Warszawa: Legion VKN z BlackStar Studio
Lubię czarno szare prace z dodatkiem jednego koloru, niekoniecznie czerwonego. Mogą być tematy realistyczne, ale bardzo lubię też projekty, w których realizm mogę uzupełnić o ostro narysowane kontury. Lubię aranżować wszystko w nieco chaotyczny sposób. W moich pracach mnóstwo jest kropek, rozbryzgów czy pociągnięć pędzlem. Używam tego wszystkiego do budowania kompozycji.
Skąd pomysł, że zostaniesz tatuażystą?
Grałem kiedyś z perkusistą zainteresowanym tatuażem. I tak od słowa do słowa doszliśmy do wniosku, że fajnie byłoby zacząć działać. Że umiejętności rysunkowe można wykorzystać inaczej niż tylko na kartce papieru. Znacznie później, nadmiar wolnego czasu umożliwił mi poważne potraktowanie tematu tatuażu. Myśl, że fajnie byłoby robić w życiu coś ciekawego przekułem w czyny.
Kiedy dokładnie zacząłeś dziarać?
Takie nieoficjalne początki sięgają 2001 roku, ale dopiero 2009 rok i pierwsze kroki w domowym zaciszu, traktuję, jako początek.
Tatuowanie to dla Ciebie praca czy styl życia?
Raczej styl życia.. Poświęcam czy też podporządkowuję temu zajęciu właściwie całe swoje życie.
A jak nie dziarasz to, co robisz?
Jeżeli nie tatuuję, to myślę o tatuowaniu (śmiech). Czasem grywam na gitarze, lubię też piesze wycieczki, te małe i te duże.
Zastanawiałeś się kiedyś, kim byś był, gdybyś nie tatuował?
Jeżeli nie tatuaże, to chciałbym być przewodnikiem turystycznym, a poważnie, to zajmowałbym się aranżacją wnętrz, projektowaniem kominków.
Jakieś rady dla tych, którzy chcieliby pójść na swoje?
Rad nie mam… Ale zawsze życzę powodzenia.
Lubisz guest spoty?
Lubię guest spoty. Zdecydowanie. Może nie jeżdżę teraz tak często jak w przeszłości, ale zawsze super jest pooddychać powietrzem z innego studia. Zobaczyć, co i jak w innych studiach jest zorganizowane. Ważna też jest możliwość „konfrontacji” z innymi artystami. Jest to strasznie inspirujące. Kolejna sprawa to możliwość odwiedzenia miasta, do którego normalnie bym się nie wybrał. A guest spot mi to umożliwia.
A konwenty?
W konwentach nie widzę teraz już nic fajnego… Przytłaczająca ich ilość zabiła to uczucie święta, które towarzyszyło w przeszłości każdej mojej wizycie na konwencie. Czuję się też zmęczony hałasem, chaosem. Od dłuższego czasu pracuję na dość dużych open space’ach, więc codziennie czuję się jak na konwencie.
Jakie są największe wady tego „zawodu”?
Praca z ludźmi (śmiech). Żart, pamiętam moje wszystkie „normalne” zajęcia zarobkowe. To, czym zajmuję się teraz jest świetną sprawą. Jedyna może wada to siedzenie na tyłku całymi dniami.
Jakieś rady dla tych, którzy chcieliby spróbować swoich sił w tatuowaniu?
Trzeba próbować, trzeba rozpalić w sobie ten ogień. Bo może się też okazać, że to wcale nie jest fajne zajęcie. Trzeba czerpać przyjemność, nie tylko katować się ćwiczeniami. Choć muszą pamiętać o tym, żeby mieć maszynkę w ręku najczęściej jak to możliwe.
Pamiętasz swój pierwszy raz, gdy wbiłeś igłę w czyjąś skórę?
