Lublin: Joanna „Zszywka” Litwin z BlackBear Tattoo Studio
Zdecydowanie tatuaże czarne z ewentualnym małym elementem kolorystycznym, ale jedynie miętowym, który według mnie jest bardzo ładnie kontrastującym odcieniem. Im więcej szczegółów tym lepiej, ale oczywiście w ramach rozsądku – w końcu jest to skóra, a nie papier. Aktualnie staram się iść w stronę realizmu z dodatkiem graficznych elementów, ale kto wie, co będzie siedziało w mojej głowie jutro.
Skąd pomysł, że zostaniesz tatuażystką?
Tak naprawdę muszę Was trochę zawieść, ponieważ nie mam żadnej historii z fajerwerkami (śmiech). Od kiedy pamiętam, bardzo interesowała mnie sztuka, w tym m.in. tatuaż. Bardzo dużo rysowałam, czasami wykonywałam projekty tatuaży dla znajomych, ale nigdy nie myślałam o tym, żeby samej przenieść to na skórę. Miałam plan, aby wyjechać za granicę na studia artystyczne jednak dużo znajomych zachęcało mnie, żeby spróbować tatuować. I tak za namową stwierdziłam, że warto zrobić coś nowego. Poświęciłam tatuowaniu cały swój czas, a kiedy ciężka praca przynosiła powoli efekty, wkręcałam się w to jeszcze bardziej i tak już zostało. Z planów na studia wyszło własne studio (śmiech).
Jak długo dziarasz?
Pierwszą maszynkę kupiłam w sierpniu 2013. Pierwszego roku nie nazwałbym raczej tatuowaniem, a robieniem koślawych wzorków na sobie lub znajomych. Możemy więc uznać, że tatuuję od ok. 5 lat.
Tatuowanie to dla Ciebie praca czy styl życia?
Jest to chyba jednocześnie praca jak i styl życia. Nie możemy siebie oszukiwać – daje to nam tatuatorom pieniądze, z których utrzymujemy się, na co dzień, więc jest to praca. Jednocześnie jest to coś, czemu poświęcam większość, jeśli nie cały swój czas. Tatuowanie kreuje mnie, jako osobę. Stałam się bardziej otwarta dla ludzi, pewniejsza siebie, zmieniło mój wygląd na bardziej alternatywny i odważny. Rozwija moją wyobraźnię i umiejętności. Dodaje motywacji do dalszego ustalania i osiągania celów życiowych. Jako właściciela studia nauczyło przede wszystkim odpowiedzialności, pokory, asertywności (nad którą dalej pracuję) i posiadania przysłowiowych „jaj”. Większość moich serdecznych znajomych to tatuatorzy, z którymi często rozmawiam o tatuażach. W wolnym czasie przeglądam prace innych artystów oraz wyszukuję inspiracji do dalszego rozwoju mojego portfolio.
Jakie są największe wady tego „zawodu”?
Zdecydowanie bóle… pleców, rąk, oczu i głowy. I odciski na palcach po bardzo długich sesjach (śmiech). Nie znam chyba tatuatora, który miałby całkowicie zdrowy kręgosłup.
Jesteś właścicielką studia. Ciężko jest prowadzić własny biznes?
Z pewnością nie ułatwia to życia w przypadku, kiedy właściciel jest również tatuatorem. Jest to masa obowiązków oraz rzeczy do zapamiętania. Do niedawna sama ogarniałam całkowicie wszystko – od szefa przez sprzątaczkę, księgowość i managera. Dodatkowo trzeba było zawsze dawać z siebie 150% z uśmiechem na twarzy i motywować własny zespół do rozwoju oraz działania. Aby rozwinąć studio przyjmowałam praktykantów, z którymi przesiadywałam nieraz do wczesnych porannych godzin. Poświęciłam studiu swoje życie prywatne, straciłam wiele bliskich osób oraz dużo zdrowia. Tatuowanie było bardzo małym procentem wśród wszystkiego dookoła. Niestety wcześniej nie byłam w stanie pozwolić sobie na zatrudnienie managera czy księgowej, ale początki biznesu nigdy nie bywają łatwe.
Nie żałujesz chyba jednak tego kroku?
Mimo wszystko, dzięki temu nauczyłam się bardzo wielu istotnych rzeczy i wierzę, że jedynie umocniło mnie to, jako osobę. Studio jest moim dzieckiem, o którym zawsze marzyłam. Dodatkowo, może się to niektórym wydawać dziwne, ale uwielbiam papierkową robotę oraz organizować sprawy biurowe. Możliwe, że w poprzednim życiu byłam księgową lub managerem (śmiech).
Pamiętasz swój pierwszy raz, gdy wbiłaś igłę w czyjąś skórę?
Doskonale pamiętam ten dzień. Przez trzy miesiące tatuowałam najpierw banany, które bardzo mnie już irytowały. Byłam bardzo pewna siebie, myślałam, że już wszystko potrafię, że tatuowanie jest banalne i chciałam w końcu wykonać coś na skórze. Kiedy wbiłam pierwszą kreskę załamałam się psychicznie. Cała pewność siebie zniknęła, a ja po prostu się popłakałam. Możliwe, że stres odpuścił i przyszedł strach, bo przecież miało być pięknie, a wyszedł babol. Z tego, co pamiętam nie dokończyłam tamtego tatuażu (śmiech).
