Kraków: Nyni Ink ze studia Kult Tattoo
Najłatwiej pracuje mi się w stylu neotradycyjnym, pracuję w nim najdłużej i nie wymaga z mojej strony już tyle przemyśleń na temat technik tatuowania. W chwili obecnej preferuję jednak prace z anime i z kreskówek, więc chyba można powiedzieć, że to newschool.
Skąd pomysł, że zostaniesz tatuażystką?
Przez kilka lat pracowałam w agencji reklamowej, jako grafik komputerowy. Ze względu na specyfikę tej pracy, czułam się okropnie zdemotywowana przez brak rozwoju artystycznego i możliwości samorealizacji. Było to bardzo przytłaczające psychicznie, a moje projekty na tym cierpiały, dlatego w momencie, kiedy odeszłam z pracy na etat, zaczęłam robić zlecenia, aby się utrzymać, mając z tyłu głowy, że jest już najwyższa pora na zrobienie czegoś dla siebie w życiu - i tego też zaczęłam szukać.
W tamtym momencie byłam już mocno wkręcona w tatuaże, śledziłam trendy i branżę. Zastanawiałam się czy nie iść w branżę gier, jako koncept artysta, jednak będąc samoukiem i bardzo wysokimi wymaganiami wiedziałam, że nie mam szans na wybicie się w niej. Jako ilustrator też była mała szansa, ponieważ w tamtym czasie był na to ogromny bum, a ja nie posiadałam wystarczająco unikatowego stylu.
Wtedy przypomniałam sobie o znajomym, który po studiach dostał się na praktyki, jako tatuator i całkiem nieźle mu to szło. Tak zrodził się pomysł obrania nowej kariery i postawienia na nią. Można, więc powiedzieć, że bodźcem była chęć samorealizacji, bycie własnym szefem i dobry timing (śmiech). Nie ukrywam, że miałam tu też wsparcie w postaci głosów przyjaciół, którzy bardziej niż ja wierzyli abym nie odpuściła tego pomysłu.
Kiedy dokładnie zaczęłaś dziarać? I gdzie?
Pierwszy tatuaż na ludzkiej skórze wykonałam w czerwcu 2018 roku. Poprzedzało go kilka miesięcy praktyk w studiu, pod okiem profesjonalnych tatuatorów z Krakowa. A jeżeli mówimy całościowo, to w połowie 2017 roku (jeszcze przed otrzymaniem możliwości praktyk w studiu) w warunkach domowych upiększałam już słoninki i rąbki, tępymi igłami używanymi kilkukrotnie, na podstawie tutoriali z YouTube. Teraz na myśl o tym 2017 roku, przechodzą mnie, aż ciarki, jak dalekie to było od faktycznych standardów studia (śmiech).
Tatuowanie to dla Ciebie praca czy styl życia?
Jest to zdecydowanie styl życia. Zazwyczaj osoby pracujące, kiedy patrzą na zegarek liczą czas do końca zmiany, ja natomiast sprawdzam ile czasu zostało mi do kolejnego tatuażu, który będę wykonywać (śmiech). Szczególnie, nie mogę się już doczekać, jeżeli projekt jest ciekawy! Każdy aspekt mojego życia jest dopasowany do grafiku sesji. Sprawdzam trendy, studiuję prace innych artystów i zastanawiam, co mogę jeszcze zrobić, aby być lepszą. Jeżeli wykonuję jakieś poboczne prace, zazwyczaj są to rzeczy związane z branżą np. printy na konwenty tatuażu, lub współprace mojego studia z różnymi markami. Zdecydowana większość moich znajomych to tatuatorzy. Wiesz, że jest to styl życia, kiedy na wymarzonych wakacjach omawiacie ze znajomymi strategie promocyjne i jakość zdjęć wykonanych prac, zamiast delektować się urokami urlopu - i nikomu to nie przeszkadza (śmiech).
A jak nie dziarasz to, co robisz?
