Katowice: Marcin Graffunk ze studia Madkids Tattoo
Przede wszystkim czerń. Zróżnicowany kontur, dobry dotwork, dobry whip. Ale i kolorem, robiąc cartoon czy coś tradycyjnego, nie pogardzę. Bardzo lubię prace sketchowe, ale równie komfortowo czuję się w graywashu, szarościach, trash polce – ten kontrast czarny/czerwony!
Skąd pomysł, że zostaniesz tatuażystą?
Pomysł, czy też raczej idea, by iść w tym kierunku zawodowego rozwoju rodził się długo. Mój przyjaciel Piotrek [obecnie też wspólnik w studiu Madkids Tattoo] długo, ale też nienachalnie pchał mnie w tę stronę. Doradzał przy wyborze pierwszej maszyny, dawał mi pierwsze techniczne wskazówki. Potem pojawiła się opcja praktyki w studiu, w którym wtedy pracował Piotrek, czyli Hypnotic Tattoo w Bielsku-Białej. Ta szansa mi uciekła, bo za długo zwlekałem z podjęciem decyzji o porzuceniu etatu. Ale gdy po roku pojawiła się jeszcze raz ta sama okazja uznałem, że trzeba spróbować. Dużo się wtedy zmieniało w moim życiu, więc czemu też i tego nie zmienić – pomyślałem. Był to też czas, gdy sporo moich znajomych ze środowiska graffiti zaczynało tatuować. Skoro oni mogą to, czemu nie ja. I tak to już toczy się prawie siedem lat (śmiech).
Tatuowanie to dla Ciebie praca czy styl życia?
To wbrew pozorom jest trudne pytanie. Nie ma, co ukrywać - jest to praca. Praca w tym sensie, że tatuowanie pozwala mi się utrzymywać, płacić rachunku, odkładać trochę do skarpety, realizować inne pomysły i plany. Masz klientów, których oczekiwania starasz się spełniać. Jest to jednak również coś więcej. Tatuowanie pozwala na pewną – czasem naprawdę sporą – dozę twórczej ekspresji. Bo tym też są tatuaże dla ludzi. Pozwalają im się wyrażać, celebrować wspomnienia, podkreślać sposób bycia etc. Ciężko mi traktować tatuaże, jako styl życia, gdyż widzę jak różni są moi klienci. Na pewno jest to łącznik między ludźmi, ale nie jest to chyba taki zwornik jak np. motocykle na zlotach harleyowców.
A jak nie dziarasz to, co robisz?
Zostając cały czas w sferze zawodowej projektuję graficznie i realizuję zlecenia muralowe. Niedawno wydany został okolicznościowy winylowy singiel zespołu Hańba! Z przyjemnością pracowałem nad tym wydawnictwem. Okładek mojego autorstwa do różnych formatów - winyli, płyt cd, kaset magnetofonowych, a nawet VHS - jest więcej. Do tego dochodzą grafiki, ilustracje, identyfikacje.Identyfikacja graficzna naszego studia Madkids Tattoo jest również mojego autorstwa.
Od 23 lat maluję graffiti i to na pewno zostanie ze mną tak długo, jak długo będzie mi się chciało. A na razie wciąż mi się chce. Od graffiti zaczęła się cała artystyczna przygoda i dało mi ono masę znajomości i możliwości podróży. Co ciekawe, niedawno kilka stron o mnie znalazło się w gorącym jeszcze albumie Street Art Polska wydawnictwa Arkady.
Kiedy nie wyżywam się twórczo, to robię wszystko to, co robią ludzie w wieku średnim (śmiech). Muzyka z winyli, filmy z projektora, seriale, podcasty społeczno-polityczne, rozpieszczanie psa, podróże małe i duże z dziewczyną, fotografia. Jestem typowym magistrem socjologii z mocnym zacięciem artystycznym (śmiech). To, co mnie niesamowicie cieszy to powrót do koszykówki po dwóch latach mentalnej blokady od czasu operacji po zerwaniu Achillesa. To, co martwi moją dziewczynę to odrodzenie się u mnie zajawki do planszowych gier wojennych (śmiech).