Pamiętasz swoją pierwszą maszynkę?
To była cewka Bulldog od Tattoome, miłość od pierwszego wejrzenia i usłyszenia, którą po latach oddałam Szeszowi, którego przy okazji pozdrawiam cieplutko. Mam nadzieję, że masz ją jeszcze gdzieś tam lub trafiła finalnie w równie dobre ręce (śmiech).
Cewka czy rotarka?
Przy moim stylu zdecydowanie bardziej sprawdzają się maszynki rotacyjne. Są lżejsze, co pozwala na swobodniejsze prowadzenie delikatnych dotworkowych cieni. Nie są też aż tak agresywne oraz nadają się troszkę dla leniuszków, ponieważ nie trzeba w nich nic przestawiać. Dodatkowo są cichsze i nie dręczy mnie już ból głowy po 30 minutach tatuowania.
Czym teraz dziarasz?
Aktualnie tatuuję Cheyenne’m Hawk Thunder i myślę, że w końcu znalazłam swój ideał. Jest bardzo lekka, a jednocześnie mocna i niezniszczalna. Sporadycznie, ale jestem też dalej wierna Tattoome i ich Phantomom.
Czy preferujesz jakiś styl tatuowania?
Zdecydowanie tatuaże czarne z ewentualnym małym elementem kolorystycznym, ale jedynie miętowym, który według mnie jest bardzo ładnie kontrastującym odcieniem. Im więcej szczegółów tym lepiej, ale oczywiście w ramach rozsądku – w końcu jest to skóra, a nie papier. Aktualnie staram się iść w stronę realizmu z dodatkiem graficznych elementów, ale kto wie, co będzie siedziało w mojej głowie jutro.
Czy możesz powiedzieć o sobie, że masz własny styl dziarania?
Myślę, że w moich tatuażach jest jeszcze bardzo wiele rzeczy, które muszę dopracować. Zawsze byłam krytyczna wobec siebie i tym razem również tak jest. Często słyszę, że moje prace są rozpoznawalne, ale osobiście nie uważam, żeby było to coś, czego nie da się powielić coś innego i nadzwyczajnego. Cały czas staram się do tego dążyć, pracować nad tym i kombinować, co więcej mogłabym dać z siebie.
Czy robisz własne projekty i skąd czerpiesz inspirację?
Staram się, kiedy tylko mam wolną chwilę. Bardzo często inspirują mnie abstrakcyjne obrazy oraz natura. Dużo zostawiam też przypadkowi w trakcie eksperymentów (śmiech).
Podejmujesz się coverów lub dziarania na bliznach? Nie jest prosta sztuka…
Niestety mój styl jest zbyt jasny i delikatny, żeby podejmować się coverów innych tatuaży. Czasami zakrywam bardzo małe wzory, ale są to zazwyczaj mini serduszka lub jedno słowo.
Rysunek własnoręczny czy program graficzny/tablet graficzny?
Do tworzenia projektów dla klientów zdecydowanie tablet graficzny. Ułatwia to współpracę przy ewentualnych korektach, które teraz trwają kilka sekund. Warto jednak pamiętać o rysunku własnoręcznym. To on o wiele bardziej uczy i osobiście daje mi więcej satysfakcji. Usmarowane boki dłoni to jest to!
Czy składanie zdjęć w programie graficznym to sztuka? Czy sztuką jest przeniesienie tego na skórę?
Sztuką jest według mnie stworzenie pewnej wizji w głowie, którą można o wiele łatwiej przedstawić poprzez nawet bardzo brutalną sklejkę w programie graficznym. Często sama tak robię, aby sprawdzić czy na pewno moja myśl ma sens. Następnie przeniesienie tej wizji na skórę, sam proces tworzenia, ze strony technicznej jak i artystycznej (praca nad światłocieniem, kontrastami itp.). Nie ograniczanie się w 100% do kalki, a traktowanie jej jedynie, jako podstawę do stworzenia czegoś więcej. Oddanie się własnej wyobraźni, pozwalanie sobie na bycie pewnym eksperymentując, nieustannie coś zmieniając.
A co sądzisz o „podrasowywaniu” zdjęć wykonanych tatuaży?
W dzisiejszych czasach naszym głównym sposobem na reklamę jest internet. Ludzie jedzą wszystko oczami, więc według mnie nie ma nic złego w tworzeniu spójnego portfolio. Sama za każdym razem ściągam nasycenie ze zdjęć, aby obserwatorzy mogli skupić się na tatuażu zamiast na obrazie rzezi, która przed chwilą się odbyła (opuchliźnie, czerwonej skórze oraz wyciekającym osoczu). Zmieniam tło, aby wyeksponować w kadrze tatuaż, bo właśnie jego chcę przedstawić, a nie śmietnik w tle lub czyjeś buty. Często też kończę pracę późno i zdjęcia robione są przy sztucznym świetle, co powoduje prześwietlenia, które wyglądają nieestetycznie. Wszystko oczywiście w swoich granicach. Zero równania linii w Photoshopie czy podrasowywanie tatuaży.
