Rybnik: Tomek Kołucki z Ink-Ognito
Preferuję styl ilustracyjny, kolorowy, bajkowy, psychodeliczny, komiksowy. Wszystko, co „graficzne”. Lubię mocne kontrasty, jaskrawość. Jako, że klienci też często o to pytają, a za mną też już to chodzi od jakiegoś czasu - chciałbym poeksperymentować trochę z monochromatycznymi tatuażami, robić np. po dwa warianty każdego wzoru. Ale wszystko w swoim czasie, w kolorowych jest jeszcze dużo do zrobienia.
Skąd pomysł, że zostaniesz tatuażystą?
Rysuję odkąd pamiętam i zawsze planowałem pracować w branży związanej z plastyką. Nie wyobrażałem sobie robić coś innego, dlatego dość wcześnie obrałem kierunek w tą stronę. Marzyło mi się tworzenie ilustracji i utrzymywanie się z tego. Tatuowanie było jedną z opcji, które brałem pod uwagę.
Twoja mama jest nauczycielką plastyki, czyli talent musiałeś odziedziczyć po niej. Nie było to dla niej szokiem, że zamiast malować plenery Ty wybrałeś malowanie po skórze?
Niespecjalnie. Kiedy zacząłem tatuować była mocno zainteresowana, jako, że to też dziedzina plastyki, a nie miała z nią wcześniej żadnej styczności. Od tego czasu, gdy prowadzi zajęcia z dzieciakami, wplata w nie czasem tatuaże, jako przykłady do danego zagadnienia. Jedyna rzecz, która była dla niej szokiem, to skala dużych tatuaży - trochę przerażał ją fakt, że ktoś zakrywa powierzchnię skóry np. na całej nodze. Mi natomiast z malarstwem nigdy nie było po drodze, szedłem raczej w stronę graficzno-komiksowo-ilustracyjną.
Zastanawiałeś się kiedyś, kim byś był, gdybyś nie tatuował?
Najprawdopodobniej ilustratorem książek albo rysowałbym komiksy. Marzyło mi się też projektowanie postaci, otoczenia do gier komputerowych. Generalnie branże związane z ilustracją. Inna opcją, którą brałem pod uwagę, było projektowanie wydawnictw muzycznych, okładek na płyty itp. Ostatni scenariusz, najbardziej przyziemny, to rysowanie karykatur na rynku w Krakowie (śmiech).
Kiedy dokładnie zacząłeś dziarać?
W bodajże 2015 roku, wracając z uczelni w Katowicach, spotkałem Karola Rybakowskiego (również tam studiował). Znaliśmy się już dobre kilka lat z plenerów plastycznych. Opowiedział mi o Tofim i jego studio, Karol był wtedy praktykantem. Zdziwiłem się bo nie pasował mi on do ułożonego w głowie wizerunku tatuatora (śmiech). Ale też od tego momentu coraz częściej pojawiała się myśl żeby iść w tym kierunku. Wcześniej, przekonany o hermetyczności tej branży i nie mając o niej bladego pojęcia, odrzucałem tę opcję. Gdy obroniłem licencjata, ustawiliśmy się z Tofim na rozmowę z portfolio, po której dostałem zielone światło. Tofi jeszcze nic mi nie obiecał, ale jeśli mam być szczery – widziałem, że siadły mu rzeczy, które pokazałem i, że raczej „pyknie”.
Jak wyglądały Twoje pierwsze chwile w Ink-Ognito?
Pierwsze pół roku pojawiałem się raz na czas w studio z projektami tatuaży na zadane przez chłopaków tematy. Omawialiśmy je i robiliśmy korekty. Wtedy jeszcze studiowałem i przygotowywałem się do egzaminów na magisterkę. Następnie chłopaki zorganizowali mi sztuczne skóry. Po kilku miesiącach przychodziłem do studia już regularnie i stawiałem pierwsze kroki maszynką, przygotowywałem stanowiska itd. Po jakimś czasie na „fanpejdżu” studia wrzucona została informacja, że mają nowego praktykanta i przez jakiś czas będzie robił tatuaże za darmo, tudzież w promocyjnej cenie i się zaczęło. Studio miało już wtedy mocną pozycję i wyrobioną renomę. Miałem mega wsparcie na samym początku i dużo chętnych do oddania mi skóry na naukę. Po kolejnym roku, gdy tatuowałem coraz bardziej na poważnie, podjąłem decyzję o przerwaniu studiów magisterskich, które w międzyczasie zacząłem. Nie byłem w stanie już łączyć jednego z drugim. Po pierwszym semestrze zrezygnowałem i skupiłem się na tatuowaniu.
Tatuowanie to dla Ciebie praca czy styl życia?
