Warszawa: Hubert Daniluk z Liho Tattoo

Wywiady - Artyści tatuażu lip 15, 2018
Dość dobrze czuję się w akwareli/watercolorze. Najchętniej  walczę właśnie w ten sposób z plagą coverów. Myślę, że to świetny styl  do zakrycia czegoś niechcianego, tak żeby nie była to przygnębiająca plama, ale coś pozytywnego i cieszącego oko. W pewnej formie jest mi  bliski realizm, ale nie w klasyczny sposób, bo to z reguły nuda.  Łączenie watercoloru z realizmem to jest to, w co idę na pełnej bulwie.

Skąd pomysł, że zostaniesz tatuażystą?

Sam pomysł powstał w czasach, gdy traciłem życie w pracy, która  mnie przestała interesować. Kiedy nie było co robić, brudziło się kartki  różnymi głupotami. Widząc to jeden z kumpli rzucił „a może spróbowałbyś  swoich sił w tatuażu?”. Ja z natury jestem ostrożny i nie widziałem się  w czymś tak poważnym…ale ziarnko zostało zasiane i po 2 miesiącach  kupiłem swój pierwszy w pełni „profesjonalny” chiński zestaw małego  partacza (śmiech). Nadmienię, że mój poziom niewiedzy był tak  skandalicznie-patologiczny, że nie potrafiłem przykręcić rury do gryfu, a  tym bardziej domyślić się, jak to złożyć do kupy żeby działało.

Jak długo tatuujesz i ile tatuaży możesz mieć na koncie?

Pierwsze próby były w 2008 roku. Mówię o próbach, bo szarpnięcie  się w domowych pieleszach na jakiegoś biedaka raz na 2 miesiące nie  można nazwać tatuowaniem. Tak obiektywnie można uznać, że zawodowo  zajmuję się tym od ok. 5 lat. Przez parę lat wraz ze wspólnikiem  łączyliśmy prowadzenie studia wraz z „normalną” pracą. Ten czas  wspominam z nostalgią, ale w moim przypadku ostrożność była zbyt duża i  przeciągnąłem odcięcie pępowiny od chujowej stabilizacji. Trochę tego  żałowałem, ale krótko. W końcu wyrzucili mnie z roboty i chwała im za to (śmiech).

Pamiętasz swoją pierwszą maszynkę?

Jak przez mgłę pamiętam jakąś samoróbkę. Wycyganiłem ją od  majstra, który rozdziewiczył mnie w kwestii tatuażu na kanapie w  kamienicy na Warszawskiej Ochocie. Brak świadomości i zaufanie do  koleżanki, która mnie tam wysłała jest dla mnie teraz nie do pojęcia.  Wyparzona struna, mokry ręcznik i moje wykosztowanie w postaci 50 zł  oraz tuszu kreślarskiego „perła”, to wszystko, co zapamiętałem.  Późniejsze maszyny, które wpadły w moje ręce rozdałem, gdy zaczęły  zalegać pamiętając, że mi wielokrotnie pomagano to i ja pomagałem tym,  którzy w moich oczach na taką pomoc zasługiwali (śmiech).

Czym teraz dziarasz?

W chwili obecnej używam Cheyenn’ów – Pena i Thundera. Nikomu nie trzeba przedstawiać tej marki. Solidność i niezawodność.

Czy maszynki rotacyjne według Ciebie zrewolucjonizowały współczesną sztukę tatuażu?

Ja sam, używając tego typu maszyn, doceniam ich zalety. Moc,  lekkość, precyzję, stosunkową niezawodność oraz prostotę. Dla mnie  osobiście to sprawa bez dyskusji, bo ja jestem leniwy i wygodny. Maszyny  w tej kwestii sprawdzają się idealnie, bo jakby to nie zabrzmiało są to  zabawki dla technicznych idiotów. Doceniam i szanuje majstrów  pracujących na cewkach. Ta chęć i potrzeba poznania każdego elementu  oraz nieustanne ustawianie i przestawianie – szacuneczek. Ja do maszynek  podchodzę praktycznie – jak do samochodu – to ma jechać. Nie muszę być  mechanikiem, żeby się nim sprawnie poruszać (śmiech). Takich wygodnych  jest coraz więcej, więc popularność rośnie. To, że ktoś inny może mieć  inne powody używania rotarek, to też oddzielny temat.

Ważna jest dobra maszyna czy talent?

Odpowiedz jest oczywista, talent. Chociaż jedno nie wyklucza  drugiego, a wręcz prowokuję do symbiozy. Bo, np. poruszając się  plastikowym trabantem dojedziemy do celu tak jak mercedesem, ale co to  za jazda – szkoda zdrowia, nerwów, nie mówiąc już o czasie (śmiech).

Jak osiągnąć taki wysoki poziom jak Twój?

