Toruń: Magdalena Miksztal ze studia Black Moon Tattoo
Najbardziej lubię dziarać w kolorze, choć od czerni nie stronię. Uwielbiam też robić wyraziste kontury, więc dobrze czuję się w new school’u, cartoonie i anime. Staram się jednak nie ograniczać do wspomnianych styli, zważywszy, że dopiero zaczynam przygodę z tatuowaniem. Próbuję różnych rzeczy i staram się jak najwięcej przy tym nauczyć.
Skąd pomysł, że zostaniesz tatuażystką?
Nie od razu wiedziałam, że chcę zostać tatuatorką. Pomimo tego, że zawsze lubiłam rysować, nie traktowałam tego zajęcia „poważnie”, bardziej, jako hobby. Chciałam związać się zawodowo z kierunkami medycznymi, skończyłam studia z ratownictwa. Okazało się jednak, że to nie droga dla mnie, ale nie bardzo wiedziałam, czym innym chcę się zająć. Szczęśliwie w moim otoczeniu pojawiły się głosy, że może tatuowanie byłoby dla mnie odpowiednim zajęciem. Trafiłam w końcu na konwent tatuażu i tam po raz pierwszy zobaczyłam tatuatorów przy pracy, mogłam porozmawiać, poprzeglądać portfolia, wydziarać banana (wyszło całkiem nieźle). Wtedy też poczułam, że faktycznie może być to coś dla mnie. Po drodze pracowałam jeszcze w różnych miejscach, ale myśl o dziaraniu kiełkowała z tyłu głowy, aż zdecydowałam się przygotować portfolio i poszukać praktyk. Dziś wiem, że był to strzał w dziesiątkę.
Kiedy dokładnie zaczęłaś dziarać?
W pełni poważnie tematem tatuażu zajęłam się w sumie niedawno, bo około 2 lata temu, więc na dobrą sprawę jeszcze raczkuję w temacie - stąd bardzo mi miło, że zainteresowała Was moja „działalność”. Wcześniej czyniłam jakieś nieśmiałe próby działania w kierunku tatuażu, ale było to z doskoku z dużymi przerwami. Kluczowym momentem było dla mnie zdecydowanie przyjście na praktyki do studio tatuażu.
Tatuowanie to dla Ciebie praca czy styl życia?
Dla mnie to połączenie obu. Od momentu rozpoczęcia przygody z tatuażem zajawka ta zaczęła przenikać do różnych sfer mojego życia i granica się zatarła. Ma to, co prawda swoje plusy i minusy, ale koniec końców cieszę się, że moja praca jest moją pasją.
A jak nie dziarasz to, corobisz?
W czasie wolnym rysuję, maluję - staram się rozwijać artystycznie, tak „poza tatuażowo”, czasem organizuję sobie z ziomalą rysunkowe posiadówy przy piwku. Nałogowo czytam mangi i oglądam anime. Nie pogardzę też wieczorkiem filmowym w gronie przyjaciół. Żeby nie było, że ze mnie zupełny kanapowy ziemniak, uwielbiam chodzić na długie spacery z moim psem, jeżdżę też rowerem, choć żaden ze mnie sportowiec. Ostatnio nawet podjęłam wyzwanie nauczenia się jazdy na longboardzie. Trzymajcie kciuki żebym się nie połamała.
Zastanawiałaś się kiedyś, kimbyś była, gdybyś nie tatuowała?
Cóż, wierząc mojej babci, pewnie poszłabym w kierunku medycyny i byłabym przykładnym obywatelem, wnoszącym jakąś konkretną wartość do społeczeństwa, nie to, co teraz. A tak zupełnie na poważnie, to obecnie nie wyobrażam sobie wykonywania innego zawodu. Wątpię, czy znalazłabym coś równie pasjonującego i satysfakcjonującego.
Jakieś rady dla tych, którzy chcieliby spróbować swoich sił w tatuowaniu?
