Londyn: Tomasz Skoczypiec z Eclipse Tattoo Camden Town
Tatuowanie jest dla mnie niezmierną przyjemnością. Czy jest to mały czy duży tatuaż, napis czy tribal, portret czy biomechanika czy jakiś inny zamysł czy projekt, zawsze rzetelnie i skrupulatnie staram się go wykonać. Jakbym mógł jednak wybierać, to najlepiej mi się pracuje przy nietuzinkowych i wizualnie interesujących projektach.
Dziarasz od 1993 r. to już ponad 25 lat. Pamiętasz jeszcze jak to się wszystko zaczęło? Skąd wziął się pomysł, że zostaniesz tatuażystą?
Moja przygoda z tatuażem zaczęła się dokładnie w marcu 1993 roku, kiedy to wraz z kolegą, i całkiem przypadkowo, odwiedziłem studio Piotra Żurawskiego. Podczas naszej wizyty, Piotr rozmawiał przez telefon. W czasie jego konwersacji mimowolni usłyszałem, że poszukuje pracownika do studia. Zaintrygowany, nieśmiało wyraziłem swoje zainteresowanie i kandydaturę na dane stanowisko. W tym dniu zyskałem nie tylko pracę, ale też przyjaciela…i jak to mówią „the rest is history”.
W Trójmieście się wszystko zaczęło, jeśli chodzi o historię polskiego tatuażu. Tatuaże jak i bycie tatuażystą to chyba była spora abstrakcja jak na tamte czasy?
Dokładnie tak. Trójmiasto było „świadkiem” moich pierwszych zawodowych kroków. Był to czas ciężkiej pracy i ciągłego szlifowania warsztatu, ale także spontaniczności, zabawy i twórczej wolności bez zbędnego nadęcia i egzaltacji.
Twoim pierwszym studiem było Visage of The Panther. Dziarałeś tam wraz z Maciejem Gawlikowskim pod okiem prekursora sztuki tatuażu w Polsce, Piotra Żurawskiego. Jak wyglądało Wasze studio?
„Visages of the Panther” na ulicy Olsztyńskiej 22 w Gdyni, nadal brzmi dumnie. Profesjonalne, bezkonkurencyjne i innowacyjne w tamtych czasach. Pomimo skromnego i chaotycznego wnętrza robiło niesamowite wrażenie na klientach. Niezaprzeczalnie.
Mieliście w ogóle klientów? Co dziarało się w tamtych czasach?
Studio wzbudzało zainteresowanie i zachwyt, przez co mieliśmy mnóstwo klientów. Przyznam nieskromnie, że z różnych grup społecznych i zawodowych. Między innym i głównie ze względu na to, że działaliśmy w Gdyni, to tatuowaliśmy wielu marynarzy z Marynarki Wojennej. Największą popularnością cieszyły się motywy zwierzęce, marynistyczne i tribale.
Czy po tylu latach jara Cię to jeszcze? Niewiele osób, które zaczynało w tamtych czasach jeszcze się zajmuje tatuowaniem.
Tatuowanie jest moją życiową pasją. Przynosi mi satysfakcje jak i jest źródłem dochodu. Lubię to, co robię i nie zamierzam zmieniać profesji.
To dla Ciebie praca czy styl życia?
Przekornie odpowiem, iż jest to praca, styl na życie i długoletnia pasja. Wszystko razem i z osobna.
Zastanawiałeś się, kim byś dziś był, gdybyś nie tatuował?
Pewnie bym kontynuował rodzinną tradycję i pracował w gdyńskim porcie lub stoczni. Nie ukrywam, niezmiernie się cieszę, że tak się nie stało. Z całym szacunkiem dla ludzi pracujący w tych instytucjach. Jestem szczęściarzem, który wykorzystał daną mu szansę. Sam nazywam się rzemieślnikiem, który wytrwale, ale i z umiłowaniem i pokorą, ciężko pracuje nad swoim warsztatem.
Jakie są największe wady tego „zawodu”? Z perspektywy tylu lat w branży Twoje spojrzenie może być zupełnie inne niż obecnych tatuażystów.
Każda praca zawodowa ma dwie strony medalu. Przy wszystkich zaletach tej profesji, dostrzegam także wady. Długie przebywanie w pozycji siedzącej negatywnie wpływa na stan kręgosłupa i nóg. Sztucznie doświetlone, niekiedy wielogodzinne tatuowanie i udoskonalanie szczegółów w celu zadowolenia siebie jak i przede wszystkim klienta, przynosi niestety po latach problemy ze wzrokiem i przymus noszenia okularów.
