Łódź: Wściekła Blondyna ze studia Horyzont

Uwielbiam kolory! Ożywiają całkowicie każdy tatuaż. Wykonuję prace z pogranicza neotradu i kreskówki. Tatuaże mają być wyraziste, z porządnym konturem, ale nie mogą być pozbawione finezji. Lubię wszystko, co ładne. I takie prace wykonuję.

Skąd pomysł, że zostaniesz tatuażystką?

Oj, ja od zawsze wiedziałam, że będę robić tatuaże. Pomysł pojawił się jak byłam maleńkim dzieciakiem, od kiedy pamiętam podobały mi się rysunki na ludziach. Później w telewizji pojawił się program „Miami Ink”, który oglądałyśmy razem z mamą. Wtedy byłam już przekonana, że tatuowanie to bajka dla mnie.

Kiedy dokładnie zaczęłaś dziarać?

Zaczęłam tatuować jakoś w 2020 roku, wcześniej zrobiłam już sobie kilka tatuaży i wypytałam artystę o najmniejsze szczegóły jego pracy. Dzięki temu łatwiej było mi zacząć. Pierwsze dziarki robiłam w domu, mieszkałam wtedy w Islandii. Tatuowałam wszystkich gotowych się podłożyć. Kiedy było wiadomo, że wracam do kraju i będę szukała praktyk, mój serdeczny przyjaciel wysłał moje prace do chłopaków ze studia 187, którzy przyjęli mnie pod swoje skrzydła. Wtedy cała akcja „tatuaż” zaczęła się na poważnie.

Tatuowanie to dla Ciebie praca czy styl życia?

Myślę, że w przypadku tatuatora praca i życie nierozerwalnie łączą się ze sobą. Tatuowanie jest pracą, w dodatku bardzo wymagającą. Jednak jest to też dla większości z nas pasja i wielka zajawką. Wpadamy w bardzo artystyczne towarzystwo, które wzajemnie się napędza i inspiruje. Jak ta karuzela raz się rozpędzi to już chyba nigdy się nie zatrzyma.

A jak nie dziarasz to, co robisz?

Jestem psychofanką tematyki True Crime. Czytam książki, słucham podcasty i oglądam wszystkie możliwe dokumenty o morderstwach. Czytam sporo książek o działaniu mózgu i psychologii. Uwielbiam też fantastykę. W wolnym czasie bywam architektem i dekoratorem wnętrz w The Sims, a czasem morduje potwory, albo napadam na banki z użyciem pada… zbieram też winyle.

Zastanawiałaś się kiedyś, kim byś była, gdybyś nie tatuowała?

Nie mam pojęcia, kim bym była. Zawsze miałam wiele skrajnych zainteresowań, potrafiłam zafiksować się na czymś, żeby zaraz zacząć robić coś zupełnie innego. W szkole lubiłam zarówno przedmioty ścisłe jak humanistyczne. Na pewno nie byłabym sportowcem. Jestem totalną niezdarą.

Jakieś rady dla tych, którzy chcieliby spróbować swoich sił w tatuowaniu?

Uzbrój się w cierpliwość. Początki są mega trudne. Przygotuj się do tego, żeby zacząć, zarezerwuj sobie dużo czasu na naukę. Pracuj systematycznie. Szukaj pomocy i słuchaj rad doświadczonych artystów. No i siedź prosto. Jeśli jednak myślisz, ze to łatwa kasa to od razu sobie odpuść.

Lubisz guest spoty?

Póki, co byłam na wielu spotach, ale w jednym studio na Islandii. Doskonale znam tamtejszą ekipę, zawsze mam pełen dostęp do studio i nie różni się to wiele od pracy w Horyzoncie. Islandia to poniekąd mój drugi dom, wiec nie czuje się tam gościem. Fajne w spotach jest to, że możemy zawsze wymieniać się swoimi doświadczeniami czy uczyć czegoś od siebie. Myślę, że będę miała więcej do powiedzenia w tym temacie jak już zaliczę guest spoty w innych miejscach, co planuje.

A konwenty?

