Sosnowiec: Sylvia Ink z Aerograffitink Tattoo Studio
Mój styl to przede wszystkim realistyczny graywash z graficznymi elementami. Uwielbiam dziarać postacie z bajek, kobiece twarze, kwiaty, a także ważki. Zdarza się, że w kompozycji pojawiają się literki, a zajawkę na litery złapałam od mojego ulubionego człowieka, graficiarza Kresha Piotrka z Aerograffitink.
Skąd pomysł, że zostaniesz tatuażystką?
Pewnie nie będę oryginalna, jak powiem, że sztuką tatuażu interesowałam się od szkoły średniej. Podziwiałam malunki na skórze z takim samym podziwem jak dzieła sławnych malarzy minionych epok. Ponieważ mdleje przy pobieraniu krwi, to wydawało mi się wtedy, że praca na ludzkiej skórze jest niedostępna dla mnie (śmiech). Nie mogłam sobie wyobrazić, że świadomie muszę komuś zadać ból. Jak to bywa z przeznaczeniem, dopadło mnie wiele lat później na wakacjach w Bułgarii. Tam poszłam do salonu tatuażu, gdzie zrobiono mi pierwszy tatuaż. Wiedziałam, że ma to być motyw ważki. Do dziś jest moim znakiem rozpoznawczym i logiem w zamojskim studio. Po powrocie z wyjazdu poprosiłam kuzyna z drugiego końca Polski o kilka lekcji. Wracając od niego, wstąpiłam do hurtowni, gdzie kupiłam maszynkę i cały sprzęt potrzebny do tatuowania. Do dziś pamiętam to uczucie, jak wychodziłam z zakupami. Mimo że wydałam ostatnie oszczędności, to wiedziałam, że zrobiłam najlepsze zakupy w życiu (śmiech). Czułam wielką radość i euforię, które towarzyszą mi do dziś, kiedy tworzę tatuaż.
Kiedy dokładnie zaczęłaś dziarać?
To było jakieś sześć lat temu, wybaczcie, ale nie mam głowy do cyfr i dat. Na początku ćwiczyłam w domu na sztucznych skórach, w międzyczasie czytając i oglądając dostępne materiały na temat sztuki tatuażu. Mieszkałam wtedy w Zamościu i tam po jakimś czasie otworzyłam swoje małe jednoosobowe studio, które działa do dzisiaj. Obecnie właścicielką studia Tatooinna jest moja córka, Aleksandra (Chaos), która poszła w moje ślady (śmiech).
Tatuowanie to dla Ciebie praca czy styl życia?
Tatuaż przeplata się w każdym aspekcie mojego życia prywatnego i zawodowego. Tatuuję ja i moja córka, mój przyszły zięć a ja jestem narzeczoną tatuatora. Pracujemy razem z Piotrem w studiu Aerograffitink, którego jest właścicielem. To dzięki Piotrowi udało mi się zrobić progres zawodowy, pomógł mi się ukierunkować. Jeździmy razem na konwenty, guest spoty, seminaria. Wspólnie omawiamy projekty i pomysły. Jest nie tylko moim partnerem, ale i mentorem. Nie ma dnia, w którym świat tatuażu nie byłby obecny w moim życiu.
A jak nie dziarasz to, co robisz?
Dużo podróżuje. Lubię też spędzać czas z dziećmi czy to w domu, czy w ogrodzie. Uwielbiam naturę, czytać książki, spotykać się z przyjaciółmi. Nie ma czasu na nudę.
Zastanawiałaś się kiedyś, kim byś była, gdybyś nie tatuowała?
Na pewno byłby to zawód związany z tematem artystycznym lub podróżniczym, najlepiej jakby udało się to połączyć. Uwielbiam latać samolotem, pływać w morzu; kocham przestrzeń i naturę. Mogłabym mieszkać na małej wysepce, malować obrazy lub lepić garnki (śmiech). Prowadziłabym tam małą agroturystykę, gdzie goście mogliby spróbować owoców i warzyw z mojego ogródka.
