Przemyśl: Łukasz Bejtu z BejtTattoo Studio
Swobodnie poruszam się w realizmie i ten styl jest mi najbliższy. Szczególnie kolorowe prace, portrety, postacie filmowe dominują w moim portfolio i w tym czuję się najlepiej. W tym kierunku również chciałbym się rozwijać...
Skąd wziął się pomysł, że zostaniesz tatuażystą?
Już od dziecka, od kiedy pamiętam, rysunek był mi bliski. Zawsze coś tam sobie rysowałem, miałem sterty kartek i sporo szkiców dosłownie wszystkiego. Dużo obserwowałem i starałem się to odwzorować na papierze. Do dzisiaj mi tak zostało, stąd mój naturalny rozwój w kierunku realizmu. Jednak zanim doszedłem do dzisiejszego poziomu, zaczynałem od przysłowiowego ZERA. Zaczynałem w czasach gdzie w moim otoczeniu nie było w zasadzie żadnych informacji na ten temat, nie było skąd czerpać wiedzy, a sam tatuaż mocno kojarzył się z subkulturą więzienną. Bodźcem był mój dobry znajomy, który pewnego razu stwierdził... „Ty, tak zajębiście rysujesz, może byś mi coś wydziarał?”. I tak zaczęła się moja przygoda z tatuowaniem (śmiech).
Jak długo dziarasz?
Pierwsze próby... Był to jakiś 2002/2003 rok. Miałem wtedy niespełna 18 lat, maszynkę z walkmana i żadnego pojęcia, co robić (śmiech).
Pamiętasz swój pierwszy raz, gdy wbiłeś igłę w czyjąś skórę? Pierwszy raz zawsze się pamięta. Był stresik?
Nie stres a mega zajawka! Pamiętam dokładnie jak wspólnie z bratem montowałem pierwszą maszynkę by w końcu zacząć dziarać. Pierwsze próby wykonywałem sam na sobie, do dzisiaj mam niezasłonięty wzór, który robiłem na udzie. Przeorany delikatnie, jak to bywa na początku. Później poprawiany kilka razy, by w końcowym etapie przypominał rybę koi (śmiech). Zaczynałem, jak większość w tamtych czasach, pierwszymi moimi tzw. "klientami" byli moi znajomi później znajomi znajomych...
Tatuowanie to dla Ciebie praca czy styl życia?
Po tylu latach stało się przede wszystkim moim stylem życia! Sposobem wyrażania siebie. Jest to coś, co mnie definiuje. Tak jak moje tatuaże stały się częścią mnie. Chociaż, jest to też moja praca, którą często przynoszę do domu. Moja codzienność... To po skończonej sesji, po godzinach, przygotowuję projekt na następny dzień, często zarywając noce. Wszystko u mnie kręci się wokół tatuażu i tatuowania, więc niewątpliwie jest to mój styl życia!
Jakie są największe wady tego „zawodu”?
Nie widzę żadnych, jaram się (śmiech).
Jesteś właścicielem studia. Ciężko jest prowadzić własny biznes?
No tak...Temat rzeka dla każdego, kto prowadzi własny biznes w Polsce i zetknął się z wszechobecną biurokracją. Pomijając urzędy skarbowe, zusy, vaty... Da się to ogarnąć mając wszystkie istotne aspekty funkcjonowania studia pod kontrolą oraz współpracując z odpowiednimi ludźmi. Część obowiązków jak chociażby booking terminów czy zaopatrzenie w niezbędny sprzęt, spada na managera, bez którego nie wyobrażam sobie prawidłowego funkcjonowania studia.
A ile czeka się sesję do Ciebie? Jak się zapisać? Korzystasz z serwisów bookingowych typu Tattoodo czy InkSearch?
Zapisy prowadzi nasz manager. Można zapisać się telefonicznie, mailowo lub poprzez FB. Zapisujemy kwartalnie co 3 miesiące.
Wspomniałeś, że Twoją pierwszą maszynką była samoróbka z walkmana?
Takich "samoróbek" posiadałem kilka na początku mojej "kariery". Silnik z walkmana miał duży przerób. W tamtych czasach miałem sąsiada, który pomagał mi robić „kolki” ze strun gitarowych. Wiedza czerpana prosto z „ulicy”, prawdziwy underground (śmiech). Struny od gitary, walkmany... Dzisiaj brzmi to jak science fiction, ale wspominam te czasy uśmiechem.
Cewka czy rotarka?
Od cewek, którymi kiedyś zaczynałem tatuować do maszynek rotacyjnych. Oczywiście rotarka, ponieważ łatwiej mi nią uzyskać porządny efekt. Jest dużo lżejsza niż cewka a to dość istotna kwestia przy wielu godzinnych sesjach. No a przede wszystkim, jest kompatybilna z kartridżami, które bardzo usprawniają pracę,
Czym teraz dziarasz?
Jestem fanem marki Cheyenne i pozostaję jej wierny (śmiech). Od Thundera, Spirita do Sol Luna, którą obecnie pracuję. Idealnie pasuje do mojego stylu tatuowania i ciężkiej ręki, którą niewątpliwie posiadam. Potwierdzić to może liczne grono moich klientów (śmiech). Bije na głowę wszystkie poprzednie maszynki, którymi pracowałem, a przerobiłem ich sporo. Niezawodny, w zasadzie nie do zajechania silnik, to jej wielka zaleta.
Czy preferujesz jakiś styl tatuowania?
