Katowice: Lilianna Rostek z Green Rabbit Tattoo
Blackwork – to jest to! Kolor nie za bardzo do mnie przemawia, choć zdarza mi się dodać go co nieco w akcentach. Lubię odważne tatuaże zajmujące dużą powierzchnię ciała i ekstremalne miejsca – szyję, głowę, klatkę piersiową. Ale chyba nie ma we mnie 100% szatana, bo zawsze się cieszę, kiedy mam robić kwiaty i zwierzątka.
Skąd pomysł, że zostaniesz tatuażystką?
Kolega dostał maszynkę na osiemnaste urodziny. Ja miałam wtedy jakieś 16-17 lat. On mi walnął babola, ja mu walnęłam babola i wszyscy byli szczęśliwi. Gorzej, że nie miało to nic wspólego z BHP, ale złapałam zajawę i przez następnych 8 lat ciągle dążyłam do tego, żeby wreszcie zacząć regularnie tatuować. No i mimo wielu komplikacji wreszcie się udało (śmiech).
Jak długo się dziarasz?
Około 9 lat, ale moja kolekcja jest dosyć mała. Intensywniej zaczęłam się tatuować dopiero rok temu.
Tatuowanie to dla Ciebie praca czy styl życia?
Zdecydowanie styl życia! Kiedy tatuujesz, to całe Twoje życie kręci się wokół tatuażu. Praca nie kończy się na godzinach spędzonych w studio. To także nocne siedzenie nad projektami, konwenty, kontakt z klientem. Przez to czasem ciężko jest znaleźć trochę czasu wolnego, chwilę dla siebie bądź znajomych. Dodatkowo musisz być zawsze wypoczęty i w pełni sił. Nie możesz sobie pozwolić na gorszy dzień. Twoja dzienna rutyna zmienia się diametralnie. Liczy się dobra organizacja i utrzymywanie ciała i psychiki w dobrej kondycji. Bywa ciężko, ale daje to dużo satysfakcji. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego zawodu!
Czy kobiety są lepsze w tatuowaniu od facetów?
Płeć nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia.
Jakie są największe wady tego zawodu?
Zdecydowanie bolące plecki!
Pamiętasz swój pierwszy raz, gdy wbiłaś igłę w czyjąś skórę?
Pierwszy raz był dosyć spontaniczny i nieprzemyślany. Szczerze to niewiele z niego pamiętam! Może to wina ekscytacji (śmiech). Drugi tatuaż wykonałam kilka lat później sama na sobie i o dziwo – siedzi jak zły (dosłownie). Rozpoczęło to etap tatuowania w domu. Przeważnie znajomych. Uczyłam się sama i za baaaaardzo mi nie szło. Z poczucia przyzwoitości przestałam i przez kilka lat szukałam praktyk, których niestety nie udało mi się znaleźć. W pełni regularnie zaczęłam tatuować dopiero w maju zeszłego roku.
Cewka czy rotarka?
Kocham cewki! To taka mała fascynacja. Nie wyobrażam sobie siebie z rotarką do tego stopnia, że nawet nigdy nie miałam żadnej w ręku.
Czym teraz dziarasz?
Mam małą kolekcję maszynę. Często długo zajmuje mi dobranie i ustawienie „tych idealnych” do danej pracy. Ale dzięki temu tatuuje mi się dużo szybciej i przyjemniej. Ulubione maszynki często się zmieniają, ale moje serducho skradły Buldogi i customy, które pięknie kładą tłuste linie.
Czy preferujesz jakiś styl tatuowania?
Blackwork – to jest to! Kolor nie za bardzo do mnie przemawia, choć zdarza mi się dodać go co nieco w akcentach. Jakoś od dziecka rysowałam głównie ołówkiem i długopisem, więc naturalnie ten styl jest mi najbliższy. A im ciemniej, im mroczniej, tym lepiej. Lubię odważne tatuaże zajmujące dużą powierzchnię ciała i ekstremalne miejsca – szyję, głowę, klatkę piersiową. Ale chyba nie ma we mnie 100% szatana, bo zawsze się cieszę, kiedy mam robić kwiaty i zwierzątka. Wolę pracę okrągłymi igłami, więc chyba zasnęłabym przy tribalu, gdybym kiedykolwiek zgodziła się taki zrobić.
Czy możesz powiedzieć o sobie, że masz własną rozpoznawalną stylistykę?
