziomie tatuowania, ale również, a może nawet głównie, odnosi się do bezkrytycznego podejścia do swojej pracy.
Czy jest jakiś artysta, który ma lub miał wpływ na Twój styl?
Oczywiście, jest ich cały szereg. Poczynając od Salvadora Dali i Pabla Picassa, poprzez Stanisława Szukalskiego, idąc przez tatuatorów tak klasycznych jak Wiktor Portugal, Jesse Smith i Guy Aitchison, a także tych obecnych arcymistrzów tatuażu takich jak Krzysztof Aniołek, Grzegorz Suchod, Andrzej Tykałowski, Ozzy Paprota, Jakub Prejbusz, Marcin Kopczyński, Tomasz Skoczypiec, Kacper Malawski, Kretes, Stara Broda, Piotr Wojciechowski i Waldemar Wahn, których większości było mi przywilejem poznać.