Zastanawiałeś się kiedyś, kim byś był, gdybyś nie tatuował?
Zajmowałbym się tym samym, czyli grafiką użytkową i muralami. I byłbym świetnym drukarzem cyfrowym – robiłem to przez 5 lat zanim zacząłem pracę, jako tatuażysta. Od kilkunastu lat wszystko u mnie obraca się wokół szeroko pojętych wytworów wizualnych. Tatuaż stał się po prostu kolejną, dającą ogrom satysfakcji, cegiełką tej układanki.
Lubisz guest spoty i konwenty?
Guest spoty i konwenty to fajna odmiana od codziennej pracy. Nowi ludzie, nowe patenty. Możliwości podróżowania i pracy w jednym. Lubię to.
Jakie są największe wady tego „zawodu”?
Permanentny niedomiar czasu na inne zajawki, szczególnie w sytuacji, gdy prowadzisz własne studio. Zabieranie pracy do domu. Dlatego raz na jakiś czas zachodzi potrzeba, by odciąć się na parę dni, chociaż przewietrzyć głowę.
Jakieś rady dla tych, którzy chcieliby spróbować swoich sił w tatuowaniu?
Uczcie się podstaw rysunku, kompozycji. Znajdźcie fajną praktykę. Miejcie w sobie tony cierpliwości i nie unikajcie brania na klatę swoich błędów. A będzie ich sporo. Bo jak to mądrzy ludzie mawiają: „jeśli nie spier******, to się nie nauczysz”. Ale po czymś takim trzeba umieć wyciągnąć wnioski i iść dalej. Byłbym zapomniał – nie trzymajcie się sztywno jakiegoś jednego stylu. Nie skupiajcie się tylko na autorskich projektach. Próbujcie, uczcie się technik, kombinujcie. Zróbcie sto znaczków nieskończoności. Styl przyjdzie z czasem.
Pamiętasz swój pierwszy raz, gdy wbiłeś igłę w czyjąś skórę?
Pierwszy raz był mało spektakularny – ot parę kresek na starym tatuażu mojego senseia Piotrka (śmiech). Ale pierwszy samodzielny tatuaż to, co innego. Stres łagodzony pigwowym shotem. Zacisze domowego ogniska. No i ufający mi w stu procentach kumpel. Chyba było zadowolenie, bo zrobiliśmy potem jeszcze kilka kolejnych tatuaży. Po latach historia zatoczyła koło i zakryliśmy część z nich pięknym solidnym blackworkiem. Takie koło życia tatuaży (śmiech).
Pamiętasz swoją pierwszą maszynkę?
A czy pamięta się pierwszą dziewczynę? Pamięta się wszystkie (śmiech). No chyba, że ktoś prowadzi rozwiązły tryb życia albo ma problemy z pamięcią. Lub o zgrozo jedno i drugie. Cewka za 250 zł kupiona na konwencie w Katowicach – tysiąc lat temu. Żadnych wynalazków a la MacGyver niestety (śmiech). Natomiast pierwsza lepsza rotarka – Hungarian Rotary.
Cewka czy rotarka?
Rotarka – zaczynałem, gdy rotarki wchodziły na rynek pełną parą – ogromne ułatwienie, cisza i spokój (śmiech).
Czym teraz dziarasz?
Od dłuższego czasu jestem wierny Inkjecie. Dla mnie jest to maszyna kompletna. Ale raz na jakiś czas lubię wziąć do ręki „czejenowskiego” Thundera czy Hawka. Lekkość, wyważenie i kopniak. Gdy zobaczyłem, że Julia Rheme – jedna z moich ulubionych osób robiących graficzny abstrakt w tatuażu pracuje na Thunderze tym chętniej do niej wracam. Nie ma, co ukrywać jednak, że plan na ten rok to zakupy sprzętowe – ale co to będzie, jeszcze sam nie wiem.
Czy preferujesz jakiś styl tatuowania?