Pamiętasz pierwszy tatuaż, który zrobiłaś?
To była mała, prosta, konturowa parasolka na nodze o wielkości może ok. 2 cm. Oczywiście wykonana w warunkach domowych, na kanapie. Chociaż nie było aż tak źle, ponieważ mama pracuje w laboratorium i pierwszą rzeczą, jaką zrobiła, kiedy dowiedziała się, że tatuuję to szybki kurs higieny pracy. Dostałam płyn do dezynfekcji powierzchni i skóry, pomagała utylizować igły do specjalnych firm oraz uświadomiła mnie o wszystkich możliwych powikłaniach. Bałam się jak cholera, chociaż powtarzałam sobie ciągle, że wiem, co robię i doskonale potrafię tatuować, bo wytatuowałam już cały bananowy sad. Tak jak wspomniałam wcześniej, nie skończyłam tego tatuażu i popłakałam się. Nie wiem, czy osoba tatuowana była zadowolona, ale nie martwię się tym, bo to mój były chłopak (śmiech).
Tatuaż, z którego jesteś najbardziej dumna?
Nie mam chyba ulubionego tatuażu, ale po zastanowieniu, wydaje mi się, że punktem zwrotnym było wykonanie projektu do wzięcia – kobieta z listkami wychodzącymi z głowy. Przetestowałam przy nim całkowicie inne techniki i nakręciłam się na pójście w kierunku realizmu oraz szczegółowości. Często też powielam motyw kobiecej twarzy wplątanej w elementy natury.
Najdziwniejszy tatuaż, który zrobiłaś?
To pytanie za każdym razem wprawia mnie w zakłopotanie, bo nie wiem… ale ostatnio miałam przyjemność wykonania żebropławo-lampionu. Przedtem nie wiedziałam nawet, że istnieje takie zwierzę, a kiedy je zobaczyłam, stwierdziłam, że nie ma szans… ale uwielbiam wyzwania i skórę Wioli, więc stwierdziłam, że nie ma rzeczy niemożliwych. Efekt przerósł nawet moje oczekiwania (śmiech).
Są motywy, których masz już dość lub nie robisz?
Nie jestem osobą wybredną. Staram się każdy motyw, nawet, jeśli oklepany, ugryźć z nowej strony. Stworzyć coś innego, ambitnego. Jeśli jednak mam być szczera, po jednym tygodniu, w którym wykonałam 5 wilków, mam ich chwilowo dosyć. Muszę chwilę odpocząć od nich, aby móc kiedyś na nowo przekombinować ten wzór.
Najdziwniejsza rzecz, jaka Ci się przytrafiła w trakcie tatuowania?
Omdlenia to codzienność w studiu. Na szczęście nikt też jeszcze nie płakał poza moim dzieciątkiem- Kasią, ale był to spód dłoni, więc wybaczamy. Najdziwniejsi są chyba klienci, którzy zasypiają tak twardo, że donośnie chrapią i nie są nawet świadomi, że wyszłam na kilkunastominutowa przerwę. Chyba jestem zbyt delikatna (śmiech).
Czy jakieś szczególne zachowania u Klientów Cię irytują?
Staram się być wyrozumiała, ponieważ wielu ludzi nie wie jak wygląda zapisywanie się na tatuaż lub sam proces przygotowania i tatuowania. Nie znoszę jednak i uważam za bardzo niekulturalne wiadomości w stylu: „za długo trzeba czekać”, „no nic, znajdę sobie innego tatuatora”. Irytuje mnie też nadmierny spam. Wystarczy napisać jednego maila i poczekać kilka godzin lub dni na odpowiedź. Zbędne jest pisanie do mnie na Instagramie lub na profil studia, że ktoś wysłał wiadomość i „halo, gdzie moja odpowiedź” lub nawet wydzwanianie do mnie i pisanie smsów. Jestem tylko człowiekiem i nie rozdwoję się, szanujmy siebie i swój czas. Na termin i tak trzeba poczekać kilka miesięcy, więc odpowiedź w 2 minuty nie jest obowiązkowa (śmiech).
„Janusze tatuażu” to?
Ludzie bez pokory, uważający się za profesjonalistów jednocześnie niepotrafiący wbić poprawnie technicznie kreski lub bez bazy rysunkowej.
Czy jest jakiś artysta, który ma lub miał wpływ na Twój styl?
Bardzo podziwiam prace Piotrka Bembna. Jest to dla mnie absolutny mistrz kontrastu oraz płynnego łączenia motywów. Sztuka na najwyższym poziomie. Kolejnymi osobami są Zlata Kolomoyskya, Paweł i Piotrek Indulscy. Ogromną inspiracją są również dla mnie Marta Kudu, Patryk Chybowski i Mró – za ilość rysowania poza tatuowaniem. Za pasję do rysunku. Poza tatuażem, topowym artystą jest dla mnie Johnson Tsang.