Prywatnie jestem okropną introwertyczką. Więc lubię spędzać czas spokojnie - na kanapie, w domowym zaciszu. Pochłaniam seriale, filmy, anime. Czytam również mangi. Spędzam całkiem dużo czasu spacerując po polach, lasach i łąkach lub zabawie ze swoim psem Blu - która jest moim oczkiem w głowie i dominuje mój czas wolny. Razem z partnerem staramy się również podróżować i zwiedzać nowe miejsca oraz często chodzimy do różnych restauracji, bo obydwoje jesteśmy okropnymi smakoszami (śmiech). Jak tylko starcza czasu to gram w gry, ostatnio głównie na switchu. Bardzo staram się znaleźć sobie jakieś zajęcie, takie jak rzeźba, linoryt czy robienie pluszaków z wełny. Jednak nie jestem zbyt ”wierna” tym zajęciom i niewiele z tego wychodzi. Obowiązkowym punktem każdego dnia jest jednak długa wieczorna kąpiel i słuchanie podcastów o tematyce “true crime” czy paranormalnej.
Zastanawiałaś się kiedyś, kim byś była, gdybyś nie tatuowała?
A nawet niejednokrotnie! Jeżeli chodzi o to, co bym robiła gdybym nie była tatuatorką - to nie mam zielonego pojęcia. Nie umiem już sobie wyobrazić siebie w przysłowiowym korpo od 9 do 17. Kompletnie nie wiem, kim bym mogła być! Moim wielkim marzeniem było zostać archeologiem lub dentystą. Ostateczna decyzja została podjęta dopiero, kiedy szłam na studia, że zostanę jednak grafikiem - tak wiem duży rozrzut! Jeżeli jednak życie potoczyło się tak jak mi planowali życie przed rozpoczęciem kariery, ale bardzo się cieszę, że wszystko się posypało i nic nie poszło zgodnie z planem. Byłabym pewnie mamą zajmującą się domem. Więc siłom wyższym dziękuję za interwencję!
Jakieś rady dla tych, którzy chcieliby pójść na swoje?
W pierwszej kolejności takie osoby muszą zastanowić się czy są na to gotowe pod względem finansowym, psychicznym i fizycznym. Zbadać rynek w lokalizacji, w jakiej chcieliby otworzyć studio. Zastanowić się nad profilem studia. Koszty otwarcia własnego miejsca są bardzo wysokie. Czynsz, wyposażenie i materiały. Również koszty działalności sumują się do często do kilku tysięcy w miesiącu, a do tego dochodzą jeszcze koszty życia. A to tylko szczyt góry lodowej. Klienci również nie przyjdą do studia tylko, dlatego, że jest ono nowe, więc warto mieć pewną bazę klientów lub renomę, która przyciągnie klientów.
Tworzenie swojego studia jest zdecydowanie męczące psychicznie i fizycznie, jesteś sobie szefem, pracownikiem i majstrem. Jeżeli nie masz pracowników pozostajesz ze wszystkim sam. Stres o klientów, obsługiwanie wszystkich mediów społecznościowych i grafików we własnym zakresie wydłuża czas pracy. Do tego trzeba być mocnym psychicznie, bo już nie ma studia i zwierzchnika, który w niektórych przypadkach wstawi się za tobą, czy zajmie sprawą, taką, jak chociażby niezadowolony klient. Profil studia jest też bardzo ważny, musisz wiedzieć czy jest to małe czy duże studio. Czy pracujesz sam czy chcesz mieć pracowników. W jakim systemie pracujesz, tylko z bookingu, może walkiny i ile dni w tygodniu. Zachęcam wszystkie osoby, które chcą iść na swoje, aby kilkukrotnie przemyślały swoją decyzję, czy są w stanie bez pomocy utrzymać studio i nie wpłynie to na nich prywatnie i psychicznie.
A dla tych, którzy chcieliby spróbować swoich sił w tatuowaniu?
O tym można długo i dużo rozmawiać. Głównie, aby przestały na dzień dobry myśleć, że to “przygoda” - jak przyjęło się mówić, a ciężka i odpowiedzialna praca. Aby się nie śpieszyły tylko przygotowały sensowne portfolio pod kątem tatuażu, nie martwe z plastyka. I uzbroiły się w cierpliwość. Rynek jest obecnie przesycony, więc lepiej wejść z buta mając już naprawdę dobre zaplecze, niż robić kiepskie blackworki przez kolejne trzy lata. A najważniejsze to: nie róbcie sami we własnym domu! Jest to niesamowicie niehigieniczne i niebezpieczne!
Lubisz guest spoty?