Przede wszystkim czerń. Zróżnicowany kontur, dobry dotwork, dobry whip. Ale i kolorem, robiąc cartoon czy coś tradycyjnego, nie pogardzę (śmiech). Bardzo lubię prace sketchowe, ale równie komfortowo czuję się w graywashu, szarościach, trash polce – ten kontrast czarny/czerwony!!! Najlepsze momenty, to jednak te, kiedy masz możliwość te rzeczy miksować. Łączyć realizm z geometrycznymi formami czy grubym konturem – i to jest kierunek, w którym chciałbym iść.Nie mogę też oczywiście nie wspomnieć o dotworkowych ornamentach, szczególnie tych inspirowanych folklorem – jest to moja ogromna miłość i zawsze sprawia mi wielką frajdę. Nieważne czy są to najbliższe mi motywy beskidzkie, czy motywy zaczerpnięte np. z folkloru bałkańskiego (śmiech).
Czy robisz własne projekty i skąd czerpiesz inspirację?
Gdy mam czas lub zbliża się jakieś wydarzenie staram się porysować. Czasem po prostu poszkicować, bez zakładania, że robię flasha czy coś konkretnego. Wydaje mi się, że przeniosłem na skórę więcej projektów, które powstały tak po prostu gdyż siedziały mi w głowie, niż tych, które miały być z założenia flashami. Ostatnio więcej jeżdżę pociągami, a to idealne miejsce na szybkie rysowanie. Więc powstaje jakiś luźny szkic. Czasem go dopieszczasz, a czasem wrzucasz do szuflady. A czasem masz w głowie konkretne elementy i trzeba je tylko poskładać do kupy.
A co do inspiracji to może być nią wszystko - trzeba tylko mieć otwarte oczy i słuchać podszeptów myśli. Wtedy dobre pomysły same przychodzą do ciebie. A jeśli brak innych akurat pod ręką, to zawsze dobra czaszka nie jest zła (śmiech).
Podejmujesz się coverów lub dziarania na bliznach? Nie jest prosta sztuka…
Nie jest prosta, ale jest możliwa. Dodatkowo daje ci satysfakcję także, dlatego, że często dla Twoich klientów - to takie małe nowe otwarcie. Szczególnie, jeśli jest to naprawdę brzydki, źle wykonany tatuaż. Podobnie jest z bliznami po samookaleczeniach. Tatuaże podbijają wtedy coś, co zgrabnie nazywa się ciało pozytywnością. Ludzie zupełnie inaczej zaczynają patrzeć na swoje ciała i to tak naprawdę nieważne czy są to covery, krycie blizn czy pierwszy tatuaż w tym miejscu.
Z kolei ja patrzę na to bardziej od strony technicznej. Jak zrobić projekt by dobrze pokryć np. stary tatuaż. Największą satysfakcję, w tym kontekście, daje mi możliwość wykorzystania np. właśnie blizn w projekcie lub ukrycie ich w kształtach i liniach. Największym takim wyzwaniem był do tej pory dla mnie projekt, jaki robimy z klientem, który w młodości uległ bardzo rozległemu poparzeniu. I gdyby nie blizny m.in. na przedramionach pewnie nigdy by się nie zdecydował na tatuaż. Zaczęliśmy od czegoś małego by zobaczyć jak skóra będzie się zachowywać po sesji, a po bardzo zadowalających efektach polecieliśmy od nadgarstków aż powyżej łokci. A że mój klient jest ogromnym fanem DC i Batmana to wisienką na torcie stał się Two Face tak zaprojektowany, by poparzona część twarzy znalazła się na bliznach, a część pozbawiona zniekształceń na czystej zdrowej skórze. Świetna rzecz (śmiech).
Ile czeka się sesję do Ciebie? Jak się zapisać? Korzystasz z serwisów bookingowych typu Tattoodo czy InkSearch?