Myślę, że jedno i drugie. Po pierwsze, zawsze zakładałem, że chcę mieć pracę, która będzie łączyła się z moją pasją, czyli poniekąd stylem życia. Wydaje mi się, że tatuowanie jest na tyle intensywne i pochłaniające, że trzeba się mocno zaangażować i poświecić dużą ilość czasu, inaczej daleko się nie zajdzie. Z drugiej strony - mając wiele innych rzeczy, które są dla mnie ważne - staram się odgraniczyć tatuowanie od reszty i pilnuję żeby nie pochłaniało mi zbyt dużej części życia. Na początku nie było to łatwe, bo całe nasze studio cierpi na pracoholizm. Natomiast teraz, po kilku latach, gdy już pewne rzeczy idą sprawniej, wypracowałem sobie system, który w miarę działa i jest najprostszy na świecie. Nie zmuszam się do niczego. Są dni, kiedy jest „flow” i mogę cały czas przygotowywać obrazki pod tatuaże. Kiedy ewidentnie mi nie idzie, robię przerwę i zajmuję się czymś innym - „czyszczę głowę”. Czasem tydzień lub dwa nie tknę niczego poza bieżącymi realizacjami.
A jak nie dziarasz to, co robisz?
Teraz większość wolnego czasu, jaki mam poświęcam rodzinie, mojej wspaniałej żonie i niespełna półrocznemu synowi. Dużo czytam, jestem molem książkowym. Od końca podstawówki słucham rapu, jestem hiphopowym geekiem. Sprawdzam prawie wszystko, co wychodzi, zbieram płyty. Pogrywam w World of Warcraft, którego jestem wielkim fanem. Uwielbiam podróże, naturę, spacery na świeżym powietrzu, jazdę na rowerze i siatkówkę. Kocham jazdę na nartach - nieskromnie mówiąc jestem w niej dość dobry. Do tego staram się znaleźć czas na kilka pozycji na Netflixie. Lubię też solidny melanż od czasu do czasu w gronie znajomych.
Lubisz guest spoty?
Lubię. Guest spoty dają ogrom korzyści. Możliwość podróżowania, zwiedzania świata, poznawania ludzi, uczenia się, zarabiania i spełniania się przy tym twórczo. Staram się, co kilka miesięcy ustawiać guestspota, kiedy odczuwam już stagnację i mam ochotę się gdzieś ruszyć, zobaczyć nowe miejsce itd.
A konwenty?
Jeszcze kilka miesięcy temu powiedziałbym, że za nimi nie przepadam. Od początku miałem problem z łączeniem pracy z imprezą a tak wyglądają dla mnie konwencje. Traktowałem je, jako obowiązek wpisany w część zawodu, gdzie pokazanie się na konwencji pomaga się wypromować i pokazać. Jak tatuuję i chcę pokazać się jak z jak najlepszej strony, wystawić w konkursach, to ciężko mi się wyluzować i cieszyć się wydarzeniem i towarzyskimi spotkaniami równocześnie. Nie żebym to jakoś specjalnie przeżywał - po prostu preferuję jedno albo drugie. Covid i cała sytuacja wokół niego zweryfikowały jednak moje podejście, i teraz, siedząc tyle czasu w jednym miejscu zatęskniłem szczerze za konwencjami. Nie mogę się już doczekać aż wrócimy do masowych imprez związanych z tatuażem.
Jakie są największe wady tego „zawodu”?
Zdecydowanie szkody, jakie wyrządza plecom. Regularne masaże, ćwiczenia, przerwy podczas pracy, jakiekolwiek formy ruchu to konieczność, żeby zachować chociażby podstawową formę. Znam wielu tatuatorów, którzy zaniedbali ten aspekt na początku i teraz maja poważne problemy z plecami. Oprócz tego wadą tatuowania są ogromne ilości plastiku, które wytwarzamy na co dzień. Dziwię się w sumie, że jeszcze żadne proekologiczne środowisko nie zwróciło uwagi na branżę tatuażu. A może po prostu o tym nie słyszałem.
Pamiętasz swój pierwszy raz, gdy wbiłeś igłę w czyjąś skórę?
Oczywiście, że pamiętam (śmiech). Stres był ogromny a tatuaż wyszedł dramatycznie. Klient był wniebowzięty - był typowym osiedlowym brudnopisem. Było to logo ROW RYBNIK (śmiech). Wyszło naprawdę okropnie. Pamiętam, że Tofiego wtedy nie było, ale Dawid (manager) jak zobaczył jak mi idzie to naprawdę mocno wątpił czy nadaję się na tatuatora. Następnie wykonywałem znaczek INK-OGNITO wszystkim chętnym. To było dobre rozwiązanie. Stare logo miało mocno trashowy charakter, przez co było idealne do nauki i mocno wybaczało popełniane błędy. Oprócz chętnych ze studia ogromną część ciała użyczył mi do praktyk mój przyjaciel.
Pamiętasz swoją pierwszą maszynkę?