Nie jestem fanką guest postów. Byłam tylko na dwóch. Mam okropne ataki paniki jak chodzi o podróże w nowe miejsca i to jak widzą mnie ludzie. Jeżeli już się wybieram, to zdecydowanie z zaproszenia znajomych, aby ich odwiedzić. Fajne jest w nich to, że można pojechać na koniec świata zwiedzać i pracować. Poznawać nowych ludzi i wymieniać się nowościami w branży. Doskonalić się. Gdybym się tak nie bała to zdecydowanie jeździłabym na nie często!
A konwenty?
KONWENTY! Muszę się przyznać, że mam, co do nich dwa skrajne uczucia. Uwielbiam je tak samo jak ich nienawidzę. Chciałabym pojechać na każdy, jednak jest to niewykonalne, czasowo jak i fizycznie. Konwenty wysysają ze mnie całą energię. Przygotowania, poszukiwania klientów i omawianie projektów na odległość zajmuje olbrzymie pokłady energii z mojej strony. Jednak, kiedy już jestem na konwencie, to cieszę się jak małe dziecko, że znów robię świetną pracę we współpracy ze wspaniałym klientem, widzę znajomych z innych studiów, których ze względu na odległość nie jestem w stanie widywać. Ploteczkom, śmiechom i dobremu humorowi nie ma końca. Na finał każdej konwencji jestem tak zmęczona, że mówię sobie, że to już ostatnia! Po czym odsypiam i planuję kolejną. Zdecydowanie jest to uzależniające wydarzenie! Najfajniejsza jest chyba odskocznia od codziennego wypracowanego trybu i parcie do przodu, pokonywanie wielu własnych limitów i spotykanie niesamowitych osób! Każdy “cykl” konwentowy jest prowadzony w inny sposób, dlatego pozwoliłam sobie wypowiedzieć się w sposób dość ogólny.
Jakie są największe wady tego „zawodu”?
Zdecydowanie brak czasu, jesteśmy praktycznie dostępni cały tydzień, większość doby. Trzeba ze sobą walczyć, aby o 23 w sobotę nie odpisywać na wiadomości. Bóle pleców, głowy, przeciążenia mięśni przedramion czy dłoni. Pogarszający się wzrok. W chwili obecnej jest to też “wyścig szczurów” o ile mogę to tak nazwać. Już nie zawsze chodzi o umiejętności i jakość wykonywanych prac tylko, kto jest popularniejszy w social mediach. Serduszka i liczby stały się wyznacznikiem dobrej pracy, a nie faktyczne prace. Oczywiście, nie jest tak w każdym przypadku jednak, kto jest lepszy w social mediach, ten ma większe korzyści. Przysparza to niesamowity stres. Zauważyłam też “trend”, gdzie ludzie publikują posty z pytaniem, „kto mi zrobi", a nie poszukują odpowiedniego dla nich tatuatora. Trzeba mocno walczyć o widoczność w sieci - a algorytmy zabijają wszystkich artystów.
Pamiętasz swój pierwszy raz, gdy wbiłaś igłę w czyjąś skórę?
Jak najbardziej był stres! Było to po godzinach pracy studia, więc siedzieliśmy do późna. Zaczynałam na koledze ze studia, który mnie uczył. Miał on udo, które nazywał “brudnopisem” i udostępniał czasem praktykantom. Byłam zestresowana, przez co nie mogłam utrzymać cewki, którą wtedy używałam, więc zamienił mi maszynę na swoją rotacyjną. Po całym tatuażu zakończonym około 1 w nocy, miałam aż tiki w dłoniach i same skakały mi palce.
Cewka czy rotarka?
Rotarka. Używam dość dużo igieł, czasem większe prace mają zestaw i 10 różnych igieł. Kiedy pomyślę sobie o niemożności zmiany cartridga w dowolnej kolejności i o tym, że musiałabym mieć z 15 maszynek gotowych na jedną sesję, zdecydowanie skłania mnie to ku maszynkom rotacyjnym.
Czym teraz dziarasz?
