Warszawa: Pink Madzilla z AURA Tattoo Studio
Przerobiłam różne style, dlatego, że zaczynając tatuować trzeba było być wszechstronnym, bo klienci mieli różne pomysły na tatuaże i się nie wybrzydzało. Teraz zdecydowanie preferuję kolorowe tatuaże w konwencji neotradycyjnej, choć mocno w moim autorskim wydaniu.
Skąd pomysł, że zostaniesz tatuażystką?
Pierwsze kroki w tatuowaniu zaczęłam stawiać mając 16-17 lat. Była to maszynka zrobiona własnoręcznie przez mojego znajomego. Pierwsze ofiary to koleżanki ze szkoły, moje rodzeństwo i oczywiście ja. Długo działałam w domu, ale udało mi się w wieku 17-18 lat dostać na praktyki do profesjonalnego studia tatuażu (milanowski Azazel), gdzie potem dołączyłam do ekipy, jako tatuator na pełen etat.
Tatuowanie to dla Ciebie praca czy styl życia?
Zdecydowanie styl życia! Nigdy nie wykonywałam innej pracy. Przez te wszystkie lata dążyłam do tego, by stawać się coraz lepszą i to mnie motywuję. Dosłownie można powiedzieć, że tym żyje 24/h do dnia dzisiejszego.
A jak nie dziarasz to, co robisz?
Po za tatuowaniem jestem zwariowaną mamą mojego 7-latka, więc aktywnie spędzamy czas. Jeśli tylko mogę, to uciekam w góry lub nad morze czy do lasu z dala od zgiełku miasta. Uwielbiam też gady, mam pokaźne stadko w domu.
Zastanawiałaś się kiedyś, kim byś była, gdybyś nie tatuowała?
Myślę, że moglibyśmy się spotkać w gabinecie weterynaryjnym (śmiech).
Byłaś właścicielką studia. Ciężko jest prowadzić własny biznes?
Właścicielką studia byłam przez 10 ostatnich lat swojej kariery. Prowadziłam Pink Machnie Tattoo, natomiast pewien etap się zakończył. W tej chwili jestem rezydentem w warszawskiej filii Aura Tattoo Shop, gdzie wspólnie z Darią Stahp pomagam prowadzić pracownie w Warszawie. Kto prowadzi własne studio, ten wie, że to praca za trzy osoby, a i tak zawsze będzie mało i można coś więcej zrobić.
Jakieś rady dla tych, którzy chcieliby pójść na swoje i założyć własne studio?
Prowadzenie własnego studia, szczególnie w tych czasach, gdzie konkurencja jest bardzo wysoka, wymaga od nas ciągłej pracy nad marką. Masa innych obowiązków od papierkowej roboty po wizerunek medialny itp. Wymaga to 100% zaangażowania, ale jeśli się to kocha, to myślę, że każdy dźwignie ten ciężki kawał chleba.
A dla tych, którzy chcieliby spróbować swoich sił w tatuowaniu?
Moja rada jest prosta albo dajesz z siebie wszystko i wchodzisz w to na całego, albo się nie zabieraj za to, bo szkoda twojej pracy.
Lubisz guest spoty?
Całkiem nie dawno zaczęłam na nie jeździć, ale bardzo mi się spodobało. Mogę poznawać nowych ludzi i podpatrywać artystów, wymieniać się doświadczeniami. Jednak, gdy takich spotów jest dużo w małym odstępie czasu, to jest to męczące, bo cały czas jesteś w drodze i na walizkach.
A konwenty?
Konwenty zjeździłam wzdłuż i wszerz. Zarówno te w Polsce, jak i również za granicą. Tu jest podobnie jak z guest spotami, ta sama zasada. Rzadko teraz na nich bywam, bo już bardziej cenię sobie ciszę i spokój. Mam jednak swoje ulubione konwenty na, których bywam.
Jakie są największe wady tego „zawodu”?