Rysunek to podstawa, szlifowanie warsztatu artystycznego jest nieocenione na każdym etapie zaawansowania w tatuowaniu. W szczególności chodzi o rysowanie tradycyjnymi metodami, na papierze, czy malowanie. W moim odczuciu jest znaczna różnica, gdy nie używa się do tego tabletów i programów graficznych. Ponadto trzeba uzbroić się w cierpliwość i tonę samozaparcia, bo droga do zostania tatuatorem bywa wyboista. Dobrze jest postarać się o praktyki w studio, można się na nich wiele nauczyć i nabyć doświadczenia pod okiem profesjonalistów unikając przy okazji wyrabiania sobie złych nawyków.
Lubisz guest spoty?
Na razie nie mam z nimi wielkiego doświadczenia, byłam na zaledwie dwóch, niemniej jednak bardzo mi się podobały. Dały mi szansę poznać wielu ciekawych, uzdolnionych artystów, zdobyć nową wiedzę. W przyszłości chciałbym pojeździć jeszcze na takie „gościnne występy”.
A konwenty?
Konwenty, to specyficzne eventy. Podoba mi się w nich to, że można zaprezentować swoje prace na żywo szerszej publiczności, porozmawiać z odwiedzającymi i innymi tatuatorami. Przy odpowiedniej organizacji mogą być całkiem przyjemnym doświadczeniem. Z drugiej strony, chaos i harmider panujący na konwentach może dać się we znaki, zwłaszcza osobom, które lubią pracować w spokoju. Ja osobiście lubię jeździć na konwenty, ale raczej raz na jakiś czas.
Jakie są największe wady tego „zawodu”?
Ból pleców. Mnie na szczęście jeszcze nie dosięgnął (mam nadzieję, że tak zostanie jak najdłużej), ale wiem, że wiele osób się na niego uskarża. Poza tym tatuowanie wciąga. Jak wcześniej wspomniałam zaciera się granica między pracą, a życiem prywatnym i ciężko utrzymać balans między jednym a drugim. Często, więc zabiera się pracę do domu, bo przecież projekty trzeba przygotować, odpisać na wiadomości itd. Mimo wszystko jest to najlepsze zajęcie na świecie, tylko trzeba umieć dać sobie miejsce na odpoczynek i złapanie oddechu.
Pamiętasz swój pierwszy raz, gdy wbiłaś igłę w czyjąś skórę?
Pamiętam ten moment wbicia igły w czyjąś skórę, ale wtedy nie tatuowałam... Było to na studiach z ratownictwa. A jeśli o dziaranie chodzi, to pierwsze „dzieła” na ludziach robiłam na w studio praktykach, znajomym, którzy odważyli się oddać kawałek skóry w imię nauki. Czy był stres? Tak. Była też ekscytacja. Mocno to wszystko przeżywałam, ale starałam się wyglądać na wyluzowaną... Choć nie wiem czy ktokolwiek dał się na to nabrać.
Pamiętasz swoją pierwszą maszynkę?
Nie było to nic szczególnego - używana cewa (nie pamiętam dokładnie jaka). Nie działała najlepiej, więc jak szybko ją nabyłam, tak szybko zastąpiłam ją inną maszyną - rotarką Equalizer Spike.
Cewka czy rotarka?
Wolę rotarki, choć nie ma w ich przypadku tego urokliwego brzęczenia. Maszynki rotacyjne pasują mi ze względu na ich wygodę użytkowania i niewielką wagę.
Czym teraz dziarasz?
Obecnie dziaram penem Bishop Wand Color Packer. Mimo nazwy jest uniwersalna i dość mocna, więc idealnie nadaje się do wykonywania prac z grubymi konturami i kolorowym wypełnieniem.
Czy preferujesz jakiś styl tatuowania?
Mam swoje preferencje, co do stylu. Najbardziej lubię dziarać w kolorze, choć od czerni nie stronię. Uwielbiam też robić wyraziste kontury, więc dobrze czuję się w new school’u, cartoonie i anime. Staram się jednak nie ograniczać do wspomnianych styli, zważywszy, że dopiero zaczynam przygodę z tatuowaniem. Próbuję różnych rzeczy i staram się jak najwięcej przy tym nauczyć.