Byłaś właścicielką studia w Zamościu ciężko jest prowadzić własny biznes?
Tak, byłam właścicielką studia w Zamościu, które przejęła moja córka. Tam studio było malutkie, jednoosobowe, więc pełniłam tam wiele ról - tatuatorki, menadżerki, dostawczyni, księgowej i sprzątaczki. Ciężko jest pogodzić wszystkie te obowiązki i skupić się na rozwoju. Teraz pomagam Piotrowi w prowadzeniu większego studia, gdzie mamy dwie menadżerki i zespół wspierający. Są chwile, że jest trudno. System w Polsce dodatkowo nie ułatwia spraw. Jednak uważam, że satysfakcja jest znacznie większa i wynagradza te trudy. Kto nic nie robi, nie pije szampana.
Jakieś rady dla tych, którzy chcieliby pójść na swoje i założyć własne studio?
Przede wszystkim trzeba pomyśleć jak duże i ile osób ma liczyć studio. Nie zrzucałbym wszystkiego na swoje barki, ponieważ żeby naprawdę wszystko zagrało musi być podział obowiązków. Trzeba mieć pomysł na siebie i na studio. Zadbać, o jakość usług pod każdym względem, no i mieć dużo cierpliwości.
A dla tych, którzy chcieliby spróbować swoich sił w tatuowaniu?
Przede wszystkim nie należy poddawać się. Ważne jest pracować ciężko nad sobą i swoim rozwojem. Warto inwestować w siebie i poszerzać swoją wiedzę. Bycie uważnym obserwatorem i słuchaczem jest kluczowe. Dobrze jest znaleźć mentora, od którego można się uczyć. Scena tatuażu w Polsce osiągnęła wysoki poziom, dlatego uważam, że należy stale doskonalić swoje umiejętności. Nie ma miejsca na stagnację i zadowolenie z dotychczasowych osiągnięć. Ważne jest ciągłe dążenie do postępu.
Lubisz guest spoty?
O tak bardzo! Dzięki wyjazdom do innych studiów poznaje ludzi. Mogę zobaczyć jak wygląda dzień w zaprzyjaźnionym studio. Świeżym okiem zobaczyć, co mogę poprawić w naszym studiu, co działa a co trzeba zmienić. Wymieniamy się wiedzą i doświadczeniem.
A konwenty?
Oczywiście! Wyjazdy na konwenty są nieodłączną częścią branży tatuażu. Każdy taki wyjazd niesie za sobą emocje i ekscytację. To doskonały czas na spotkanie z innymi profesjonalistami z branży tatuażu, poznawanie znanych artystów, wymianę doświadczeń, ale także zdrową konkurencję i rywalizację. Konwenty dają również możliwość pozyskiwania nowych klientów, prezentowania swoich umiejętności i podnoszenia sobie poprzeczki. Wyjazdy na konwenty zawsze odbywają się w towarzystwie Piotra i innych ludzi ze studia. W tym roku udało nam się nawet wziąć udział w zagranicznych konwentach i zdobyć kilka nagród. Dzięki takim wyjazdom nie tylko pracujemy, ale także odwiedzamy nowe miejsca, łącząc przyjemne z pożytecznym.
Jakie są największe wady tego „zawodu”?
Mam najfajniejszy i najlepszy zawód, jaki mogłam sobie wymarzyć i wyobrazić. Wolę skupiać się na pozytywach niż na negatywach. Jak mawiał Konfucjusz: "Jeśli robisz to, co kochasz, to nie przepracujesz ani jednego dnia."
Pamiętasz swój pierwszy raz, gdy wbiłaś igłę w czyjąś skórę?
Pewnie, że pamiętam (śmiech). Pierwszą żywą skórą byłam ja sama. Zrobiłam sobie małą graficzną sówkę tuż nad kostką od wewnętrznej strony lewej nogi. No cóż... uczucie radości przeplatało się z bólem, który sobie sama postanowiłam zadać. Później próbowałam zakryć tę sowę słonecznikami. Ostatecznie cover na tym robi Piotrek, a ja się już nie czepiam własnej skóry. Lepiej mi idzie z innymi (śmiech).
