Warszawa: Hanna Manna ze studia Szum Tattoo
Uwielbiam robić duże tatuaże, ale lekkie, tak by nie były jak naklejka na skórze czy jak obcy element zaburzający proporcje ciała, tylko jak jego część. Najbardziej lubię roślinne, zwierzęce i abstrakcyjne motywy, które owijają się wokół ciała, wpasowują w jego linie, oraz poruszają się razem z nim.
Skąd pomysł, że zostaniesz tatuażystką?
Od zawsze wiedziałam, że będę artystką, kwestią było tylko odnalezienie swojego medium. Od dziecka rysowałam, a moja starsza siostra uczyła mnie i przekonała rodziców, by wysłali mnie do szkoły plastycznej. Tam przez 6 lat rozwijałam kreatywność i próbowałam wielu twórczych opcji: rysunek, rzeźba, malarstwo, fotografia, tkanina… jednak najbardziej ciągnęło mnie w stronę graficzną. Już w liceum zaczęło mi nieśmiało świtać w głowie, że mogłabym tatuować. Potem poszłam na ASP na grafikę i wpadłam w wir studiowania i szukania swojej drogi. Tatuaże wciąż siedziały mi z tyłu głowy, ale nie wiedziałam jak zacząć.
Kiedy dokładnie zaczęłaś dziarać?
Zaczęłam tatuować w 2018 r. Dostałam się do bardzo dobrego studia na praktyki i tam uczyłam się od bardziej doświadczonych tatuażystów. Nauka poszła mega szybko. Okazało się, że jest dużo odważnych, chętnych osób oddać mi skórę i wkrótce dziarałam pełnoetatowo. Wcześniej przed studiem przymierzałam się tylko do maszynki na sztucznych skórach i owocach w domu. Nie chciałam zaczynać sama w warunkach domowych by nie zrobić nikomu krzywdy. I myślę, że to była bardzo dobra decyzja.
Tatuowanie to dla Ciebie praca czy styl życia?
Jedno i drugie. Nie jest to praca, którą zostawiam wychodząc ze studia. Chociaż staram się zachować równowagę. Jest to bardzo ważny element mojego życia. Nie traktuję moich klientów jak martwe płótno do moich „dzieł”. Widzę i czuję, że tatuaże dla wielu osób mają naprawdę olbrzymie znaczenie i nie chodzi mi o ich symbolikę (bo nie wszystkie mają), a o to, że tatuaż zmienia nasze ciało na zawsze, pomaga często oswoić się ze swoim ciałem, którego nie wybieramy rodząc się. Tatuaże są znakiem wolności, pewnego rodzaju manifestem, że wybieram ten tatuaż na siebie i nikt mi go nie zabierze, jest on indywidualnym znakiem, sztuką, ale też lekarstwem w ciało akceptacji bardzo często. Więc wiem, że moja praca nie jest czymś, co mogę „odwalić”, bo osoba, która do mnie przychodzi mi ufa i muszę zawsze być w dobrej formie by zrobić możliwie najlepiej (technicznie) dany tatuaż, ale by też stworzyć bezpieczną przestrzeń na naszej sesji. Oczywiście muszę być też w kontakcie przed spotkaniem, gdy się umawiamy i po gdy tatuaż jest w procesie gojenia.
A jak nie dziarasz to, co robisz?
Żyję! Staram się ogarniać zdrówko, bo ostatnio trochę mi szwankuje, a chcę możliwie jak najdłużej być sprawna i tworzyć. Staram się trochę ruszać dla równowagi od wielogodzinnego siedzenia w złych pozycjach, choć ciężko znaleźć na to siłę - tańce wygibańce. Ostatnio odkopałam rolki, kiedyś trenowałam trochę boks tajski - może niedługo do niego wrócę. Właśnie zaczynam też powoli przygodę ze wspinaczką, mam nadzieję, że pomoże mi to wzmocnić plecy i ręce. No i oczywiście uwielbiam spędzać czas z rodziną i przyjaciółmi. A najbardziej przytulasy z moim psem Lato i moim partnerem. To najważniejsze! Poza tym mam dużo planów i marzeń, na które na razie nie mogę znaleźć czasu i siły, ale powoli do tego zmierzam.