Cheyenne Thunder na wypożyczeniu od chłopaków. Nawiasem mówiąc to też u nas dawało dobry start. Karol z Tofim to gadżeciarze, którzy musieli sprawdzić każdą maszynę, jaka wyszła, przez co potem nam, zaczynającym, których nie stać było na zakup maszyny - udostępniali wszystko, co mieli. Testowaliśmy maszyny wg. uznania, aż do którejś się mocno przekonamy i na nią zarobimy.
Cewka czy rotarka?
Rotarka. Cewkę próbowałem dwa razy w życiu i mi wystarczy (śmiech). Zaczynałem tatuować na tyle późno, że od razu dostałem do ręki rotarkę. Odpada, więc też u mnie, aspekt sentymentu czy „trueschoolowej” filozofii. A w rzeczach, które wykonuję, nie widzę żadnej przewagi, jaką dałaby mi cewka.
Czym teraz dziarasz?
FK Irons Flux i tatuuje mi się nią świetnie. Do niedawna używałem Xiona, wcześniej InkJectę i byłem również bardzo zadowolony z tych maszyn. Na ten moment jednak Flux jest u mnie na pierwszym miejscu, odrobinę przyspieszył mi tempo pracy.
Czy preferujesz jakiś styl tatuowania?
Ilustracyjny, kolorowy, bajkowy, psychodeliczny, komiksowy. Wszystko, co „graficzne”. Lubię mocne kontrasty, jaskrawość. Jako, że klienci też często o to pytają, a za mną też już to chodzi od jakiegoś czasu - chciałbym poeksperymentować trochę z monochromatycznymi tatuażami, robić np. po dwa warianty każdego wzoru. Ale wszystko w swoim czasie, w kolorowych jest jeszcze dużo do zrobienia.
Czy robisz własne projekty i skąd czerpiesz inspirację?
Robię własne projekty a inspiracje czerpię zewsząd. Myślę, że najwięcej spływa na mnie z grafiki użytkowej i popkultury. Ale generalnie inspiruje wszystko wokół.
Podejmujesz się coverów lub dziarania na bliznach? Nie jest prosta sztuka…
Podejmuję się, jak najbardziej, w ich wypadku jest prosta piłka - albo się da albo się nie da. Jeśli wydaje mi się, że jestem w stanie ogarnąć temat, klient musi dać mi wolną rękę i obdarzyć jeszcze większą dozą zaufania niż zwykle. Nie ma też wtedy miejsca na dyskutowanie.
Ile czeka się sesję do Ciebie? Jak się zapisać? Korzystasz z serwisów bookingowych typu Tattoodo czy InkSearch?
Nie mam specjalnie odległych terminów, na miesiąc czy dwa do przodu. Na ten moment domykam bieżący rok i zapisuję pierwsze styczniowe terminy. Mam konta na Inksearch i Tattooartist. Założyłem je profilaktycznie, ale i tak większość terminów ustawiam przez maila (preferowane), IG i fanpejdż INK-OGNITO na Facebooku. Staram się odpisać na każdej platformie, ale najsprawniej proces przebiegnie drogą mailową: koluc90@gmail.com albo przez kontakt ze studiem INK-OGNITO.
Rysunek własnoręczny czy program graficzny/tablet graficzny?
Zdecydowanie najlepszy efekt daje stosowanie obu opcji, w zależności, co akurat jest do zrobienia. Czasem je mieszam przy jednej realizacji. Najczęściej pierwszy szkic, zajawkę wykonuję ręcznie, po czym dopracowuję projekt na tablecie na zdjęciu szkicu, z którymi mieszam kolaże ze zdjęć. Moim zdaniem żaden tablet nie zastąpi rysunku własnoręcznego. Nie ma narzędzia, które czułbym lepiej niż ołówek i kartkę. Natomiast wygoda, łatwość edycji to niewątpliwe zalety tabletów i programów graficznych.
Czy składanie zdjęć w programie graficznym to sztuka? Czy sztuką jest przeniesienie tego na skórę?
Składanie zdjęć w programie graficznym to składanie zdjęć w programie graficznym (śmiech). Nie nazwałbym tego sztuką, co nie oznacza, że jest to coś złego i nie trzeba mieć lub nabyć odpowiednich umiejętności. Ale dziś w czasach, kiedy słowa jak „sztuka”, „artysta” są mocno nadużywane, bardzo mnie bawi, z jaką lekkością rzuca się tymi pojęciami. Z drugiej strony - to tylko nazewnictwo i nie jest to tak naprawdę specjalnie ważne, co kto uważa za sztukę. Dla mnie tatuowanie i wszystkie czynności z nim związane to dobre rzemieślnictwo.
A co sądzisz o „podrasowywaniu” zdjęć wykonanych tatuaży?