Pamiętasz swoją pierwszą maszynkę?
Była to maszynka kupiona w Kwadronie. Nie pamiętam dokładnie nazwy, ale jak wspominałam, doskonale pamiętam ten moment i uczucie dokonania najlepszego zakupu w życiu.
Cewka czy rotarka?
Rotarka. Przyznam się, że nigdy nie dziarałam na cewce. Kiedy zaczynałam, dostęp do maszynek był już bardzo duży, a ja zdecydowałam się na maszynkę rotacyjną ze względu na wygodę i po konsultacjach dotyczących moich oczekiwań. Pewnie teraz dinozaury tatuażu powiedzą: "Co ty, mała, wiesz o dziaraniu, skoro nigdy nie dziarałaś cewką?" (śmiech).
Czym teraz dziarasz?
Obecnie pracuję na Fluxie i ta maszyna bardzo mi odpowiada. Lubię jej precyzyjne wbicie i doskonale spełnia moje oczekiwania.
Czy preferujesz jakiś styl tatuowania?
Mój styl to przede wszystkim realistyczny graywash z graficznymi elementami. Uwielbiam dziarać postacie z bajek, kobiece twarze, kwiaty, a także ważki (śmiech). Zdarza się, że w kompozycji pojawiają się literki, a zajawkę na litery złapałam od mojego ulubionego człowieka, graficiarza Kresha Piotrka z Aerograffitink.
Czy robisz własne projekty i skąd czerpiesz inspirację?
Tak, oczywiście. Przykładam bardzo dużą wagę do tego, aby moje projekty były autorskie. Jeśli chodzi o inspiracje, korzystam z wielu źródeł, zaczynając od natury i sztuki, a kończąc na przeglądaniu Internetu i prowadzeniu odkrywczych rozmów z innymi ludźmi. Często przyśni mi się jakiś pomysł, który po przebudzeniu wdrażam w swoje projekty.
Podejmujesz się coverów lub dziarania na bliznach? Nie jest prosta sztuka…
Jest to bardzo wymagająca i ciężka praca, zwłaszcza jeśli chodzi o dziaranie na bliznach czy zakrywanie istniejących tatuaży (covery). Oczywiście, zdarza mi się wykonywać zarówno jedno, jak i drugie, ale jak większość artystów, wolę pracować na czystej, jasnej i dobrej jakościowo skórze.
Rysunek własnoręczny czy program graficzny/tablet graficzny?
Oczywiście, mogę pracować zarówno na tablecie graficznym, jak i tradycyjnie na papierze. Tablet graficzny jest dużym ułatwieniem i pozwala na szybsze tworzenie prac oraz eksperymentowanie z różnymi technikami. Jednak rysunek tradycyjny ołówkiem nadal jest dla mnie ważny i od czasu, kiedy pierwszy raz wzięłam go do ręki, był moją mocną stroną. Dzięki tabletowi graficznemu mogę połączyć różne techniki tworzenia wzoru i osiągnąć interesujące efekty.
Czy składanie zdjęć w programie graficznym to sztuka? Czy sztuką jest przeniesienie tego na skórę?
Sztuką jest wszystko, co tworzymy i kreujemy. Nie wystarczy tylko skleić ze sobą dwie różne fotografie. Aby nazwać się artystami, musimy tworzyć własne dzieła, wprowadzać naszą inwencję i pomysły. Przeniesienie wzoru na skórę w sposób idealny wymaga również umiejętności rzemieślniczych w dziedzinie tatuażu. Stworzenie unikalnego wzoru i jego precyzyjne odtworzenie na skórze to prawdziwa sztuka.
A co sądzisz o „podrasowywaniu” zdjęć wykonanych tatuaży?
Jeśli tatuaż jest dobrze wykonany, nie ma takiej potrzeby. Oczywiście, trzeba wykonać profesjonalne zdjęcia, aby pokazać wszystkie atuty pracy. Mija się z celem udoskonalanie zdjęć prac, bo to zwykłe oszustwo.