Zastanawiałaś się kiedyś, kim byś była, gdybyś nie tatuowała?
Pewnie tym, kim byłam zanim zaczęłam - graficzką, chociaż pracy na komputerze zdecydowanie nie lubię. Możliwe, że robiłabym coś wokół produkcji filmowej, kiedyś myślałam o operatorce filmowej, ale porzuciłam ten pomysł dawno - trzeba być trochę silniejszym do takiej roboty (śmiech).
Jakieś rady dla tych, którzy chcieliby spróbować swoich sił w tatuowaniu?
Przede wszystkim ćwiczyć rysowanie najpierw na papierze zanim przeniesiesz się na ludzką skórę. Nie trzeba oczywiście umieć rysować wszystkiego, by być dobrym tatuatorem. Znam osoby, które nie potrafią narysować np. ludzkiej postaci, ale mają super kreatywność, pomysł i bardzo sprawną rękę. Najlepiej przygotować dobre portfolio z rysunkami i projektami (swoimi!) i wysyłać do różnych studio tatuatorskich, w poszukiwaniu praktyk. Niektóre studia, niektórzy tatuatorzy mają czas i przestrzeń by nauczyć nowe zdolne osoby warsztatu. Uważam, że tatuowanie w domu bez wiedzy, odpowiedniego sprzętu i warunków jest mega niebezpieczne i nieodpowiedzialne.
Lubisz guest spoty?
Lubię! Jest to super okazja by poznać innych tatuatorów, podejrzeć jak pracują i tym sposobem rozwijać swój warsztat, bo bardzo różne są techniki pracy. Fajna okazja też by odwiedzić i zwiedzić inne miasto. Ale wiąże się to też dla mnie z pewnym stresem i logistyką. Trzeba znaleźć zakwaterowanie na ten czas. Jeśli jest to nowe studio trzeba się w nim odnaleźć i czasem ciężko się skupić na pracy i kliencie, gdy nagle znajduje się w nowym otoczeniu nie wiem gdzie, co jest, wokół obce osoby, z którymi też trzeba nawiązać interakcje, a jak wypadnie klient to też jest trochę stres, bo koszty podróży i zakwaterowania (szczególnie za granicą) bywają duże. No jest to trochę wymagające przedsięwzięcie, ale mimo wszystko warto. Ostatnio mało podróżowałam, ale mam zaproszenia do różnych fajnych studiów i mam nadzieję, że uda mi się je stopniowo poodwiedzać.
A konwenty?
Konwenty są przytłaczające i niektóre są zbyt festyniarskie (śmiech). Ale raz lub dwa do roku to spoko! Na pewno nie więcej. Jest to fajna okazja by spotkać i zapoznać się z innymi ludźmi z tego świata, pokazać się i popodglądać innych. Myślę, że jest to bardzo fajne doświadczenie dla zwiedzających zainteresowanych tatuażami. Warunki pracy są trochę trudne w takim miejscu, ale na ostatnim Tattoofeście w Krakowie przyznam, że bardzo dobrze się czułam. Było wystarczająco przestrzeni by się wygodnie rozłożyć, dobrze zorganizowane, nie było takiego festyniarstwa - no i wróciłam z tego konwentu przeszczęśliwa, bo zostałam doceniona przez Jury pierwszą nagrodą w tatuażu graficznym stworzonym na konwencie i wyróżnieniem w wygojonym. Mega miło.
Jakie są największe wady tego „zawodu”?
Zdecydowanie kwestia fizycznego obciążenia. Przyznam, że mocno posypało mi się zdrowie odkąd zaczęłam tatuować. Zanim tatuowałam miałam świetny wzrok, a teraz z oddali świat jest rozmazany, muszę nosić okulary i wada mi się wciąż pogłębia. Plecy, szyja, ręka… no niestety niedługo będą do wymiany lub wczesna emerytura. Czekam na bioniczne części zamienne (śmiech). Regularna fizjoterapia jest obowiązkowa by funkcjonować. Oczywiście ta kwestia jest indywidualna myślę, że jak ktoś ma dobre mięśnie, które trzymają stawy i uprawia regularnie sport dla równowagi to się nie posypie tak szybko od tatuowania jak ja. Ale na pewno bardziej obciążająca jest praca z maszynką, niż praca przed komputerem, chociaż my pracę przed ekranem również mamy „po pracy” przygotowując projekty, odpisując na maile i wstawiając posty na social media.