Na pewno mocno obrywają plecy, bo jednak to praca siedząca i to w najdziwniejszych pozycjach. Resztę aspektów nie traktuje, jako wady, bo kocham to, co robię, więc praca z różnymi klientami, którzy potrafią być bardzo wymagający czy siedzenie po nocach z telefonem przy twarzy i pilnowanie wszystkich profili to nie jest dla mnie wada. Zabieram też „prace” do domu, co dla kogoś może być wadą, ale ja zawsze robię projekt przed sesją, niemal codziennie rysuje. No, chyba że jestem na wakacjach, wtedy robię reset (śmiech).
Pamiętasz swój pierwszy raz, gdy wbiłaś igłę w czyjąś skórę?
Tak, dobrze to pamiętam, bo to była moja skóra (śmiech). Nie skończyłam tej dziarki i już dawno została zakryta. Natomiast pierwszy raz, kiedy robiłam dziarkę w studiu tatuażu pod okiem mojego nauczyciela, ofiarą był mój młodszy brat i pamiętam mega stres i trzęsące się ręce, ale wyszło całkiem nieźle.
Cewka czy rotarka?
Pół mojego życia tatuatorskiego robiłam na cewkach, bo nie było rotarek (śmiech). Następne pół na rotarkach, kiedy tylko się pojawiły. Zdecydowanie wole rotaki. Mocna, komfortowa i cicha maszyna, która spełnia moje oczekiwania co do wbijania dużej ilości koloru.
Czym teraz dziarasz?
Od paru lat pracuje na rotarce Spectra Xion.
Czy preferujesz jakiś styl tatuowania?
Przerobiłam różne style, dlatego, że zaczynając tatuować, trzeba było być wszechstronnym, bo klienci mieli różne pomysły na tatuaże i się nie wybrzydzało (śmiech). Teraz zdecydowanie preferuje kolorowe tatuaże w konwencji neotradycyjnej, choć mocno w moim autorskim wydaniu. Nie wykonuje w ogóle portretów ludzi w stylistyce realistycznej.
Czy robisz własne projekty i skąd czerpiesz inspirację?
Robię autorskie projekty dinozaurów i innych gadów. Inspiracje są nieograniczone. Jeśli chodzi o dinozaury to do stworzenia wzoru czerpie ze zdjęć figur. Są nawet fotografowie, którzy specjalizują się robieniu zdjęć figurek w "naturalnym środowisku", ale rysuje ich tak dużo, że często tworze wzór od podstaw nie inspirując się żadnymi referencjami. Natomiast pomysły na gadżety bądź profesje, jakie mają mieć dinki, to już moim pomysłowi klienci podpowiadają (śmiech).
Podejmujesz się coverów lub dziarania na bliznach? Nie jest prosta sztuka…
Mam już takie doświadczenie, że coverowanie i blizny nie są mi straszne. Sporo zakrywam nieudanych tatuaży, które wbrew pozorom nie są sprzed wielu lat.
Rysunek własnoręczny czy program graficzny/tablet graficzny?
Od paru lat tworze projekty na iPadzie. Przyznaję, to daje dużo więcej możliwości i swobody niż rysunek własnoręczny. Jednak ostatnio przeprosiłam się z moją sztalugą, ale te prace, które będę na niej tworzyć, to już nie będą wzory na tatuaż, tylko obrazy do powieszenia na ścianę (śmiech).
Czy składanie zdjęć w programie graficznym to sztuka? Czy sztuką jest przeniesienie tego na skórę?
Hmm pojęcie sztuki jest tak szerokie, że ciężko to ocenić. Uważam jednak, że przenieść to na skórę jest trudniejsze, ponieważ więcej aspektów na to się składa. Stworzyć dobry projekt, odpowiedni do danej części ciała, oraz umiejscowić, żeby odwzorować to jeden do jeden.
A co sądzisz o „podrasowywaniu” zdjęć wykonanych tatuaży?
To jest plaga teraz (śmiech). Osobiście zawsze staram się zrobić takie zdjęcie w dobrym oświetleniu i jak najlepszej, jakości, żeby później nie majstrować przy nim za dużo. Natomiast zdarza się czasem, że skóra jest tak zaczerwieniona czy spuchnięta i pory rozszerzone i edycja jest konieczna. Nie rozumiem jednak podkręcania kolorów, aż się świecą, czy dosłownie dorysowywania prostych konturów, bo i takie przypadki znam. Myślę, że technicznie dobrze wykonany tatuaż obroni się, nawet jeśli zdjęcie nie będzie z byt dobrej jakości.