Nieoficjalny start przemilczę (śmiech). Pierwszy tatuaż poważnym sprzętem zrobiłem żonie. Dwie małe gwiazdki na łydce. Strachu nie pamiętam, pamiętam ekscytację. Nareszcie się coś dzieje. Pierwszych kilka rzeczy zrobiłem na przemian na sobie i żonie. Początkowo wszystko „na czuja”, bez zastanawiania się, najważniejsze było robić, im więcej tym lepiej.
Pamiętasz swoją pierwszą maszynkę?
Pierwsza wiadomo, że była “kolka”. A pierwsze poważne maszynki zamówiłem w Vikingu z Zielonej Góry. Zamówiłem dwie cewki ich produkcji, niestety nie pamiętam czy miały jakieś nazwy.
A teraz cewka czy rotarka?
Teraz zdecydowanie rotarka. Zaczynałem na cewkach, a że jestem samoukiem to upłynęło bardzo dużo czasu zanim je okiełznałem. Do dziś preferuję maszynki bez możliwości regulacji czegokolwiek, ciągle pamiętam tą bliżej nieokreśloną liczbę konfiguracji cewek… Teraz, im mniej tym lepiej.
Czym teraz dziarasz?
Od niedawna pracuję na Spectra Flux. Cenię ją za uniwersalność, miękkość, ale stanowczość pracy. Gładkie rzeczy wychodzą tak samo sprawnie jak jakieś „charakterne” pełne faktur momenty.
Czy preferujesz jakiś styl tatuowania?
Zacznę od czegoś, w czym czuję się najsłabiej, kolorowe kompozycje kwiatowe. Lubię czarno szare prace z dodatkiem jednego koloru (niekoniecznie czerwonego). Mogą być tematy realistyczne, ale bardzo lubię też projekty, w których realizm mogę uzupełnić o ostro narysowane kontury. Lubię aranżować wszystko w nieco chaotyczny sposób. W moich pracach mnóstwo jest kropek, rozbryzgów czy pociągnięć pędzlem. Używam tego wszystkiego do budowania kompozycji.
Czy robisz własne projekty i skąd czerpiesz inspirację?
Większą część projektów przygotowuję sam. Ale uwielbiam w tym udział klienta. Im więcej elementów oryginalnych, podrzuconych przez klienta tym fajniejsza praca. Lubię interpretować pomysły swoich klientów.
Podejmujesz się coverów lub dziarania na bliznach? Nie jest prosta sztuka…
Styl moich prac bardzo nadaje się do wszelkiego rodzaju coverów. Bardzo rzadko odmawiam prośbie o zakrycie starego tatuażu. Rzadziej tatuuję blizny, w przeszłości zdarzało mi się to częściej. Tu sprawa jest nieco bardziej dyskusyjna, ale też nie odmawiam.
Ile czeka się sesję do Ciebie? Jak się zapisać? Korzystasz z serwisów bookingowych typu Tattoodo czy InkSearch?
Czas oczekiwania na sesję waha się od 6 do 12 miesięcy. Zależy, w jakim momencie kalendarza się znajdziemy (śmiech). Sam prowadzę swój kalendarz (zdarzają się wyjątki), wystarczy kontakt przez maila, FB lub IG. Na takim kontakcie opieram swoje zapisy.
Rysunek własnoręczny czy program graficzny/tablet graficzny?
Pracuję teraz na tablecie. Praca w programie jest zdecydowanie bardzo wygodna i szybka. Wcześniej rządził cienkopis, marker i kartka papieru.
Co jest większą sztuką. Zrobienie fajnego projektu czy przeniesienie go na skórę?
Dla mnie cała artystyczna działalność zamyka się na etapie projektu. To na nim się skupiam i staram się przygotować wszystko, a przynajmniej tyle żeby później został mi tylko transfer na skórę. Bez nadmiaru improwizacji. Lubię być przygotowany do pracy. To daje mi komfort.
A co sądzisz o „podrasowywaniu” zdjęć wykonanych tatuaży?