Pamiętasz swój pierwszy raz, gdy wbiłaś igłę w czyjąś skórę?
Oczywiście! Pierwszy tatuaż zrobiłam na moim partnerze, z którym wciąż jestem, więc widzę ten marny tatuaż codziennie (śmiech). Był mega stres, ale jakoś poszło. Tatuowałam pod czujnym okiem Dawida Szuberta (pozdro!), który mnie uczył i dawał na bieżąco wskazówki. Dół tatuażu lepiej, bo od niego zaczynałam, a im wyżej tym gorzej, bo bardzo zmęczyła mi się ręka od maszynki, do której ciężkości jeszcze nie byłam przyzwyczajona. Ogólnie nie najgorzej, zagoił się dobrze, ale zdecydowanie nie jest to mój ulubiony tatuaż. Sugerowałam mojemu partnerowi, że go zacoveruje i poprawię, ale się nie zgadza, bo chce mieć go na pamiątkę (słodko).
A swoją pierwszą maszynkę?
Oj tak! Dłuuugo gadałam moim bliskim, że chce zacząć tatuować, ale nie mogłam zrobić kroku w tę stronę ze strachu i niewiedzy. I na święta pod choinkę dostałam od mojego kochanego rodzeństwa - siostry i brata - chińską tanią maszynkę. Nie był to sprzęt, którym dałoby się dziarać człowieka, był strasznie niespasowany, tak, że nie wchodziła tuba w otwór i trzeba było jej mocno pomóc. Igła latała jak szalona, przez co pierwsze próby na sztucznej skórze były dramatyczne (śmiech) i myślałam, że jestem bardzo niezdolna nie potrafiąc zrobić prostej linii, okazało się później, że to była kwestia maszynki. Ale ten wspaniały prezent dał mi kopa do działania, dzięki któremu ogarnęłam się, zebrałam portfolio i wzięłam się do szukania praktyk. Jestem im bardzo wdzięczna!
Cewka czy rotarka?
Rotarka! Cewki nawet nie próbowałam, bo są zdecydowanie dla mnie za ciężkie.
Czym teraz dziarasz?
Cheyenne Thunder. Działa bardzo ładnie, ale poszukuję teraz czegoś nowego - mocnej, ale lekkiej maszynki.
Czy preferujesz jakiś styl tatuowania?
Nie lubię określania „stylu”, szufladkowania. Robię to, co czuję tak jak umiem. Lubię czarno szare (graywash), z dodatkiem jednego koloru w sposób graficzny. Lubię jak tatuaż jest ażurowy, delikatne (czasem też mocniejsze) linie i dotwork. Uwielbiam robić duże tatuaże, ale lekkie, tak by nie były jak naklejka na skórze czy jak obcy element zaburzający proporcje ciała, tylko jak jego część. Najbardziej lubię roślinne, zwierzęce i abstrakcyjne motywy, które owijają się wokół ciała, wpasowują w jego linie, oraz poruszają się razem z nim. Takie motywy też są najbezpieczniejsze pod tym względem, że jak przytyjemy/schudniemy czy nasza skóra z wiekiem się zmieni, to nic takiego - ten tatuaż będzie rósł, zmieniał się razem z naszym ciałem i jest to piękne bo naturalne. Gorzej w wypadku, gdy np. zrobimy sobie portret swojego dziecka, po czym zmienimy mocno rozmiar i on się potwornie rozjedzie (śmiech).
Czy robisz własne projekty i skąd czerpiesz inspirację?
Robię własne projekty, często oparte o historie i pomysły moich klientów. Inspiracje czerpię z natury, z botanicznych rysunków, zdjęć zwierząt, roślin a także z głowy i całego doświadczenia wcześniejszych prac graficznych.