W pewnym sensie byłeś pionierem. Jak zaczynałeś nie było internetu, poradników, seminariów, sprzętu. Nie było tzw. branży. Jak przez pryzmat czasu postrzegasz rozwój polskiej sceny tatuażu? Czy to już biznes przez duże „B”?
Nie było łatwo i „bezboleśnie”. Moja „pionierskość” wymagała dużych pokładów zaradności, kreatywności i determinacji. Dociekałem i konsultowałem, między innymi z Piotrem Żurawskim czy Sławkiem Frączkiem, wszelakie aspekty od technicznych począwszy, przez warsztatowe i skończywszy na artystycznych. Pomimo niesprzyjających wiatrów, wydaje mi się jednak, że polskiej branży tatuatorskiej udało się osiągnąć wysoki poziom i markę na świecie, w relatywnie krótki czasie. Czy to jest biznes przez duże „B”? Nie wydaje mi się. Większość znanych mi studiów jest prowadzona przez pasjonatów sztuki tatuażu, a nie przez wyrachowanych ludzi biznesu.
Siedzisz teraz w Londynie. Nie masz ochoty wrócić do Gdyni?
Tak, od 18 lat mieszkam i pracuje w Londynie. Gdynia jest moim rodzinnym miastem i kolebką mojej kariery. Jestem częstym gościem w Polsce. Nie jest to tylko związane z odwiedzinami u rodziny czy znajomych, ale przede wszystkimi względami zawodowymi. Mam sentyment do Gdyni i moim marzeniem jest wrócić tam na stałe. Niewątpliwie tak się stanie w niedalekie przyszłości. Obecnie jednak zobowiązania rodzinne i zawodowe mi na to nie pozwalają.
Wracając do Twoich początków. Pamiętasz swój pierwszy raz, gdy wbiłeś igłę w czyjąś skórę?
Mój pierwszy raz… pamiętam doskonale. Sam sobie zrobiłem tribala na moim prawym udzie. Były to chwile pełne ekscytacji, przejęcia, ale też niezła nerwówka. Następny tatuaż zrobiłem koledze a potem to już „skok na głęboką wodę” i praca na klientach. Do dnia dzisiejszego niezadowolonych brak.
Pamiętasz swoją pierwszą maszynkę?
To były maszyny wykonana przez Piotra Żurawskiego. Jedna do konturu a druga do cieni tzw. cieniówka. Fenomenu tych maszyn chyba nie muszę przedstawiać…pierwsze polskie maszyny wykonane przez Polaka w Polsce. Legendarne.
Czym teraz dziarasz?
Na dzień dzisiejszy używam Dragonfly i Metoxx Equaliser. Pasują mi. Są niezwykle lekkie i niezawodne.
Cewka czy rotarka?
Przez wiele lat pracowałem na cewkach. Niestety musiałem zrezygnować z ich używania gdyż powodowały u mnie dolegliwości bólowe w stawie nadgarstkowym. Szukając nowego rozwiązania, rozpocząłem prace rotarkami i to był strzał w dziesiątkę. Mniej wibracji i więcej komfortu.
Czy preferujesz jakiś styl tatuowania?
Tatuowanie jest dla mnie niezmierną przyjemnością. Czy jest to mały czy duży tatuaż, napis czy tribal, portret czy biomechanika czy jakiś inny zamysł zawsze rzetelnie i skrupulatnie staram się go wykonać. Jakbym mógł jednak wybierać, to najlepiej mi się pracuje przy nietuzinkowych i wizualnie interesujących projektach.
Skąd czerpiesz inspirację?
Posiadam bujną wyobraźnie i z łatwością potrafię stworzyć coś kreatywnego. Moją pracę nad tatuażem zaczynam od wnikliwej konsultacji z klientem. Już na tym etapie uruchamia mi się w głowie koncepcja i najlepszy sposób jej wykonania.
Idziesz z duchem czasu? Rysunek własnoręczny czy program graficzny/tablet graficzny?
Miałem krótki „romans” z tabletem i programem graficznym. Te nowoczesne gadżety bombardują mnie za dużą ilością bodźców, które zamiast pomagać, wprowadzają zamieszanie. Osobiście i niezmiennie od lat preferuję jednak szkicowanie ręczne. Kartka i ołówek jest moim podstawowym narzędziem. Nie tylko pozwala mi to na sprawniejsze osiągnięcie dużo lepszych efektów, ale i jest dla mnie łatwiejsze i przyjemniejsze.
Czy składanie zdjęć w programie graficznym to sztuka? Czy sztuką jest przeniesienie tego na skórę?