Pytanie w formie komplementu… Ja kompletnie nie umiem przyjmować  komplementów. Tym bardziej, że nie uważam swojego warsztatu za zbyt  rozwinięty. Robię, co mogę na sesjach, ale nie zaszkodziłoby szerzej  zainteresować się innymi dziedzinami lub innymi formami ekspresji poza  rysunkiem. Ciągle myślę, że jeszcze sam sobie pokażę, na co mnie stać  (śmiech).

Czy preferujesz jakiś styl tatuowania?

Podobno jak ktoś jest od wszystkiego, to jest od niczego. Coś w  tym jest. Chociaż są majstry z tak szerokim wachlarzem możliwości, że  imponujące jest, kiedy robią zawieruchę tuż przed twarzą, zaskakując  świetnym pracami w różnej stylistyce. Zazdroszczę trochę (śmiech), ale  tylko trochę. Ja dość dobrze czuję się w akwareli/watercolorze.  Najchętniej walczę właśnie w ten sposób z plagą coverów. Myślę, że to  świetny styl do zakrycia czegoś niechcianego, tak żeby nie była to  przygnębiająca plama, ale coś pozytywnego i cieszącego oko. W pewnej  formie jest mi bliski realizm, ale nie w klasyczny sposób, bo to z  reguły nuda. Łączenie watercoloru z realizmem to jest to, w co idę na  pełnej bulwie (śmiech).

Czy robisz własne projekty?

Z potrzeby i zamiłowania. Od zawsze dążyłem do prac na autorskich  projektach. Nawet wtedy, gdy trzeba było robić (prawie) wszystko,  ciesząc się, że jest, co robić. To małymi krokami i ciągłą pracą  kierowałem się ku celowi, jakim jest własna twórczość. Najchętniej  projektuje bez zamówienia. Nie mając nic narzuconego. Robię jak chcę i  co chcę. O dziwo ludziom się to podoba, więc wszyscy są zadowoleni.  Uwielbiam też prace bez projektu. Dość mocny nacisk kładę na freehand,  głównie w kwestii coverów i kolorów. Po prostu uwielbiam jak pacjent  chce coś ode mnie, bo podoba mu się mój styl i mi zaufa. Mam wolna rękę,  ma być ładnie i jest. Wtedy satysfakcja jest obustronna. Chociaż – jak  kiedyś powiedział jeden tatuator – „raz się spełniam, a raz pracuję” i  to tyle w temacie.

Pamiętasz pierwszy tatuaż, który zrobiłeś?

Oczywiście! Był to jeden z dwóch popełnionych na sobie tatuaży.  Żółta buźka na nadgarstku, która uśmiecha się do mnie do dnia  dzisiejszego, przypominając mi o dobrych rzeczach. Buźka ta stała się  moim logiem (śmiech).

Najdziwniejszy tatuaż, który robiłeś?

Może nie dziwny, a w dziwnych okolicznościach. Raz, na gorącą  prośbę kumpla tatuowałem „klienta”, powiedzieć pijanego, to jak nic nie  powiedzieć…no zrobiony był jak po tygodniowym tournee po polskich  weselach. Okazało się, że to jego brat czy kuzyn. On był zdeterminowany,  a ja po pracy. Sytuacja była na tyle poważna, że tatuowałem imię  żeńskie na karku, w ramach przeprosin ówczesnego mego pacjenta, który w  ten sposób chciał okazać skruchę żonie. Dziwność tego zadania polegała  na tym, że „klient” by na tyle niestabilny horyzontalnie, że ciągle  gibał się do tyłu tak zamaszyście, że chcąc pracować, przejmowałem tę  ok. 100 kg masę kochającego męża na klatkę, odpychałem i w tym czasie,  kiedy walczył z grawitacją ja miałem czas trochę potatuować (śmiech).  Wracał do stanu wyjściowego…i tak w liczbie powtórzeń, których nie  jestem w stanie ogarnąć umysłem  skończyliśmy owe dzieło. Nigdy go  więcej nie spotkałem, ale kumpel mówił, że dobrze się wygoiło…nie wierzę  mu do tej pory (śmiech).

Najdziwniejsza rzecz jaka Ci się przytrafiła w trakcie tatuowania?