Podejmujesz się coverów lub dziarania na bliznach? Nie jest prosta sztuka…
Coverów czasem się podejmuję, chociaż mam dość delikatny styl, więc nie jestem w stanie zakryć wszystkiego. Udało mi się przykryć kilka starych ciemnych „tribali”, ale były to duże covery, bo da się zrobić nawet w miarę lekki cover, ale musi być ten tatuaż wtedy dużo większy niż pierwotny by ta ciemna część była tylko małym fragmentem większej - lżejszej kompozycji. Jeśli ktoś chce niewiele większy tatuaż niż ten stary to raczej doradzam najpierw rozjaśnienie go laserem, bo inaczej będzie to ciemna plama.
Co do blizn jak najbardziej, ale najpierw odsyłam do lekarza lub dobrego fizjoterapeuty by ten sprawdził czy ta blizna nadaje się do tatuowania, czy nie jest wciąż reaktywna. Blizna nie może być świeża i też są bardzo różne przypadki, głębsze lub płytsze blizny, które różnie mogą reagować na tusz. Ale jeśli mamy zielone światło od specjalisty, to bardzo chętnie zabieram się za takie prace, bo wiem, że dla wielu osób jest to ważne by w jakiś sposób zakryć lub przynajmniej dodać coś by nadać temu miejscu nowe znaczenie. Ma to wymiar często terapeutyczny i można przemienić negatywną historię w coś naprawdę fajnego.
Rysunek własnoręczny czy program graficzny/tablet graficzny?
W życiu dużo się narysowałam na papierze i innych powierzchniach, do przygotowania projektów jednak znacznie łatwiej jest użyć tablet. Przygotowuję projekt na ipadzie, na warstwach i znacznie łatwiej jest w rozmowie z klientem ten projekt zmienić - coś dodać, odjąć, powiększyć, przesunąć. Nie wyobrażam sobie rysować dziesięciu wersji na papierze. Aktualnie coraz częściej rysuję bezpośrednio flamastrami na ciele, można wtedy super dopasować kształt do ciała i jego ruchu oraz istniejących już tatuaży, jeśli tam są.
Czy składanie zdjęć w programie graficznym to sztuka? Czy sztuką jest przeniesienie tego na skórę?
Wszystko może być sztuką, kolaż też jak najbardziej, sztuka digitalowa to bardzo duże pole do popisu. Tylko trzeba mieć na to pomysł. Chyba, że mowa o wykorzystywaniu zdjęć z „internetu” bez poszanowania praw autorskich. Niestety w Polsce wciąż jest mała kultura i wiedza na ten temat... A przeniesienie na skórę to kwestia warsztatu. Zaprojektowanie tatuażu to jedno, przełożenie projektu to drugie. Czasem bywa tak, że ktoś ma super pomysły i projekty, ale jeszcze nie ma dobrego warsztatu, bo np. jest początkujący (wszyscy tam byliśmy) lub nie ma odpowiedniej wiedzy, narzędzi i zamiast gładko przenieść projekt na skórę to robi jedną wielką ranę (ała) lub tatuaż odbiega znacznie wyglądem od projektu. Może być też na odwrót, że ktoś może nie projektować własnych prac, ale bardzo dobrze warsztatowo potrafi odtworzyć na skórze np. foto realistyczny tatuaż ze zdjęcia.
A co sądzisz o „podrasowywaniu” zdjęć wykonanych tatuaży?
Na pewno nie powinno się zmieniać tatuażu tzn. doprostowywać linii czy podkolorowywać ubytków, bo to po prostu oszustwo. Obróbka samego zdjęcia zazwyczaj jest potrzebna w kwestii wyrównania kolorytu skóry (czasem trzeba ciut odjąć zaczerwienienie), czy ogarnąć kwestie oświetlenia i odbijania się świeżego tatuażu by dobrze to wyglądało, ale nie można przesadzać. Ogólnie bardzo ciężko jest zrobić zdjęcie świeżej pracy. Zawsze się wkurzam, gdy z tatuażu jestem zadowolona i na żywo wygląda super, a na zdjęciu prezentuje się znacznie gorzej. Wiadomo, że chcemy i musimy się pochwalić naszą pracą w social mediach, pokazać portfolio. Gorzej jak ktoś tak podrasowywuje zdjęcia tatuaży, że wyglądają lepiej niż na żywo (śmiech). Niestety to czasy, w których łatwo można się nabrać na takie triki, dlatego też uważam, że bardzo ważne są dobre zdjęcia wygojonych tatuaży, ale niestety większość klientów zapomina wysłać, wtedy można i powinno się bez żadnego retuszu pokazać jak wygląda wygojona już praca.