Interesujące, ale trudne pytanie, gdyż osobiście brak mi doświadczenia w składaniu zdjęć. Jako laik w tym temacie jednak muszę stwierdzić, że cyfrowe łączenie zdjęć może być sztuką. Niezwykłym przykładem i moim faworytem w tej dziedzinie jest Zdzisław Beksiński, który miał niewątpliwie ogromny talent do łączenia zdjęć w taki sposób, aby powstały nowe fantastyczne światy. Jeśli chodzi o przenoszenie zdjęć na skórę, przy zachowaniu realizmu obrazu i niezliczonych detali, wymaga to niesamowitego warsztatu i umiejętności. Jeśli tatuaż wyglądem nie odstaje od wysokiej, jakości zdjęcia to jest niezaprzeczalnie sztuką. Sztuką bez klawisza cofnij.
Tatuaż, z którego jesteś najbardziej dumny?
Każdy tatuaż, który do tej pory wykonałem jest dla mnie ważny. Z dumą i pokorą patrzę na swoje dzieła, na ich pozytywny odbiór i zainteresowanie dalszą współpracy ze strony stałych i nowych klientów.
Najdziwniejszy tatuaż, który zrobiłeś? Choć czy w sztuce może być coś dziwnego?
Nie dyskutuje o gustach. Twierdzę wręcz, że nie ma czegoś takiego jak dziwny tatuaż. Ja propaguję i wykonuję niestronniczy profesjonalny tatuaż.
Najdziwniejsza rzecz, jaka Ci się przytrafiła w trakcie tatuowania?
Z perspektywy czasu, muszę przyznać, że doświadczyłem kilku krótkotrwałych zasłabnięć spowodowanych dużym napięciem emocjonalnym czy też bólem, jak i zawrotów głowy a nawet omdleń związanych z dłuższym przebywaniem w pozycji leżącej lub z nagłą zmianą pozycji ciała na stojącą. Nie omijają mnie również zdarzenia losowe. Jakiś czas temu, sąsiad z piętra wyżej niefortunnie zalał mi studio. W wyniku, czego zarwał się sufitu w mało używanej części pracowni. Całe szczęście nic się nie stało. Wszyscy cali i zdrowi a sufit też już „zreanimowany”.
Czy jakieś szczególne zachowania u Klientów Cię irytują?
Uważam się za obiektywnego i wyrozumiałego, ale każdy ma jakieś granice. Nie toleruje niezdecydowanych, kolokwialnie wręcz bym powiedział, upierdliwych klientów, którzy pomimo profesjonalnego podejścia i lat praktyki w tym fachu ignorują moje rady i pomoc. Do spóźnialskich i niegrzecznych też jestem uprzedzony. Dodam również, że nie kopiuje tatuaży, lekko modyfikuje w taki sposób żeby nie przypominały jota w jotę oryginałów.
„Janusze tatuażu” to?
„Janusze tatuażu” to pejoratywne określenie jak najbardziej mi pasuje do niektórych młodych wiekiem jak i stażem tatuatorów – megalomanów, którym brak pokory, warunków i doświadczenia. Nie chcę tu wyjść na jakiegoś wymądrzającego się starego pierdziela, ale ja też byłem młody i pomimo, że znałem swoją wartość i miałem odrobinę talentu, nie zignorowałem danej mi szansy i zawsze chciałem się uczyć od bardziej doświadczonych i kompetentnych.
A co sądzisz o „podrasowywaniu” zdjęć wykonanych tatuaży?
Moim zdaniem delikatne poprawienie walorów zdjęcia jest jak najbardziej ok. Problem zaczyna się wtedy, kiedy zdjęcie ma się nijak do stanu rzeczywistego. Perfidną i nadmierną edycję zdjęć uważam za nieetyczną, niehonorową i zgubną.
Co doradziłbyś młodym marzącym o dziaraniu?
Wszyscy znamy powiedzenia „bez pracy nie ma kołaczy” czy „praktyka czyni mistrza”. Może przesadnie powtarzane, lecz nieprzerwanie mądre i aktualne. Praktyka z definicji, oznacza świadome i celowe działanie, które jest wykonywane regularnie. Ćwicz i inwestuj z głową.
Jakby nie patrzeć byłeś tatuażystą pierwszych celebrytów. Pamiętasz, komu co zrobiłeś?
Do grona moich klientów mogę zaliczyć wielu mniej lub bardziej znanych przedstawicieli polskiego jak i zagranicznego show-biznesu m.in: Tomasz „Lipa”Lipnicki, Liroy, Grzegorz Skawiński, Przemysław Saleta, Agnieszka Chylińska, Adam Wolski, Jędrzej Kodymowski, Kortez, Amy Winehouse i wielu innych.
Wymień trzech tatuatorów z Polski, których uważasz za wybitnych artystów.
W Polsce mamy wielu zdolnych i utalentowanych artystów, taki jak Tomasz „Tofi” Torfiński, Kacper Malawski, Marcin Kopczyński i wielu innych.