Pamiętasz pierwszy tatuaż, który zrobiłaś?
Nawiąże tu do poprzedniego pytania, kiedy wbiłam pierwszy raz igłę w skórę. Kiedy tatuowałam w domu, nie miałam większych stresów, robiłam małe dziarki, które też wcześniej sama rysowałam, domowe zacisze nikt nie patrzy, nie ocenia (śmiech). Natomiast pierwsza dziara pod okiem mojego nauczyciela i reszty ekipy ze studia, to już był duży stres. Robiłam czaszkę w koronie ze skrzydłami i napisem, dużo konturu, cieniowania. Pomimo trzęsących się rąk i trzech zawałów udało się skończyć tatuaż i do dziś dnia go oglądam a ma on już około 17 lat.
Tatuaż, z którego jesteś najbardziej dumna?
Ma wiele takich prac, w każdą wkładam tyle samo zaangażowania. Nie ważne, czy to mały napis, czy całe plecy. Jednak te duże kompozycje dają mi dużo satysfakcji, ponieważ to jest taki proces tworzenia, że kiedy się kończy, to czuje mega dumę i satysfakcję. Mogę też obserwować, jak zachowują się kolory, czy cienie przez następne miesiące, czy lata, bo takie kompozycje też się zdarzają, wyciągam z tego wnioski, żeby wciąż ulepszać swoją technikę.
Najdziwniejszy tatuaż, który zrobiłaś?
To jest pytanie, które często słyszę. To była dziara na całe plecy, pan przyszedł już z tragicznym konturem, wiec ja go poprawiłam i zrobiłam resztę cieniowania. Był to smok, który siedział na obskurnym kibelku, czytał gazetę motoryzacyjną, palił papieroska i miał ściągniętą skórę z nóg i było mu widać ludzkie kolana. Kurtyna (śmiech).
Czy są motywy, których masz już dość lub nie robisz?
Faktycznie już nie robię wszystkich motywów, jak leci, być może, dlatego, że w przeszłości robiłam, kiedy pracowałam w poprzednich studiach tatuażu, praktycznie wszystko od biomechaniki przez powstańcze motywy, tradycyjne, znaczki nieskończonych itp. (śmiech). Teraz staram się robić moje prace autorskie oraz ciekawsze pomysły moich klientów, ale w moim wykonaniu.
Najdziwniejsza rzecz, jaka Ci się przytrafiła w trakcie tatuowania?
Najdziwniejsza... hmm. Było płakanie, omdlenia różnego rodzaju, słabsze lub takie, które kończyły się guzem z bliskim spotkaniem z podłogą. Kiedyś mój klient wyszedł na przerwę i nie było go 40 minut, już się bałam, że coś mu się stało w drodze do sklepu, ale wrócił i stwierdził, że musiał przemyśleć sprawę. Były też mocno alkoholowe przypadki, które kończyły się samo tatuowaniem (śmiech).
Czy jakieś szczególne zachowania u Klientów Cię irytują?
Bardzo irytują mnie klienci, którzy wszystko wiedzą lepiej niż ja. Nie zdarzają się zbyt często, ale parę takich osób na mojej drodze stanęło.
„Janusze tatuażu” to?
Zdecydowanie są ludzie, którzy nie mają talentu I nie powinni brnąć w ten świat. Co tu więcej można dodać.
Czy jest jakiś artysta, który ma lub miał wpływ na Twój styl?
Myślę, że styl to bardzo indywidualna sprawa. W moim przypadku mój własny styl pojawił się po10 latach dziarania i w ciągu 4 lat zmienił się trochę, choć temat dinozaurów pozostał. Każdy artysta, którego poznałam na swojej drodze lub którego obserwuje gdzieś na Instagramie, mógł mieć wpływ na mój styl. Zawsze można coś podpatrzeć czy wysłuchać dobrej rady. Ale jest jedna artystka, która mnie bardzo saportuje i mam nadzieje, że czuje to samo z mojej strony i trwa to niezmiennie przez 7 lat. Darią Stahp, bo o Tobie mowa - dziękuję (śmiech).