Robię zapisy z około miesięcznym wyprzedzeniem. Oczywiście zawsze się zdarzy jakieś okienko, ktoś wypadnie, ktoś się rozchoruje – zdarzenia losowe. Wystarczy napisać czy do mnie bezpośrednio przez Insta czy FB - Graffunk83, czy też do studia – Madkids Tattoo. Nie korzystam z serwisów bookingowych. Wolę bezpośredni kontakt, gdy mogę określić też, ile czasu potrzebuję na daną rzecz. Dopytać o brakujące informacje lub odpowiedzieć na dodatkowe pytania klienta.
Rysunek własnoręczny czy program graficzny/tablet graficzny?
I to i to. Zawsze dobrze siąść sobie z ołówkiem, gumką i szkicownikiem. To zawsze mega frajda. Tablet z kolei daje wygodę, ułatwia wiele, wybacza wiele. Daje nowe możliwości. Oszczędza czas. Zaczynałem w - nazwijmy to - czasach „przed tabletowych”, więc wiele rzeczy robiło się ręcznie, na patentach, z techniczną kalką. Mam tu na myśli szczególnie rzeczy oparte na symetrii. Zajmowało to zawsze więcej czasu, ale efekt był porównywalny. Tablet to narzędzie jak każde inne – jeśli nie traktujesz go jak protezy – a niestety wydaje m się, że jest to coraz bardziej powszechne. Jeżeli nie maskujesz nim swoich braków, to jest to po prostu świetne narzędzie.
Co jest większą sztuką. Zrobienie fajnego projektu czy przeniesienie go na skórę?
Oczywiście, że projekt. To projekt wymaga posiadania tego czegoś – nie powiem „bożej iskry” – ale tego pierwiastka oryginalnego patrzenia na świat. Czegoś, co sprawia, że ludzie robią wow. I tu dochodzimy do kwestii artyzmu i rzemiosła w tatuażu. Projekt to ten pierwiastek artystyczny. Przeniesienie go na skórę to już czyste rzemiosło. Techniczna umiejętność tego, by projekt porządnie siedział. Oczywiście przeniesienie projektu tak, by wszyscy byli zadowoleni wymaga wiedzy i skillsów, ale to tworzenie projektów sprawia, że ludzi z tej branży można nazwać artystami.
A co sądzisz o „podrasowywaniu” zdjęć wykonanych tatuaży?
Zależy, co masz na myśli mówiąc „podrasowanie”? Nie każdy może sobie pozwolić na to, by mieć w studiu tatuażu osobne studio fotograficzne. Nie zawsze masz czas i możliwości na to, by zrobić to idealne zdjęcie. Więc podstawowa obróbka graficzna zdjęcia to często konieczność choćby po to, by wszystkie zdjęcia, które publikujesz w swoich social mediach miały ten sam klimat, temperaturę, nasycenie. Ale jeśli zaczynasz przekłamywać rzeczywistość, wykręcać kolory do poziomów, jakich nie znajdziesz w paletach, no to sorry. Tak samo piwniczne zdjęcia robione tylko przy lampie z filtrem polaryzacyjnym – nie przepadam.
Tatuaż, z którego jesteś najbardziej dumny?
Nie mam chyba takiej żadnej przełomowej pracy. Lata tatuowania to raczej małe kroczki i nagle, co jakiś czas uświadamiasz sobie, że zrobiłeś progres, że wyszło Ci świetnie i lekko coś, co wcześniej męczyło Cię niemożebnie. To właśnie takie prace jak wspomniana wyżej kompozycja na bliznach. Nie jest tak, że nagle krzyczysz eureka. To zbiór doświadczeń, który odkłada się jak kolejne warstwy żyznych osadów dając coraz lepsze plony. Kiedyś z moim przyjacielem Maćkiem Szymonowiczem [Psio Crew / Etnograff] doszliśmy do wniosku, że gdy osiągniesz moment, w którym nie widzisz w swoich pracach czegoś, czego byś nie poprawił to rzuć to i zacznij robić coś innego, bo nie ma w tym perspektywy dalszego rozwoju. Na szczęście niebo, które jak wiadomo jest limitem, jest wciąż wysoko nad nami (śmiech).
Najdziwniejszy tatuaż, który zrobiłeś?