Ciężko mi oceniać własną pracę, bo jestem wobec niej bardzo krytyczna. Jestem tym typem tatuażysty, który w każdej pracy doszukuje się miejsc, które mógł zrobić inaczej (śmiech). Tatuowanie to dosyć specyficzny i intymny zabieg. To, co wychodzi spod igły jest efektem wspólnej myśli mojej i klienta. W tym musi być dużo każdego z nas. Dlatego staram się jak najmniej inspirować pracami innych. No i kocham “freehand”. Zawsze mam w głowie spójną wizję tego, jak ma wyglądać tatuaż, ale detale i reszta czasem są zaskoczeniem i dla klienta i dla mnie (śmiech).
Czy robisz własne projekty i skąd czerpiesz inspirację?
Inspiracją może być praktycznie wszystko. U mnie zwykle jest to impuls. Spacer po lesie, piosenka, której dawno nie słyszałam. Z jednej myśli lawinowo wyrastają następne i rodzi się pomysł na wzór. Dlatego zawsze od lat mam przy sobie kartkę i długopis (śmiech). Często brakuje mi czasu na tworzenie wolnych wzorów, ale staram się wpychać moje wizje klientom. A oni są tak kochani, że na wiele się zgadzają (śmiech).
Pamiętasz pierwszy tatuaż który zrobiłaś?
Dwie siódemki na nodze kolegi. Wyprosiłam ostatnio ich zdjęcie. Nie ma z czego być zadowolonym (śmiech). To chyba były chińskie tusze, więc reszty możecie się domyślić. Ale wtedy nie chodziło o to, żeby ten tatuaż dobrze wyglądał. To był spontan, symbol. Swoją dziarkę z tego dnia wtopiłam w inny motyw tak, żeby była dalej widoczna, bo przypomina mi o fajnym dniu, który był dużym przełomem w moim życiu!
Tatuaż, z którego jesteś najbardziej dumna?
Najbardziej jestem dumna z kobieco-mrocznego frontu, który lecimy z Majką. Zostało jeszcze przy nim dosyć dużo roboty, bo po trzech sesjach mamy dopiero żebra, środek dekoltu i krtań. Krtań jest zdecydowanie moją ulubioną częścią tej kompozycji. Wytatuowałam tam Majce ćmę z wtopioną czachą. Motyw jest prosty, ale cieszy mnie to jak bardzo jej pasuje! Dużym pluse jest też to, że Majka to bardzo fajna i ładna dziewczyna, a że mamy prawie identyczny gust, to i praca nad projektem i sesja jest bardzo łatwa i przyjemna (śmiech).
Najdziwniejszy tatuaż, który zrobiłaś?
Hm… Chyba nie robiłam nic dziwnego, albo mnie po prostu już nic nie jest w stanie zdziwić (śmiech).
Czy są motywy, których masz dość lub których nie robisz?
Dostaję sezonowego uczulenia na niektóre motywy, bo np. robię je tak często, że już kończą mi się pomysły. I czasem po prostu nie rozumiem uporu przy modnych motywach z Pinteresta. Jakoś wolę, żeby klient miał tatuaż, który w 100% będzie pasować do jego osoby.
Najdziwniejsza rzecz jaka Ci się przytrafiła w trakcie tatuowania?
Zdarzyło mi się wszystko (śmiech). Dziwnych sytuacji było tak wiele, że aż ciężko wybrać tę jedną najdziwniejszą. Ale to są takie smaczki, przynajmniej jest co wspominać.
Czy jakieś szczególne zachowania u Klientów Cię irytują?
Staram się być wyrozumiała dla swoich klientów. To normalne, że zabierając się do zrobienia pierwszego tatuażu mają zerowe pojęcie o tym jak przebiega ten proces. Ale nigdy nie wybaczam braku szacunku dla czyjejś pracy. Odwoływanie sesji w ostatnim momencie, bądź po prostu olanie czy duże spóźnienie to straszne chamstwo.
„Janusze tatuażu” to…?
Dla mnie “Janusz” to głównie praca tak zła, że aż zabawna. Teraz możemy zaobserwować wielki “bum” na tatuaże w Polsce. Przez co za maszynkę biorą się ludzie, którzy nigdy nie mieli w ręku ołówka. Bywa śmiesznie i bywa tragicznie. Ale jak nie wyjdzie to zawsze przecież można powiedzieć, że się robi ignorant, a lajki i hajsy polecą. To, co dzieje się na grupach dla początkujących tatuażystów to konkretny horror. Brak dbałości o higienę, opór na wiedzę. Osoba ucząca się nie jest “Januszem”, nawet jeżeli sadzi słabe dziary, o ile jest świadoma swoich błędów i chce się uczyć. Ale jak ktoś po zrobieniu jednego tatuażu myśli, że wie już wszystko, to “Janusza” z siebie nie wyciągnie nawet jeśli osiągnie sensowny poziom (śmiech).