Sam używam filtra polaryzacyjnego i wydaje mi się to w porządku. Pomaga poradzić sobie ze wszystkimi refleksami i odbiciami na skórze. Jeśli chodzi o podrasowywanie zdjęć - zdarza mi się zmniejszać nasycenie zaczerwienionej skóry naokoło tatuażu. Wychodzę z założenia, że zamiast podkręcać zdjęcie w programie graficznym, lepiej ustawić odpowiednio aparat, który też jest narzędziem do pracy. Zawsze wydawało mi się to prostą sprawą. Oszukując przy zdjęciach musisz liczyć się z tym, że ludzie oglądając te tatuaże na żywo szybko Cię zweryfikują. Muszę przyznać, że nie jest tak do końca. Zdarzało mi się widzieć prace popularnych tatuatorów, których prace w rzeczywistości nijak się miały do tego, co widziałem w Internecie. Nie rzutuje to w żaden sposób na ich bookingi i ilość klientów. Scena tatuażu też jakoś specjalnie tym nie żyje.
Tatuaż, z którego jesteś najbardziej dumny?
Myślę, że flaming na całą długość nogi na mojej stałej klientce Ance, który był solidnie dopasowany do anatomii. Technicznie szału nie robił, ale pamiętam, że wystawiany na Tattoofeście wyróżniał się stylówą. Zwracał uwagę, miał fajną gamę kolorystyczną i robił mi robotę przy boksie wystawienniczym. Był też punktem zwrotnym dla mnie i wyznaczył kierunek na najbliższe lata.
Najdziwniejszy tatuaż, który zrobiłeś?
Nic mi nie przychodzi do głowy. Jeśli chodzi o tematykę to nie ma u mnie nic specjalnie oryginalnego. Fauna, flora, elementy anatomii, adaptacje bajek i mangi. Nie żebym nie chciał zrobić czegoś dziwnego, ale ludzie się raczej do mnie po takie rzeczy nie zgłaszają.
Czy są motywy, których masz już dość lub nie robisz?
Nie. Może poza klasykami, jak znaczki nieskończoności i dmuchawcami.
Najdziwniejsza rzecz, jaka Ci się przytrafiła w trakcie tatuowania?
Nie miałem specjalnie dziwnych sytuacji przy tatuowaniu. Myślę, że stosunkowo często mojemu klientowi zdarza się zemdleć. Najczęściej przez to, że zapomni o jakże ważnym aspekcie przygotowania się do tatuażu, jakim jest porządne śniadanie.
Czy jakieś szczególne zachowania u Klientów Cię irytują?
Na dzień dzisiejszy mało zachowań klientów jest w stanie mnie zirytować. Kiedyś owszem, często klient mi wybrzydzał. Co samo w sobie nie jest złe, ale co gorsza, najczęściej nie mając racji i pojęcia upierał się przy durnych pomysłach. Większość z nich była reformowalna. Po wytłumaczeniu wszystkiego na spokojnie najczęściej „łapał”, o co chodzi i udało się dogadać. Ale do tego trzeba cierpliwości, a z tym u mnie średnio. Dzisiaj już jest mało takich sytuacji, zauważyłem jedną ogromną zaletę mocno specyficznej stylówki. Może nie masz zapisów na pół roku do przodu, ale jak już ktoś się decyduje, to daje Ci w większości przypadków totalnie wolną rękę. Widzę to chociażby u nas w studio, gdzie „spełniania życzeń” klientów i zmian w projekcie mam najmniej. Najczęściej im wszystko pasuje. Oczywiście nie chodzi też o to, że nie mają zgłaszać swoich uwag, ale fajnie jest, kiedy mają one sens, albo, kiedy nie mają i się im to wytłumaczy - rozumieją (śmiech).
„Janusze tatuażu” to?
Tatuaże, które z jakiegoś powodu są śmieszne. Realizacja pozostawia wiele do życzenia, albo jest to jakimś absurdalny, zabawny temat. Najczęściej są tatuaże robione domowymi, garażowymi sposobami albo po taniości przez kolegę. Nie zawsze oznaczają dla mnie coś negatywnego.
Czy jest jakiś artysta, który ma lub miał wpływ na Twój styl?
Łukasz Sokołowski, Julka Szewczykowska, Alex Pancho, Timur Lysenko to moje „the TOP of the TOP”. Uwielbiam od nich wszystko. Staram się podchwycać od innych jak najmniej to myślę, że siłą rzeczy się nimi inspiruje i czerpię. Do tego nieco później odkryłem prace Igora Mitrengi i już mam swoje TOP 5 (śmiech). No i wszyscy tatuatorzy pracujący u nas w studio lub uczestniczący w jego życiu odkąd w nim jestem mocno na mnie wpłynęli. Jeśli chodzi znowu o artystów poza branżą tatuatorską, jest ich za dużo, żeby było sens wymieniać.