Ruda Śląska: Kamil Bonisławski ze Studia Tatuażu Sauron Tattoo
Preferuje przede wszystkim realizm w szarościach. Dokładam powoli kolory do swoich prac. Bawię się trash polką i mam sporo prac w tym stylu. Uważam, że moją mocną stroną są portrety. Bardzo lubię je robić. Staram się nie siedzieć sztywno w jednym stylu i eksperymentuje. Mam w głowie kilka pomysłów na przyszłość, ale to już zobaczycie z czasem.



Skąd pomysł, że zostaniesz tatuażystą?
Miałem jakieś 15 lat, gdy wpadłem na ten pomysł. Nastąpiło to dosłownie z dnia na dzień. Poszedłem zapisać się do okolicznego salonu tatuażu na termin, aby zobaczyć jak wygląda cały proces. Kilka dni później zamówiłem trochę sprzętu, no i się zaczęło (śmiech). Ciężko powiedzieć, co tak naprawdę było bodźcem, chyba głównie myślałem o swojej przyszłości. Co potrafię najlepiej, co sprawia mi przyjemność, na czym można zarabiać.
Jak długo tatuujesz i ile tatuaży możesz mieć na koncie?
Swoje pierwsze kroki w tatuażu miałem w wieku 15 lat, tj. 14 lat temu. Na początku było dość ciężko. Co prawda pierwszą prace w ”salonie” zacząłem gdzieś w 2009 roku, ale jakieś tam przerwy miały miejsce. Od 3 lat tatuuje zawodowo już na dobre. Nigdy nie liczyłem ile tatuaży mogę mieć na koncie, na pewno w tysiącach.


Pamiętasz swoją pierwszą maszynkę?
Pamiętam chyba wszystkie swoje maszynki. Pierwsza to był zwykły chińczyk z allegro, ale nie ukrywam, że eksperymentowałem przy silniczkach z walkmana… Ogólnie nie wyobrażam sobie czegoś takiego dzisiaj (śmiech).
Czym teraz dziarasz?
Aktualnie pracuje na sprzęcie Cheyenne, ale myślę już powoli żeby przeskoczyć na Ink Jecte. Cheyenne jest dość wygodny w pracy. Przy jednorazowych gripach mam trochę mniej roboty ze składaniem maszyny. Jest to mocna maszyna. Pracuje twardo. Łatwo „’przesadzić’, gdy nie ma się jej dobrze opanowanej.



Czy maszynki rotacyjne według Ciebie zrewolucjonizowały współczesną sztukę tatuażu?
Zależy, z której strony na to patrzeć. Są artyści, którzy nawet nie spojrzą na rotacyjną maszynkę (śmiech). Oczywiście ze strony technicznej na pewno a praktycznej to też kwestia gustu. Dla mnie osobiście są ulgą dla uszu. Widzę w nich więcej plusów niż minusów.
Ważna jest dobra maszynka czy talent?
Na pierwszym miejscu ważny jest talent, wiedza ogólna itd. Trzeba wiedzieć jak wbić farbę. Znać samego siebie. Na końcu, gdy już osiągnie się odpowiedni poziom, dobry sprzęt po prostu polepsza warunki i jakość pracy. Szybciej, sprawniej, wygodniej.
Jak osiągnąć taki wysoki poziom jak Twój?
Nie uważam by mój poziom był wysoki (śmiech).



Czy preferujesz jakiś styl tatuowania?
Oczywiście, że preferuje. Wszyscy wiedzą, że jest to przede wszystkim realizm w szarościach. Dokładam powoli kolory do swoich prac. Bawię się trash polką i mam sporo prac w tym stylu. Uważam, że moją mocną stroną są portrety. Bardzo lubię je robić. Staram się nie siedzieć sztywno w jednym stylu i eksperymentuje. Mam w głowie kilka pomysłów na przyszłość, ale to już zobaczycie z czasem (śmiech).
Czy robisz własne projekty?
Jak przystało na ”typowego realistę” robię własne rzeczy. Pomysły czerpię z fotografii. Naprawdę wygląda to „baaardzo” różnie od zdjęć portretowych, po różne przedmioty, rzeźby itp.. Często dodaję różne graficzne elementy, patterny, trash. Zależy od projektu.
Pamiętasz pierwszy tatuaż, który zrobiłeś?
Mój pierwszy tatuaż wykonałem na swoim przedramieniu. Było to kilka czaszek i nic czym można się pochwalić. Dziś nie ma już po tym śladu. Dwie z czaszek wykonanych wtedy poprawił znajomy, który robi cover w/w ręki (śmiech).



Najdziwniejszy tatuaż, który robiłeś?
Ogólnie moja kariera obyła się bez większych ekscesów. Aczkolwiek około miesiąca temu miała miejsce taka sytuacja. Napisała do mnie kobieta w sprawie napisu na brzuchu ”tylko dla Tomka” i naprawdę nie był to żart. Tatuażu nie wykonałem.
Najdziwniejsza rzecz, jaka Ci się przytrafiła w trakcie tatuowania?
”Klient zemdlał” i "nie było prądu” – zdarzyło się naprawdę wiele razy. Spotkało mnie już chyba wszystko, co możliwe i raczej nic mnie nie zdziwi. Całkiem niedawno, podczas tatuowania do klienta zadzwoniła żona z wieścią, że jest w ciąży i mój klient zostanie ojcem – było to w piątek trzynastego (śmiech).
Są motywy, których masz dość? Lub których nie robisz?
Jest wiele motywów, których nie lubię robić: wilki, zegary, schody, lwy, tygrysy, kompasy, mapy, piórka i wszelkiego typu ”popularne” tematy.



Tatuaż, z którego jesteś najbardziej dumny?
To portret Michaela Myersa z filmu Hallowen. Zdecydowanie mój najlepszy tatuaż. Zdobyłem na nim swoją pierwszą w życiu nagrodę na konwencji w Belgii – 2 miejsce „Best Black ‚n Grey”. Tatuowałem go około 5 godzin na męskim przedramieniu.
Czy jest jakiś tatuator, którego szczególnie podziwiasz?
Nie żeby to było wazeliniarstwo, ale podziwiam właściciela – szefa salonu, w którym pracowałem (Sauron). W ciągu bardzo krótkiego czasu dał mi kilka rad, które zmieniły moje tatuowanie o 180 stopni. Jest to Marek "Marzan" Pawlik – chyba nie trzeba go przedstawiać (śmiech). Następnie bardzo cenię prace Thomasa Cali Jarmierza, Alex Pancho, Piotra Dedala, Dicksona – myślę, że to już wystarczy (śmiech).