Czy robisz własne projekty i skąd czerpiesz inspirację?
Tak, robię własne projekty, bardzo często bazuję też na inspiracjach od klientów. W tym drugim przypadku oczywiście nie robię kopii 1:1 tego, co podesłali, a raczej się do nich odnoszę dodając coś od siebie, aby stworzyć indywidualny projekt. Jeśli zaś chodzi o projekty autorskie, to są inspirowane masą rzeczy m. in.: mangami, anime, kreskówkami, mitologią japońską (szczególnie upodobałam sobie yokai), ale też naturą, przedmiotami codziennego użytku, jedzeniem... Długo by wymieniać, bo w zasadzie inspiracja przychodzi często z najmniej oczekiwanych miejsc.
Podejmujesz się coverów lub dziarania na bliznach? Nie jest prosta sztuka…
Tak, ale nie zawsze. W takich przypadkach zawsze wolę się spotkać osobiście na konsultacjach, zobaczyć na żywo, na czym przyjdzie mi pracować i ocenić, czy w ogóle mogę coś z tym zrobić. Czasem może się okazać, że przed coverowaniem może być potrzebne usuwanie laserowe, czy odczekanie aż blizna odpowiednio się zagoi. Dobrze też przegadać wizje i oczekiwania klienta, z tym, co faktycznie jest możliwe do zrobienia, bo czarnej plamy na pół ręki małym, delikatnym kwiatkiem w samym konturze się nie zakryje.
Rysunek własnoręczny czy program graficzny/tablet graficzny?
Uważam, że rysunek własnoręczny to podstawa i przez długi czas przygotowywałam wzory na papierze, jednak z czasem zaczęłam przestawiać się na tablet. Powodem było szybsze i łatwiejsze wprowadzanie zmian w projekcie, a to bardzo się przydaje w codziennej pracy.
Czy składanie zdjęć w programie graficznym to sztuka? Czy sztuką jest przeniesienie tego na skórę?
Cóż... Sądzę, że zrobienie ładnej, estetycznej kompozycji ze zdjęć wymaga wyczucia i umiejętności, jeśli jednak nie powstaje z tego nic odkrywczego, to chyba nie nazwałabym tego sztuką. Inaczej jest, gdy dodaje się do tego coś od siebie, czy używa foto manipulacji, by stworzyć coś nowego. Wierne przeniesienie takich wzorów na skórę nie jest takie proste jakby się mogło wydawać i wymaga świetnego rzemiosła.
A co sądzisz o „podrasowywaniu” zdjęć wykonanych tatuaży?
Zależy od tego, o jakie „podrasowywanie” chodzi. Myślę, że wykadrowanie, przycięcie, czy dostosowanie jasności zdjęcia, żeby oddać to, jak tatuaż prezentuje się na żywo, nie jest niczym złym. W końcu każdy chce, aby jego prace dobrze prezentowały się w portfolio. Inną kwestią jest przerabianie zdjęć do tego stopnia, że nie przypominają już wykonanych prac- to już stanowcza przesada. W wielu przypadkach wystarczy zrobić dobre zdjęcie wykonanej dziary, zadbać o dobre oświetlenie itd. Chociaż dla mnie nie jest to wcale łatwe i oczywiste, czasem śmieję się, że robienie tych zdjęć jest cięższe niż było zrobienie fotografowanego tatuażu. Lubię wstawiać też surowe zdjęcia wygojonych już prac w porównaniu ze świeżymi, aby klienci widzieli, na co się piszą.
Pamiętasz pierwszy tatuaż, który zrobiłaś?
Oczywiście. Mój pierwszy tatuaż w ogóle zrobiłam na bananie na konwencie, była to chryzantema. Potem były dziarki na innych owockach i sztucznych skórach. Swoje pierwsze dziary na ludziach robiłam w studio na praktykach. Widziałam je też po czasie i nawet nieźle się trzymają, choć oczywiście do ideału wiele brakuje... Cóż, każdy od czegoś zaczynał. Pierwsze dziarki na ludziach oczywiście wiązały się ze stresem, ale byłam też bardzo podekscytowana i wspominam to wszystko bardzo pozytywnie.