Obecnie używam Inkjecta Flite Nano Elite, na podstawowym skoku. Dziara mi się nią świetnie, jest bardzo lekka, co jest dla mnie dużą zaletą, ponieważ mam problemy ze stawami i nie przeciąża mi ręki. Świetnie wbija kolor i można nią wiele osiągnąć. Jest bardzo poręczna. Cały zestaw z pudełkiem i wymiennymi popychaczami mieści się w kieszeni bluzy (śmiech). Od czasu do czasu sięgam również po Mazaka, w przypadku mocnych konturów i bardzo czarnych prac. Ani jednej, ani drugiej maszyny, nie poleciłabym jednak osobie początkującej, gdyż są one silne i trzeba je dobrze poznać, aby wyciągnąć z nich absolutne maximum.
Czy preferujesz jakiś styl tatuowania?
Najłatwiej nadal pracuje mi się w stylu neotradycyjnym, pracuję w nim najdłużej i nie wymaga z mojej strony już tyle przemyśleń na temat technik tatuowania. W chwili obecnej preferuję jednak prace z anime i z kreskówek, więc chyba można powiedzieć, że to newschool. Wolę zdecydowanie prace kolorowe, bo praktycznie od razu widać efekt i nie trzeba czekać, jak przy pracach czarno-szarych, aż zniknie zaczerwienienie. Bardzo krytycznie podchodzę do swoich prac i staram się ciągle uczyć i rozwijać, tak, więc to, co robię cały czas ewoluuje.
Czy robisz własne projekty i skąd czerpiesz inspirację?
Robię własne projekty, inspirację chyba czerpię ze wszystkiego, co zobaczę. Przeglądam bardzo dużo rysunków, tatuaży czy obrazów. Wszystko w sumie może mnie zainspirować. Zobaczę coś, a w głowie rodzi się pomysł.
Podejmujesz się coverów lub dziarania na bliznach? Nie jest prosta sztuka…
Z przyjemnością wykonuję covery i zakrywam blizny. Nie podejmę się jednak wszystkiego. W przypadku coveru proszę najpierw o zdjęcie, a jeżeli to nie wystarcza, umawiam się na indywidualną konsultację. Przedstawiam sprawę jasno, czyli, co możemy wykonać, co mogę obiecać i jaki efekt końcowy możemy osiągnąć. Jeżeli klient jest otwarty i rozumie, że ten tatuaż nigdy nie będzie perfekcyjny i jesteśmy zgodni, co do projektu, to nie widzę problemu. Coraz częściej zgłaszają się jednak osoby z bliznami po samookaleczeniu. Często nie wspominają o tym wcześniej, jednak są już świadome, że należy odczekać przynajmniej dwa lata. Co jest dla mnie wspaniałe, że wiedza rośnie i mogę komuś pomóc odciągnąć uwagę od blizn, których bardzo często się wstydzą. Ani w przypadku coverów, ani w przypadku blizn, nie pytam o historię. Szanuję swoich klientów i chcę, aby taka “przemiana” była jak najbardziej pozytywnym doświadczeniem. Jeżeli sami nie nic nie powiedzą, pytam tylko “ile to ma”, co mi ułatwia pracę. Często klienci tłumaczą się w takich sytuacjach, jak gdyby się tłumaczyli, bo im wstyd. Jednak zawsze wtedy podkreślam, że z niczego nie muszą mi się spowiadać i naprawimy (śmiech).
Rysunek własnoręczny czy program graficzny/tablet graficzny?
Programy graficzne są bliższe memu sercu, może, dlatego, że od około 14 roku życia posiadam tablet graficzny i jestem samoukiem, więc zdecydowanie łatwiej jest poprawić swoje błędy w programie niż na papierze. Ponadto idzie to zdecydowanie szybciej i nie potrzebuję całego stołu na rozłożenie arkuszy i farb (śmiech).
Czy składanie zdjęć w programie graficznym to sztuka? Czy sztuką jest przeniesienie tego na skórę?
Osobiście mało tego używam, ale tak, jest to trudne, światło, kierunki, wielkości, kształty, muszą się ze sobą zgadzać i zgrywać, albo trzeba dorysowywać ręcznie. Nie wiem czy ciężko, bo kiedy już coś składam, to też tylko, jako referencję do projektu, który rysuję.
A co sądzisz o „podrasowywaniu” zdjęć wykonanych tatuaży?