Pamiętasz pierwszy tatuaż, który zrobiłaś?
Tak już o tym wspominałam wcześniej. Nie wiem czy mogę coś dodać do tego. Może to, że pożyczyłam maszynkę od mojego nauczyciela - Cheyenne Thunder, bo moja, którą zaczęłam ten tatuaż, kupiona wcześniej z polecenia innego tatuażysty (Equaliser Spike) okazała się dla mnie trochę za ciężka. Potem przez kilka miesięcy korzystałam z pożyczonej, a gdy się dorobiłam kupiłam własną i tak zostałam wierna Cheyenne.
Tatuaż, z którego jesteś najbardziej dumna?
Oh, w sumie ciężko powiedzieć, mam kilka takich, które są moimi ulubionymi, z którymi wiążą się jakieś emocje, ale też czuję, że wyszły dokładnie tak jak chciałam i bym ich nie poprawiła. To też myślę kwestia tego, jakiego miałam klienta/kę, jak oni czuli się z tym tatuażem. Bardzo lubię pierwszy tatuaż na nodze mojego stałego już klienta, któremu ozdabiam całe ciało roślinami z Herbarium Emily Dickinson, to taki ciekawy projekt. Innym ulubionym są wielkie chabry na nodze, które stworzyłam ostatnio w Berlinie. Dumna też byłam z moich pierwszych dużych pleców - rączki z bukietem, które zaczęłam na moim pierwszym konwencie warszawskim, niestety się przeliczyłam i musiałam dokończyć kolejnego dnia - nauczka na ocenę czasu (śmiech). Ale też kilka mniejszych tatuaży, które może nie są jakieś spektakularne, ale były bardzo ważne dla moich klientów i wiem, że jakoś im pomogła moja praca, przez co czułam, że to, co robię ma jakiś głębszy sens.
Najdziwniejszy tatuaż, który zrobiłaś?
Hmm nie robiłam bardzo dziwnego tatuażu chyba... Może glon jednokomórkowy w wielkim powiększeniu dla klienta, który (z tego, co pamiętam) robił o nim pracę doktorską? Nie jest to może jakieś super dziwne dla mnie, bo wcześniej nawet robiłam tatuaże inspirowane mikroświatem, ale tak tylko wizualnie, a tu przyszedł do mnie specjalista po coś bardzo konkretnego i przy okazji opowiedział mega dużo ciekawostek na temat tego super glona. Kocham za to moją pracę, często podczas tatuowania i rozmowy z klientami dowiaduję się super ciekawych rzeczy.
Czy są motywy, których masz już dość lub nie robisz?
No trochę czuję już przesyt leopardami i gepardami (śmiech). Rozumiem, że to piękne zwierzęta są, ale niestety wpadłam w pułapkę i za każdym jednym zrobionym dzikim kotem wrzuconym w relacje odzywało się kilka kolejnych osób, które chcą takiego samego. Staram się nie powtarzać projektów, nie zrobię dwóch takich samych. Tylko problem jest taki, leopard od leoparda nie różni się dużo, szczególnie jak ma być w tej samej pozie i w tym samym miejscu na ciele. Już mi się cętki śnią po nocach (śmiech).
Poza tym nie robię postaci ludzkich - umiem rysować ludzi, w szkole wręcz uwielbiałam, ale nie czuję człowieka ani na swojej skórze ani w moich projektach. Na samym początku mojej drogi kilka takich tatuaży zrobiłam, ale to jednak nie jest coś, co bym chciała robić. Rośliny, zwierzęta i abstrakcje to coś, co mi pasuje na ciele. Jeśli już ludzki element to same dłonie. Gdy ktoś chce postać czy portret to odsyłam do moich zdolnych znajomych tatuatorów/ek, którzy lubią i robią super takie tatuaże.