Swobodnie poruszam się w realizmie i ten styl jest mi najbliższy. Szczególnie kolorowe prace, portrety, postacie filmowe dominują w moim portfolio i w tym czuję się najlepiej. W tym kierunku również chciałbym się rozwijać...
Jak zrobić idealną linię?
Według mnie nie da się zrobić idealnie prostej linii na ciele, ponieważ nie jest płaską powierzchnią!
Podejmujesz się coverów lub dziarania na bliznach? Nie jest prosta sztuka…
Przede wszystkim trzeba zacząć od tego, że nie wszystko da się zakryć, czego niektórzy klienci nadal nie rozumieją. A już na pewno ciężko będzie zakryć czarnego tribala portretem (śmiech). Dlatego podejmuję się coverow dosyć rzadko. Czasami zdarza mi się wykonać cover, jeśli stary tatuaż jest na tyle jasny lub potraktowany laserem, że śmiało mogę kłaść kolory, nie obawiając się o efekt finalny.
Czy robisz własne projekty i skąd czerpiesz inspirację?
Jasne, każdy tatuaż z mojego portfolio jest wykonany na podstawie autorskiego projektu lub kompozycji opartej o zdjęcia referencyjne. Inspiracje czerpię przede wszystkim z filmów, fotografii czy malarstwa. Jestem wielkim fanem Jacka Malczewskiego - niewątpliwie jego twórczość wywarła na mnie duży wpływ. Sposób, w jaki potrafił przedstawić postać, jego zabawa światłocieniem... Dla mnie osobiście coś genialnego. Kiedy jakiś czas temu zobaczyłem jego prace w galerii po prostu „szczena mi opadła”. Stałem wryty w obraz analizując każde pociągnięcie pędzla na płótnie.
Są motywy, których masz dość lub, których nie robisz?
Pracując lata temu w lokalnym salonie tatuażu w moim mieście i w zasadzie zaczynając przygodę z tatuażem, robiłem dosłownie wszystko. Nie było gadania w stylu „tego nie zrobię” lub „to mi się nie podoba”. Do dzisiaj robi mi się czarno przed oczami na samą myśl o tribalach, których wykonywałem na tamten czas powiedzmy sobie… sporo (śmiech). Chcąc szlifować swój warsztat przerobiłem wszystkie style tatuowania, ale realizm zawsze był mi najbliższy.
Rysunek własnoręczny czy program graficzny/tablet graficzny?
Z oczywistych względów tablet graficzny, ponieważ daje w zasadzie nieograniczone możliwości podczas projektowania.
Czy składanie zdjęć w programie graficznym to sztuka? Czy sztuką jest przeniesienie tego na skórę?
Samo tatuowanie, czy też przeniesienie projektu na skórę, jest do wyuczenia, więc na pewnym poziomie jest to bardziej kwestia techniczna niż sama sztuka, powiedziałbym nawet...rzemieślnicza. Z chwilą, gdy zaczyna się tworzyć własne kompozycje, tworzyć autorskie projekty, przedstawiające coś nowego, swoje interpretacje pomysłu klienta, swoją wizję na często powtarzalne tematy w tatuażu i kiedy to wszystko wychodzi Ci już zajebiście... Wtedy możemy nazwać to sztuką (śmiech)!
Tatuaż, z którego jesteś najbardziej dumny?
Oczywiście mam sporo takich prac, do których mam sentyment lub wracam do nich myślami. Ale niewątpliwie będzie to kompozycja pędzących koni wyłaniających się z dymu, którymi zdobyłem 3 miejsce w kategorii Best of Sunday podczas TATTOOFESTu. Nie ukrywam, że był to gdzieś mój cel, który sobie kiedyś obrałem... Zdobyć deskę na TATTOOFEST.
Najdziwniejsza rzecz, jaka Ci się przytrafiła w trakcie tatuowania? Klient zemdlał, płakał, nie było prądu czy coś podobnego?
Sytuacje z brakiem prądu czy omdlenia klientów podczas tatuowania to w zasadzie nic nadzwyczajnego i podejrzewam, że zdarzało się to nie tylko mi. Więc nie ma, o czym gadać, ale przypomina mi się sytuacja z przed kilku lat i to jest hit. Kiedy podczas sesji znajomy klienta, a nie sam klient, padł jak długi na podłogę (śmiech).
Czy jakieś szczególne zachowania u Klientów Cię irytują?
To, że klientowi wydaje się czasem, że wie lepiej niż tatuażysta (śmiech).
„Janusze tatuażu” to
W kwestii tatuażu warto dokonywać przemyślanych wyborów. To samo tyczy się osób, które będą wykonywać ten tatuaż. Nie jestem wielkim fanem nazywania kogokolwiek „Januszem”. Postawiłbym to w jednym szeregu razem z „cebulactwem” i tym podobnymi określeniami, za którymi nie przepadam. Wielce niesprawiedliwe jest nazywanie w ten sposób osoby, która zaczyna swoja przygodę z tatuowaniem. Przecież nikt na początku swojej drogi nie był wirtuozem. Tatuowanie to proces, przez który trzeba przejść. Od pierwszych koślawych linii ku drodze do perfekcji. A przysłowiowego „babola” zawsze można zakryć lub ewentualnie w ostateczności... Pozostaje amputacja (śmiech).
A co sądzisz o „podrasowywaniu” zdjęć wykonanych tatuaży?
Słaby zabieg mający na celu przyciągnięcie rzeszy zachwyconych klientów i automat do „lajków”.