Już samo to, że mamy na sobie tatuaże dla niektórych naszych współobywateli może być dziwne, więc ujmę to tak: jakiś czas temu omawiałem z klientką projekt jej tatuażu. Szło nam tak sobie, do momentu, gdy napisała, że ma pomysł, ale wydaje jej się chyba dziwny, głupi. Chodziło o to, by wziąć za bazę jej zdjęcie z siostrą z dzieciństwa, ale żeby obie miały głowy pluszowych królików. Odparłem bez zastanowienia, że to jest w końcu pomysł na JEJ tatuaż. Dla kogoś może to być dziwne, ale dla mnie to świetny oryginalny pomysł, który daje tej dziarce unikalny, niepodrabialny charakter. Dlatego też mogę jednego dnia tatuować atomówkę, a drugiego postać z rozpiętymi szeroko ramionami z głową kozła, bo wiem, że te tatuaże pasują do osób, którym je robię. Ale jeśli trafię na temat, z którym sam będę czuł się nieswojo czy niekomfortowo to po prostu tego nie zrobię.
Najdziwniejsza rzecz, jaka Ci się przytrafiła w trakcie tatuowania?
Odnoszę wrażenie, że moja praca jest mega nudna. Omdlenia czy łzy to może nie codzienność, ale jakiś integralny element tej pracy. No zdarza się i bierzesz to na chłodno. A dramy, wypadki oraz inne zdarzenia warte własnego odcinka w programie UWAGA czy Trudne Sprawy szczęśliwie mnie omijają (śmiech).
Czy jakieś szczególne zachowania u Klientów Cię irytują?
Klienci to po prostu ludzie, a robienie tatuażu to po prostu praca z ludźmi. Ludzie jak wiadomo mają czasem swoje za uszami. Ale jeśli miałbym już coś wymienić, to chyba nadmierna drobiazgowość, oglądanie tatuaży pod mikroskopem, czy chęć przeładowywania projektów setką elementów robiących tylko i wyłącznie bałagan. Najważniejsze by nie dać wejść sobie na głowę. Taka elegancka asertywność. Jeśli potrafisz rozmawiać z ludźmi tak, by czuli się komfortowo i jednocześnie widzieli w tobie profesjonalistę to większość spraw masz z głowy. Albo mieć szczęście do fajnych klientów - jakie ja w większości przypadków chyba mam (śmiech).
„Janusze tatuażu” to?
… to ludzie, którzy myślą, że gdy zrobili 10 tatuaży to już są „very great artist” i zaczynają jeszcze nie daj boże uczyć innych ludzi. Osoby pozbawione pokory i dystansu w stosunku do tego, co robią i odpowiedzialności w stosunku do tego, co będą nosić na sobie ich klienci.
Czy jest jakiś artysta, który ma lub miał wpływ na Twój styl?
Największy wpływ na to, co i jak robię ma chyba graffiti i projektowanie graficzne – czyli to, co było przed tatuażem. Z projektowania mam zamiłowanie do czystej przejrzystej formy, nie zapełniania przestrzeni na siłę. Z malowania – zajawki, postacie o ulicznych charakterze.
Bardzo duży wpływ miało na mnie spotkanie z góralską beskidzką muzyką, kulturą, zdobnictwem, ornamentyką. Ludowe wzory to niezmierzone źródło graficznych inspiracji. Robienie tatuaży, gdzie mogę przemycać te motywy to jedna z najfajniejszych rzeczy. Pamiętam też dzień, gdy stanąłem oko w oko na żywo z obrazami Jacka Malczewskiego - niegdyś chyba mojego ulubionego malarza i nie mogłem pojąć jak on to robi, że jest w stanie osiągnąć idealny koloryt skóry nie używając ani grama cielistych kolorów tylko róże, błękity, fiolety. Podobne wrażenia miałem w czasie, gdy odkryłem modernistyczne projektu graficzne spod znaku Bauhausu. Należy jednak uważać z inspiracjami. Nadmierna fascynacja zawsze stwarza niebezpieczeństwo nieuświadomionego przenoszenia pewnych elementów, patentów, sposobów komponowania.