Jestem zwolennikiem umiejętnego wykorzystania pewnych trików podczas samego robienia zdjęć. Nie zawsze uda się zrobić bez tego choćby przyzwoitego zdjęcia. Otoczenie uniemożliwia nam to czasami. A odpowiednie zaprezentowanie pracy jest bardzo ważne.
Pamiętasz pierwszy tatuaż, który zrobiłeś?
Absolutnie pierwszą ofiarą byłem ja sam. Ale lepiej spuścić na to wydarzenie zasłonę milczenia (śmiech). Pierwszy tatuaż zrobiłem żonie. Tego samego dnia, gdy przyszły upragnione cewki. Byłem strasznie podekscytowany, nareszcie zaczynałem. Wszystko działo się w naszym domu, a żona była o ile pamiętam, zadowolona. Choć były to tylko dwie niewielkie gwiazdki na łydce.
Tatuaż, z którego jesteś najbardziej dumny?
Nie mam takiego… w każdym tygodniu zdarza się praca, z której jest bardziej zadowolony niż zwykle. Choć z reguły mam dystans do swoich prac. Bo zawsze można byłoby inaczej, lepiej etc. Pamiętam dwie prace sprzed kilku lat, które skierowały mnie na te czarno czerwone tory, co jestem teraz. Projekty, w których klienci chcieli zawrzeć dużo niepasujących do siebie przesadnie motywów. Udało mi się to wszystko na tyle zgrabnie zaaranżować, że stało się to zalążkiem „mojego” stylu.
Najdziwniejszy tatuaż, który zrobiłeś?
Bardzo dawno temu zrobiłem trzy litery na płatku ucha. Były to RPS. Zapytana o znaczenie klientka, odpowiedziała ze zdziwieniem: Nie wiesz, co to? To skrót: Rychu Peja Solówka..
Czy są motywy, których masz już dość lub nie robisz?
Częściej nie robię tatuaży w określonym stylu (np. maori) a nie pojedynczych motywów. Robię praktycznie wszystko. Jeżeli technicznie jestem w stanie coś wykonać na ciele, to zróbmy to.
Najdziwniejsza rzecz, jaka Ci się przytrafiła w trakcie tatuowania?
Sam kiedyś odciąłem prąd w studiu, a koledzy jeszcze pracowali (śmiech).
Czy jakieś szczególne zachowania u Klientów Cię irytują?
Najgorsze chyba jest to, że ludzie dziwią się, że tatuaż boli. Że po wbiciu igły w skórę zaczyna się walka, co najmniej jak o przetrwanie. Czasem trzeba jednak przyznać się, że tatuaż nie jest dla wszystkich. Ułatwiłoby to życie zarówno im jak i mnie. Na drugim miejscu umiejscowiłbym pewien brak zdecydowania. Mnożenie rozwiązań, które niewiele wnoszą do projektu, a powodują, że ludzie sami się gubią i nie potrafią podjąć decyzji. A bycie zdecydowanym uważam za konieczne w temacie tatuażu. Tatuaż to nie buty, które przyniesione ze sklepu wylądują w szafie. Musimy wiedzieć, co chcemy.
„Janusze tatuażu” to?
Określenie „Janusze tatuażu” nie może być wg. mnie użyte, czy nadużywane w stosunku do osób zaczynających. Są metody, żeby ryzyko błędu zmniejszyć, ale każdy jakoś zaczynał. Typowy „Janusz” to osoba, która już od jakiegoś czasu działa a absolutnie nie widać tego, w jakości prac. Coś, gdzieś się u nich zatrzymało i nie chce iść dalej. Może nigdy nie powinny byli zaczynać? Bo żyjemy w czasach, kiedy łatwo o dostęp do wiedzy, co i jak powinno wyglądać. A tu nadal „Janusz” za „Januszem” na skórze.
Czy jest jakiś artysta, który ma lub miał wpływ na Twój styl?
Największa i chyba jedyna dotychczas moja inspiracja (choć nie bardzo widać to w moich pracach) to Grzegorz Rosiński i przede wszystkim jego rysunki…