Lubię konwenty. Super jest spotkać tak wiele zajawkowiczów w jednym miejscu, pogadać, pozbijać piątki czy popodglądać innych artystów. Jednak tatuowanie na konwencie nie jest zbyt komfortowe, więc raczej nie będę na nich zbyt często pracować.

Jakie są największe wady tego „zawodu”?

Najgorszy jest ból. Bolą plecy, oczy, nadgarstki… Jest to też praca z klientem, a to nie zawsze jest proste. Czasami ciężko jest się dogadać, zdarza się, że klient nie zawsze wie, czego dokładnie chce, albo ciężko mu wybić z głowy plagiat. Bywa, że ludzie bez uprzedzenia nie pojawiają się na sesji. Mimo, że większość klientów jest super to czasami trafi się ktoś, kto napsuje krwi.

Pamiętasz swój pierwszy raz, gdy wbiłaś igłę w czyjąś skórę?

Oj pewnie! To było w Islandii. Robiłam konturowy tasak na łydce. Byłam mega podjarana. Kilka dni wcześniej dotarła do mnie moja pierwsza maszyna. Zafoliowałam pół mieszkania, i wbiłam pierwszy raz igłę w skórę mojego kumpla… Ten tasak jest tak paskudny, krzywy, rozlany… uwielbiam go! Dalej szpeci jego łydkę, a ja jestem zawsze mega dumna jak go widzę. Nie lubiłam sztucznej skóry, od razu poszłam na całość.

Pamiętasz swoją pierwszą maszynkę?

Moją pierwszą maszynką był Equaliser Fox. Czerwony.

Cewka czy rotarka?

Rotarka. Jest bardzo wygodna. No i jest cicha.

A czym teraz dziarasz?

Od niedawna pracuje na maszynce Xion. Bardzo ją lubię. Jest mega lekka i dobrze siedzi mi w dłoni. Przez dwa lata używałam Protona.

Czy preferujesz jakiś styl tatuowania?

Uwielbiam kolory! Ożywiają całkowicie każdy tatuaż. Wykonuję prace z pogranicza neotradu i kreskówki. Tatuaże mają być wyraziste, z porządnym konturem, ale nie mogą być pozbawione finezji. Lubię wszystko, co ładne. I takie prace wykonuję.

Zobacz portfolio: Wściekła Blondyna

Czy robisz własne projekty i skąd czerpiesz inspirację?

Własne projekty. Nie ma nic lepszego niż dać się porwać procesowi twórczemu. Inspiracją tak na prawdę jest wszystko. Czasami film, czasami książka, czasami sytuacja, której jesteś świadkiem. Często zainspiruje Cię inny artysta, usłyszysz jakąś piosenkę czy rozśmieszy cię Twój kot. Kreatywność czerpie z całego otaczającego nas świata.

Podejmujesz się coverów lub dziarania na bliznach? Nie jest prosta sztuka…

Zależy od „dzieła”, które mam zakryć. To samo z bliznami. Muszę mieć do tego wolną rękę. Zawsze jest to wyzwanie i nie zawsze da się zrobić to, co wymyślił klient. Nie jest to łatwa praca, ale lubię widzieć, że ktoś czuje ulgę.

Rysunek własnoręczny czy program graficzny/tablet graficzny?

Od kiedy mam tablet rysuję niestety w większości w Procreate. Ale fajnie czasami wrócić do kartki, rysunek na papierze bardziej rozwija.

Czy składanie zdjęć w programie graficznym to sztuka? Czy sztuką jest przeniesienie tego na skórę?

Myślę ze zdecydowanie jest to proces twórczy. Przenoszenie wzoru na skórę to przede wszystkim rzemiosło. Wtedy pierwsze skrzypce grają doświadczenie i umiejętności, chociaż nie powiedziałabym żeby był to proces całkowicie pozbawiony inwencji twórczej.

A co sądzisz o „podrasowywaniu” zdjęć wykonanych tatuaży?