Tatuaż, z którego jesteś najbardziej dumna?
To bardzo trudne pytanie. Nie mogę wyszczególnić jednej konkretnej pracy. Cały czas staram się rozwijać przenosząc zdobytą wiedzę i doświadczenie na kolejne dziarki. Bardzo mi zależy, żeby każda kolejna była, co raz lepsza.
Najdziwniejszy tatuaż, który zrobiłaś?
Temat rzeka! Ja uwielbiam robić niesztampowe tatuaże i mam ich kilka na swoim koncie (mam nadzieję, że będzie więcej!). Robiłam m. in. gołębia z wieńcem zwycięstwa w postaci kromki chleba na szyi, wiadro od mopa Vileda (sama też takie mam, to był matching tattoo z koleżanką na zakończenie praktyk), naszywkę papieża z tribalowymi skrzydłami i buddy Christa, napis „Zdzira” gotykiem na tyłku i jest jeszcze wisienka na torcie. Ów tatuaż powstał dla tej samej ziomali, co wiadro od mopa. Rzuciła mi wtedy hasłem „Magdaleno, zrób mi jakiś obleśny tatuaż”. Ma, więc grubego królika cyklopa, brandzlującego się swoim długim językiem, trzymającego przy tym zaślinione marchewki w łapach... Chyba wyszło. W każdym razie bawi mnie za każdym razem jak go widzę.
Czy są motywy, których masz już dość lub nie robisz?
Są motywy, które tatuuję mniej chętnie, ponieważ są dość oklepane np. znaki nieskończoności, nie mniej wychodzę z założenia, że wszystko można przedstawić w ciekawszy sposób, a przynajmniej estetycznie je wykonać.
Najdziwniejsza rzecz, jaka Ci się przytrafiła w trakcie tatuowania?
Trafiały się omdlenia, czy drobne awarie prądu, przerwy żeby się wyśmiać, bo ciężko było proste linie robić. Zdarzyło się też, że klient mi zasnął w trakcie tatuażu i zaczął chrapać do ucha, a dziarałam mu mostek.
Czy jakieś szczególne zachowania u Klientów Cię irytują?
Targowanie się, nie przychodzenie na sesję bez uprzedzenia, czy przychodzenie z osobą towarzyszącą, która wie lepiej jak i co wytatuować mimo, ze nigdy maszynki w ręku nie miała... Jest tego trochę, ale na szczęście bardzo rzadko trafiam na takich gagatków. Moi klienci to zwykle super osoby i bardzo przyjemnie mi się z nimi pracuje.
„Janusze tatuażu” to?
Janusze tatuażu to osoby, które są arogantami i ignorantami, nie mają przy tym dobrego warsztatu ani rysunkowego, ani tatuatorskiego. Dziarają ludziom babole, uważając się za najlepszych artystów. Nie jest to zdecydowanie określenie na osoby początkujące. Wiadomo, że pierwsze dziary pełne są niedociągnięć, ale każdy od czegoś zaczynał. Progres przychodzi wraz z doświadczeniem i włożoną w rozwój pracą.
Czy jest jakiś artysta, który ma lub miał wpływ na Twój styl?
Jest wielu artystów, którzy mieli i nadal mają wpływ na mój styl i ogólnie kierunek, w którym chcę iść ze swoimi tatuażami. Zabrakłoby miejsca, by wszystkich wymienić, więc wspomnę o kilku szczególnie dla mnie ważnych. Jaromir Mucowski, Jakub Tempski, Przemek Chojnacki, Rzychu, Mat Stinger, Ebi, Zappa, Michela Bottin Ackerman, Ben Banzai, Uncl Paul Knows, Simon K Bell, Ipsenscastle, Russel Moore, Chris House... Lista jest naprawdę długa, ale nie mogę nie wspomnieć jeszcze o mgr inż. Rybolog Julii Jednaszewskiej, która stale mi kibicuje i motywuje do dalszego rozwoju, podrzucając przy tym sporo ciekawostek ze świata tatuażu.