Pytanie, o jakie “podrasowanie” pytasz. Jeżeli jest to zabieg typu artystycznego (tak jak były modne laserowe ścieżki na konturach) nie mam nic przeciwko. Nikt raczej nie nabiera się na to, że tatuaż tańczy z laserami i śpiewa. Szczególnie w przypadku filmiku. Jak chodzi o drobną edycję, to można jej już “dokonać” podczas robienia zdjęcia. Filtry polaryzacyjne i UV, balans bieli, zdjęcie wykonane porządną lustrzanką już będzie zupełnie innej jakości, głębi czy kolorystyki niż to, wykonane nawet topowym smartfonem. Więc może czasem wyglądać na podrasowane. Ale, tak jak mówię, nie mam nic przeciwko drobiazgom. Usunięcie pryszcza, czy delikatne ściągniecie zaczerwienienia w niektórych przypadkach jest jak najbardziej okej. Czasem wydaje mi się, że zrobiłam idealne zdjęcie, a muszę je odrobinę rozjaśnić lub przyciemnić, bo na ekranie i wyświetlaczu wygląda za ciemno lub za jasno. Nigdy jednak nie zgadzam się na podciąganiu kolorów, czyszczeniu linii, “wyczernieniu” czerni. Edytowanie tatuaży do momentu, kiedy nie widać nawet faktury skóry jest wielkim „nie”. Są faktycznie kolory, które wydają się razić w oczy zaraz po zrobieniu, jednak neonowe kolory nie istnieją w tatuażu, tak, jak na niektórych zdjęciach, a czarny tusz do tatuażu typu Vantablack (najczarniejsza sztuczna substancja na Ziemi) jeszcze nie powstał.
Pamiętasz pierwszy tatuaż, który zrobiłaś?
Pierwszy tatuaż na osobie, jaki wykonałam, był wykonywany w studiu, podczas moich praktyk. Chyba byłam bardzo zadowolona, już nie pamiętam, na pewno bardzo mnie zmęczył. Był on wykonywany na udzie, sam kontur. Przedstawiał liść dębu, żołędzia, w którego wrysowany był dość seksowny tyłek… tak (śmiech). Robiłam go maszynami rotacyjnymi i jeszcze zwykłymi igłami. Wyszedł całkiem sensownie. Tatuowany był zadowolony, mieliśmy go wypełniać kolorem po czasie jednak jakoś nigdy nie było nam po drodze, aby to zrobić.
Tatuaż, z którego jesteś najbardziej dumna?
Na to pytanie nie umiem odpowiedzieć, bo to się bardzo szybko zmienia. Rozwijam się i jestem, coraz lepsza. Mieć ulubiony tatuaż, to troszkę tak, jak mieć ulubione dziecko, nie da się.
Najdziwniejszy tatuaż, który zrobiłaś?
Na szczęście albo i nie (śmiech), nie mam zbyt wielu takich historii. Najdziwniejszy miejscem, jakie tatuowałam był spód stopy. Był to bardzo długi cytat w języku fińskim. Wyszło, chociaż klientka miała okropne łaskotki!
Czy są motywy, których masz już dość lub nie robisz?
Oczywiście, że takie istnieją! Głównie są to symbole ogólnoświatowo uznawane za obraźliwe. Nie wykonuję ich, chociaż płaciliby złotem. Mam już dość jednego bardzo popularnego motywu z anime, ponieważ wykonałam go tyle razy, że kończą mi się pomysły jak nie powielić samej siebie z projektem. Wolę nie mówić, co to, aby nikt nie poczuł się urażony, tym, że tak myślę. U mnie raczej są to miejsca, których nie tatuuję, czyli szyja i miejsca intymne. Reszta jest wykonalna.
Najdziwniejsza rzecz, jaka Ci się przytrafiła w trakcie tatuowania?
Nie lubię opowiadać historii o klientach na taką skalę. Jakbyś się czuł gdyby Twoja historia bez zgody trafiła do Internetu w momencie, kiedy zapewniam, że studio to bezpieczna przestrzeń i można czuć się swobodnie? Wszystko oczywiście przerobiłam: płacz, krzyki, rzucanie we mnie epitetami, nawet brak prądu po dosłownie pierwszej linii, klientów szczerze zaskoczonych, że krwawią czy pijane osoby, wymioty i wiele więcej. Najdziwniejszą jednak, (myślę, że ten klient nie będzie miał mi za złe jak opowiem, zaraz dowiecie się, czemu) historią, jaką mam, jest chłopak z Kanady, który przyszedł na tatuaż typu dziecinne rebusy. Były to jakieś logotypy kilku marek, z wykreślonymi literkami i dodatkowym obrazkiem, które tworzyły nowe słowo. Miało ono związek z mocno zakrapianą imprezą i nazwą ekipy klienta. Nie pamiętam dokładnie. Najważniejszą częścią tego jednak było to, że chłopak powiedział mi, że jest super, tak jak sobie to wymyślił i kumple na pewno się uśmieją, a on i tak to planuje w przyszłości COVEROWAĆ.