Pamiętasz pierwszy tatuaż, który zrobiłaś?
Tak, jak już wspominałam, zrobiłam go na swojej skórze w domowym zaciszu. Bałam się bardzo, ale jednocześnie było to tak ważne, że strach był mniej istotny. Czy był udany? Wtedy myślałam, że tak. Teraz wiem, jak daleko był od bycia nazwanym udanym (śmiech). Następne tatuaże robiłam dla znajomych i najbliższych, którzy poświęcili kawałek swojej skóry, abym mogła spełnić swój cel i marzenie.
Tatuaż, z którego jesteś najbardziej dumna?
Najważniejszą pracą dla mnie jest kolaboracja z Piotrem. To było dla mnie ważne doświadczenie, a także lekcja pokory i cierpliwości. Bardzo lubię tatuaż z kotem ze skrzydłami i rogami, który wykonałam na przedramieniu mojej córki podczas konwentu w Warszawie. Na konwentach w Cork i Rotterdamie stworzyłam kompozycje na dwóch łydkach, które wzajemnie korespondują. Uważam, że są to bardzo interesujące projekty. Mam jeszcze kilka innych prac, które bardzo lubię. Jednak zawsze mam wrażenie, że nigdy nie jestem w pełni zadowolona ze swoich dzieł.
Najdziwniejszy tatuaż, który zrobiłaś?
Może nie najdziwniejszy, ale przypomina mi się pan, który chciał wytatuować imię swojego dziecka chińskimi znakami. Zapytałam się, czy mają one jakiś związek z kulturą wschodu. Okazało się, że nie, i nie umiał odpowiedzieć, dlaczego tak bardzo tego chce. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na wytatuowanie imienia córki po polsku.
Czy są motywy, których masz już dość lub nie robisz?
Myślę, że przysłowiowego "wilka w lesie" można fajnie wykonać, jeśli ma się na to pomysł. Na pewno od dawna nie robię znaków nieskończoności i innych podobnych rzeczy.
Najdziwniejsza rzecz, jaka Ci się przytrafiła w trakcie tatuowania?
Praca z ludźmi przynosi wiele radości, ale też dziwne i śmieszne zdarzenia. Chyba każdemu zdarzył się klient, który zemdlał. Doprowadziłam jedną czy dwie osoby do łez (śmiech). Jeden klient śmiał się z bólu. Kiedyś, pracując na maszynce z kablem, zabrakło prądu. Klientka była bardzo zdziwiona, że nie możemy pracować bez prądu. Przypomina mi się również klientka, która stwierdziła, że woli rodzić dzieci niż się tatuować, mimo że tatuaż był malutki. Inna klientka powiedziała, że dobrze, że ją cały czas smaruję maścią znieczulającą, bo nie wytrzymałaby tego bólu. Dodam tylko, że używaliśmy zwykłego masełka, które stosujemy podczas tatuowania. Jeśli to przyniosło jej ukojenie, to nie przerywałam jej w przekonaniu, dopóki nie skończyłam pracy (śmiech).
Czy jakieś szczególne zachowania u Klientów Cię irytują?
Nie lubię na pewno, gdy się spóźniają lub nie przychodzą bez wcześniejszej informacji. Gdy nie słuchają zaleceń, resztę da się dogadać.
„Janusze tatuażu” to?
Na pewno nie są to ludzie zaczynający swoją przygodę z tatuażem. Jeśli ktoś chwyta za maszynkę, niech pamięta, że nie maluje po kartce papieru. Naszymi płótnami są żywi ludzie, i bierzemy odpowiedzialność za to, co powstaje, bo ktoś nam zaufał.
Czy jest jakiś artysta, który ma lub miał wpływ na Twój styl?
Bezapelacyjnie Piotrek jest osobą, która ma duży wpływ na mój rozwój. Wiele mu zawdzięczam. Pierwszymi artystami, którymi się zajarałam, to byli Victor Portugal, Piotr Bemben. Uwielbiam pracę Jarsona, Serskiego i wielu, wielu innych artystów. Lista jest na prawdę długa.