Pomijając przypadek z poprzedniego pytania… raz podczas sesji  przyszedł taki przeciętny koleś. Po krótkiej wymianie zdań, w których  musiało mu coś nie pasować. Rzucił do mnie spokojne i w tym groźne  „zabiję cię”. Na moje dość oczywiste w tej sytuacji pytanie – „za co?”.  Odpowiedział wylewnym i zapewne zgodnym ze swoim stanem psychicznym „za  jajco”. Nie powiem… rura mi zmiękła, bo umiejscowienie studia na  poziomie -1, między zakładem rzeźnicko-stomatologicznym, a ówcześnie  legalnymi automatami sprawiał, że mieliśmy do czynienia z całym  przekrojem społeczeństwa. Tak, więc i naćpany świr mógł się trafić. Po  niezręcznej cieszy, trwającej w mojej głowie ok. 3 lat, a w  rzeczywistości 2 minuty nasz sympatyczny gość wreszcie porwał ze stołu 3  papierosy i oddalił się…zapewne w stronę zachodzącego słońca. Ot, dzień  jak co dzień (śmiech). Trochę przedłużę, ale do niecodzienności też  należało – i nie mogę o tym nie wspomnieć przy okazji takiego wydarzenia  jak wywiad i pytania o nieoczywiste dni – to, że podczas jednej  standardowej sesji udało mi się znaleźć właścicielkę dla bezdomnego psa.  Psa przygarnęliśmy w lutowy, mroźny poranek i mieszkał z nami przez ok.  miesiąc. W końcu jednak nadszedł dzień, kiedy musieliśmy oddać go do  schroniska, bo nie udało się znaleźć nowego właściciela. Los chciał, że  tego dnia na sesji była przesympatyczna Kinga, która do Warszawy  przyjechała zza Krakowa. Po paru godzinach rozmów o różnościach,  otworzyła serce na tego schorowanego, 10 letniego kundla i wzięła psa od  obcego chłopa. Tego dnia stał się cud – wierzcie mi na słowo – to był  dzień tak bogaty we wszystkie odcienie emocji i kumulacja energii, że ja  nie pamiętam jak zrobiłem ten tatuaż, podobno nawet ładny (śmiech).

Są motywy, których masz dość lub których nie robisz?

Ja jestem dość przekorny i nie lubię iść w oczywistości. Drażni  mnie moda na hurtowe wręcz zalewanie galerii motywami popularnych  aktualnie filmów, produkcji, gier, itd. Kiedy wychodzi jakiś film z  Batmanem, to do porzygu jest Jokerów z małymi, przy odrobinie szczęścia,  różnicami w wykonaniu. Jak wyszło Star Wars, to oddziały szturmowców  szły równo na wszystkie fora o tatuażach – co cover to Vader itd.   Wymieniać można bez końca. Co parę miesięcy jest inny trend. Ogólnie nie  mam nic do motywów. Każdy robi co chce, ale ja nie muszę dokładać  swojej cegiełki, która nic nie wniesie poza kwotą dniówki do domowego  budżetu. Niby była mowa o spełnianiu i o pracy, ale ja uważam, że można  to połączyć, a idąc nurtem to w dużej mierze można robić cokolwiek. Co  do nielubianych motywów, to nie w będę wspominał oczywistości, jakimi są  tribale, będące reliktami przeszłości jak i gigantyczny, wręcz  przerażająco akceptowany problem z wykonywaniem kopi. Ilości pytań o  możliwość realizacji znalezionych „projektów”, które okazują się w 99%  popularnymi tatuażami mnie osobiście sakramencko drażni. Skala  ignorancji, braku świadomości oraz zwykłej bezczelności jest tym, co w  tym zawodzi przeszkadza mi najbardziej. Walka z wiatrakami może zmęczyć  najdzielniejszego rycerza (śmiech).

Tatuaż z którego jesteś najbardziej dumny?

Nie ma takowego, bo ja nie jestem malarzem czy rzeźbiarzem.  Jestem tatuatorem. Ode mnie zależy dużo, ale nie wszystko. Jestem  najbardziej dumy z ludzi, którzy poważnie podchodzą do mojej pracy.  Angażują się w nasz wspólny wysiłek, jakim jest dobra praca. Jestem  szczęśliwy, kiedy ktoś przychodzi pokazać się po wygojeniu, a tatuaż aż  błyszczy dobrze zadbany, nieopalany, smarowany czasem golony, bo żal  zasłaniać włosami. To są momenty, które zwracają nasz wkład. Wspaniale  jest również, kiedy ktoś mówi, że widział moją pracę na mieście. Nie  znał jej, ale poznał, że jest moja. To wzruszające, bo wyróżnić sie na  tle tylu wspaniałych artystów, to wielka przyjemność. Tatuaże to już  codzienność. Mamy szerokie porównanie, więc jak ktoś mówi mi, że moje są  charakterystyczne, to jestem dumy z każdego z osobna. Myślę wtedy, że  obrana dawno temu droga przynosi efekty, że upór, który pozwala iść pod  prąd wygody i szybkiego zysku procentuje i daje znacznie więcej. Daje  satysfakcje, która może objawiać się w przeróżny sposób.

Czy jest tatuator, którego szczególnie podziwiasz?

Nie będę oryginalny i powiem, iż wybór jest tak szeroki, że  postawienie kogoś na pudle jest niemożliwy. Dodam tylko, że polscy  artyści tatuażu, to najwyższa półka. A jakbym miał podać jedna osobę,  która podziwiam, to Zdzisław Beksiński…jaki to byłby ogień, gdyby  tatuował (śmiech).

Tattooartist.pl

TattooArtist.pl to serwis skupiający najlepszych polskich tatuażystów. Podzielony jest na kategorie: tatuaż, wzór, tatuażysta i studio. Znajdziesz tu również wyrafinowane inspiracje i ciekawe treści.

Great! You've successfully subscribed.
Great! Next, complete checkout for full access.
Welcome back! You've successfully signed in.
Success! Your account is fully activated, you now have access to all content.