Czy jakieś szczególne zachowania u Klientów Cię irytują?
(Śmiech) jest tego cała lista, gdybym wymieniła wszystko, to tylko na moim narzekaniu byśmy oparli ten wywiad. Chyba najbardziej irytujące dla mnie jest w przypadku potencjalnych klientów, nagłe zerwanie konwersacji. Oczywiście omówienie wzoru, wycena czy o informacje o zapisach może zapytać każdy, jednak nie każdy jest na tyle taktowny, aby napisać zwykłe “dzięki” czy “zastanowię się”. Ja się produkuję, wiadomość zostanie wyświetlona i to tyle. Wtedy się irytuję, bo nie wiem, czego się spodziewać dalej, brać pod uwagę terminy, które podałam czy nie. Nadal mnie zaskakują osoby, które bardzo przekonują mnie, że muszą zobaczyć projekt wcześniej, aby mieć 100% pewności czy chcą do mnie przyjść. Kiedy wzory projektuję przy klientach w dniu sesji. Może nie jest to zachowanie bezpośrednio klientów, ale nigdy nie zrozumiem też, tego, że osoby towarzyszące lub online, chcą bardziej decydować w temacie wykonywanego tatuażu, niż sam klient.
„Janusze tatuażu” to?
Są to dla mnie osoby, które swoimi tatuażami krzywdzą i szpecą ludzi. Brak higieny, warunki dalekie od idealnych i okropne wzory. Niewiedza nie zwalnia od odpowiedzialności. Kiedy widzę w Internecie filmiki, tatuaży przecieranych ręcznikiem, z którym schodzi cała skóra, a i samo “dzieło” ma niewiele walorów, jeży mi się włos na karku. To się kryje dla mnie pod tym określeniem na czystych idiotów, którzy udają, że są “tattoo artista”. Jest to na pewno problem dla osoby tatuowanej, dla mnie to nie problem, bo zazwyczaj u “januszy” wykonują sobie tatuaże inni “janusze”. Nie jest to raczej grupa docelowa, która przyszła do mnie na tatuaż. A jak ktoś chce ryzykować zdrowie, życie lub oszpecenie, to “wolność Tomku w swoim domku”. Nie jest to sprawiedliwe określenie dla osób, które dopiero się uczą. Nie każdy po kilku tatuażach zostaje perfekcjonistą, niektórym zajmuje to nawet całe lata, aby osiągnąć pewien poziom. Ludzie, którzy nie mają talentu? Powtórzę to, co zawsze, kiedy słyszę o talencie. Talent to 10% całości reszta to ciężka praca i praktyka (śmiech). Wierzę w to, że nawet tak zwane “beztalencia”, które robią tatuaże i poświęcą na to odpowiednio dużo pracy i wkładu się zrehabilitują kiedyś. O ile tylko chcą, jak nie to są “januszami” z opisu powyżej.
Czy jest jakiś artysta, który ma lub miał wpływ na Twój styl?
Zdecydowanie na styl wpłynęły prace Olie Siiz, bo to był pierwszy raz, kiedy zobaczyłam styl neotradycyjny i się zakochałam. Następnie spotkałam się z pracami Laury Anunnaki i zaczęło we mnie kiełkować zamiłowanie do prac związanych z popkulturą (filmy, kreskówki, anime).
Obecnie jest bardzo dużo osób, które mnie inspirują, które tylko śledzę i studiuję, jak również, dużo artystów, których znam osobiście takich jak Kaja Karolina Chodorowska, Ink by Ebi lub MeiMei_2503, które to zawsze służą radą, pomocą i podpowiadają fajne rozwiązania, a co najważniejsze, nie pozwalają mi odpuścić w chwilach zwątpienia (śmiech).