Smutne to, ale niestety jesteśmy na to trochę skazani. Podrasowane zdjęcia dziar są tak powszechne, że surowa fotka tatuażu dla przeciętnego klienta może wydawać się nieatrakcyjna. Ważne jest jednak to, żeby nie zmieniać konturów czy nie stosować innych oszustw. Poprawienie koloru skóry, usunięcie krwi czy podbicie kontrastu jest całkowicie normalne.

Tatuaż, z którego jesteś najbardziej dumna?

Ciężko określić. Jest wiele tatuaży, z których jestem dumna. Jest wiele tatuaży, które coś zmieniły w mojej pracy. Cały czas to moje własne podium się zmienia, wciąż się rozwijam.

Najdziwniejszy tatuaż, który zrobiłaś?

Pewien Islandczyk poprosił mnie o tatuaż chleba z oczami, z podpisem „chleb”, napisanym przez jego dziewczynę - Polkę. Podobno polski chleb jest dla niego najsmaczniejszy i niesamowicie bawiło go to słowo. Kiedyś przyszedł też do studio Islandczyk ze spapranym portretem „realistycznym” i poprosił mnie o dotatuowanie tam wąsów, okularów i ubytków w uzębieniu jak kiedyś za dzieciak dorabiało się na zdjęciach w gazetach. Było mega zabawnie.

Czy są motywy, których masz już dość lub nie robisz?

Nie wykonuje plagiatu i prac, które nie pasują do mojego stylu: mandali, realizmu, geometrii… Nie tatuuję też palców, dłoni, szyi i stóp.

Najdziwniejsza rzecz, jaka Ci się przytrafiła w trakcie tatuowania?

Zemdlałam. Prawie kończę tatuaż, wbijam biały. I lecę na ziemię. Zazwyczaj zdarza się to klientom, ale artyści często zapominają o jedzeniu. Zjadłam, odpoczęłam i dokończyłam ten tatuaż.

Czy jakieś szczególne zachowania u Klientów Cię irytują?

Jak bez uprzedzenia znikają w dniu sesji. Nie ma ich, nie ma kontaktu. Od razu trafiają wtedy na „czarną listę”. Kiedy klienci nie wiedzą, co chcą mieć na sobie, wysyłają wzory całej rodzinie i każdy dorzuca swoje 5 groszy. To mega mąci klientom w głowie, a oni maja przecież nosić ten tatuaż do końca życia. Czasami zdarza się, że ktoś uważa ze zna się lepiej ode mnie, nie uznaje mnie za fachowca, tylko próbuje mi mówić jak mam pracować. Wiesz, „on płaci, on wymaga”. Tak poza tym, to mam luz, ciężko mnie zirytować.

„Janusze tatuażu” to?

Janusz to taki człowiek, który bierze maszynkę w dłoń i myśli, że od razu jest mistrzem. Ktoś, kto nie ma w sobie pokory, brakuje mu podstaw i nie robi nic, żeby się rozwinąć. Widzi tylko pieniądze. I nie chodzi tutaj o osoby, które dopiero zaczynają, bo na początku każdy z nas robi tragiczne dziarki. Mam na myśli wielkich „artystów” z piwnic. I to jest problem. Mam wrażenie, że, od kiedy tatuowanie stało się popularne to tych Januszy jest coraz więcej, powstają nawet Januszowe studia. Tylko, że taka osoba krzywdzi klienta, a on później przychodzi do nas i my nie mamy już wielkiego pola do popisu. A Janusz nie widzi, że zrobił źle, robi to dalej.

Czy jest jakiś artysta, który ma lub miał wpływ na Twój styl?

W dzieciństwie uwielbiałam Pop Art, miałam nawet namalowany na ścianie obraz Roy’a Lichtensteina. Jestem fanką idei, że sztuka jest dla wszystkich. Do mojej estetyki przemawiały bajki Disney’a, postaci były ładne, jako jedne z nielicznych miały pięć palców u dłoni i dobrze zachowane proporcje. Większość bajek była dla mnie „za brzydka”. Później zakochałam się w pracach Alfonsa Muchy, a gość po prostu rysował neotrady. Tak wiec wpadłam w neotrad, i poszło.

Last Minute Tattoo
Wolne sesje, guest spoty, walk in. Sprawdź i Zarezerwuj termin.