Najdziwniejsza rzecz, jaka Ci się przytrafiła w trakcie tatuowania?
Na szczęście nie miałam nic hardcorowego i bardzo dziwnego. Wiadomo łzy z bólu i ze wzruszenia były. Raz miałam klientkę, która miała mieć nie duży tatuaż wzdłuż kręgosłupa, nie był to jej pierwszy. Myślałam, że zrobimy szybko, ale jej organizm zareagował tak dziwnie, że robiło jej się słabo dosłownie, co 10 minut, więc co chwila było kładzenie na leżance z nogami do góry, woda, coś słodkiego, parę minut tatuowania i znów słabo i tak w kółko. Było to bardzo ciężkie dla niej i dla mnie. Udało nam się skończyć, ale zajęło to dużo więcej czasu i obie wyszłyśmy wykończone. Dlatego zawsze mówię klientom/kom, by nie planowali nic po tatuażu, bo naprawdę różnie bywa. Ciężko ocenić czy pójdzie szybko i łatwo, nawet, jeśli to nie jest pierwszy tatuaż to bywają takie sytuacje.
Czy jakieś szczególne zachowania u Klientów Cię irytują?
W sumie w większości mam super klientów. Naprawdę rzadko się zdarza, że mnie ktoś zirytuje, zazwyczaj na poziomie zapisów już tacy się odsiewają. Na pewno nie fajnym jest, gdy klient/ka nie odpisze, a to się zdarza dość często, ja rozumiem, że kwota za sesje może być dla wielu osób za duża, jest to jednak spory wydatek na jeden dzień, chociaż zawsze warto pomyśleć, że jest to inwestycja w coś na całe życie. Totalnie jest to zrozumiałe, że nie każdego stać na tatuaż i są ważniejsze wydatki w życiu, czasem trzeba jakiś czas poodkładać oszczędności by się zapisać. Nie trzeba się tłumaczyć, to nie jest żaden wstyd, ale fajnie uzyskać odpowiedź, chociaż „dziękuję, na razie się nie zdecyduję, może w przyszłości” i tyle. Jak nie dostaję odpowiedzi to nie wiem czy ta osoba w ogóle dostała tego maila, wpadł jej do spamu (tak się też zdarza), czy trzymać jeszcze zaproponowany termin / proponować dalej.
„Janusze tatuażu” to?
Myślę, że to określenie ludzi, którzy bez wiedzy, umiejętności i odpowiedzialności zabierają się za robotę, myśląc tylko o zysku i nie mając na uwadze dobra klienta/ki i etyki zawodu. Jest to przerażające zjawisko, szczególnie, że w kwestii tatuaży naprawdę można zrobić komuś krzywdę. Janusze biznesu to pół biedy, można od takich uciec, ale jak wpadnie się w ręce takiego „tatuatora” to rana i blizna zamiast tatuażu, choroby zakaźne bądź okropny projekt mogą być smutną pamiątką do końca życia. Czasem dla rozrywki zaglądam na Fb grupy typu „janusze tatuażu” czy „początkujący tatuażyści” i łapię się za głowę. Dziaranie na kanapie na ręczniku, z browarem na stanowisku, z jedną rękawiczką (serio) i niezabezpieczonym sprzętem, tuszem marki krzak, bądź tatuaż przeorany do kości. Koszmar. Ale ogólnie to współczuję osobom o imieniu Janusz, zostało ono niestety już przeklęte tym powszechnym smutnym zjawiskiem.
Czy jest jakiś artysta, który ma lub miał wpływ na Twój styl?
Oh, nie ma jednego artysty. Przez całe życie, ucząc się historii sztuki i oglądając wielu artystów chłonęłam i coś tam pewnie zostało. Myślę, że wywarła na mnie duży wpływ sztuka japońskich drzeworytów. Te piękne słońca przedstawiane w płaski sposób, oraz graficznie ukazane widoki i zwierzęta. W tym widzę dużo inspiracji.