Bieruń
Instagram: p.ink.alpaka
Ino Ink
Bieruń
„Od niedoszłego geologa do tatuatorki”
czyli historia dziewczyny którą spotkało niewiarygodne szczęście
Ale zacznijmy od początku czyli od tego że zawsze interesował mnie rysunek a bardziej bazgranie w zeszycie w wolnych chwilach bo jak to wszyscy mi powtarzali „znajdź sobie jakąś pracę, zostań jakimś lekarzem lub architektem bo z bazgrołków nie wyżyjesz” a jeszcze większy dylemat bo akurat kończyłam technikum i czekał mnie wybór studiów. Wybrałam geologię nawet nie dlatego że jakkolwiek mnie to interesuje tylko zostało 15 minut do końca rekrutacji a ja już nie miałam pomysłu na nic innego więc złożyłam papiery. Sama nie widziałam sensu w jakimś ASP bo „gdzie ja po tym znajdę jakąś dobrze płatną pracę”. w trakcie nauki w technikum i na początku studiów i tak wolałam rysować jakieś portrety na zamówienie lub robiłam ręcznie kartki na chrzciny, śluby itp. żeby dorobić sobie parę groszy. U nas w domu o tatuażach się jakoś specjalnie nie rozmawiało więc jako pierwsza poruszyłam ten temat jak siedzieliśmy z rodzicami w ogródku że w sumie chciałabym jakiś sobie zrobić, miałam wtedy 17 lat o dziwo zgodzili się, tata pojechał ze mną podpisał mi zgodę i tak oto pojawił się mój maluszek na obojczyku, byłam tak szczęśliwa i wtedy właśnie pojawił się pierwszy pomysł „a gdybym ja mogła tak uszczęśliwiać ludzi swoimi pracami narysowanymi na skórze tak jak ja jestem szczęśliwa mając te malutkie dzieło sztuki na skórze” ale oczywiście było to tylko ciche marzenie bez żadnych postępów bo przecież nie ma żadnej szkoły po której ludzie zostają tatuażystami. szukałam kursów w internecie ale nie było mnie na nie stać. Marzenie usnęło na 3 lata nawet nie wiedziałam od czego zacząć co jest potrzebne żeby się tym zajmować, a z moją pewnością siebie, osobą która boi się zapytać nawet z którego peronu odjeżdża pociąg, nie poszłam do studia tatuażu żeby się zapytać od czego zacząć, wolałam brnąć w studia które nawet mnie nie interesują… Aż do tego jednego dnia kiedy po około 3 latach mój tata pojechał na tatuaż do tego samego artysty który robił mi mój pierwszy tatuaż. Pojechałam z nim żeby chociaż móc popatrzeć jak tatuator pracuje, czego używa. pojechaliśmy oprócz słów „dzień dobry” nic nie powiedziałam, stałam jak słup obok taty który miał wykonywany tatuaż na przedramieniu, a ja z fascynacją obserwowałam. i to był właśnie ten magiczny dzień który zmienił wszystko… tata wysłał mnie do bankomatu za rogiem, jak wróciłam artysta powiedział do mnie „słyszałem że coś tam rysujesz”, ja w szoku skąd on to wie, a to mój kochany tata zrobił w domu zdjęcia moich wszystkich prac którymi tak bardzo wstydziłam się gdziekolwiek pochwalić, może nie były idealne ale mnie cieszyły. zapytał go jaką mam kupić maszynkę bo bardzo mi się marzy iść w tatuowanie l ale nie mam pojęcia jak zacząć. wtedy usłyszałam słowa „dam ci namiary, jak kupisz maszynkę i wyślesz mi swoje prace dzisiaj wieczorem to nauczę cię jej używać”. w życiu nie byłam szczęśliwsza. wyprosiłam rodziców o trochę gotówki bo nie było mnie stać na ten zestaw startowy, w trakcie studiów pracowałam na produkcji gdzie zarabiałam niewiele. po miesiącu udało się, otworzyłam paczkę na którą tak czekałam i kompletnie nie wiedziałam co tam do czego służy, umówiłam się z tatuatorem który miał mi wszystko objaśnić i następnego dnia rano pojechałam, przed sobą miałam maszynkę, sztuczną skórę, kubek z tuszem, 2 igly i…. długopis. „pokaż czy coś tam potrafisz stworzyć od ręki, narysuj sobie jakiś projekt długopisem, kalki narazie nie potrzebujesz” więc wyskrobałam jakiegoś lotosa, parę napisów jakiegoś kwiatka, oczywiście wszystko z parkinsonem bo nie było to takie proste jak się wydaje. Maszynka była jak młot pneumatyczny a nie jak niektórzy myślą że to idzie tak gładziutko jak długopisem po kartce. Zabrałam sprzęt do domu żeby ćwiczyć i tutaj pojawił się pierwszy pomysł, jak mam już tą maszynkę to muszę sobie zrobić jakiś mały symboliczny tatuaż i tak oto powstała moja koniczynka przy kostce,pierwszy tatuaż na człowieku, bardzo krzywa, rozlana w niektórych miejscach ale bardzo lubię ten tatuaż bo przypomina mi o początkach. W sumie wytatuowałam 1 sztuczną skórę i 2 banany, później zaczęłam dziarać ludzi za symboliczne 50zl żeby jak najwięcej ćwiczyć. pracowałam wtedy na 3 zmiany na produkcji, studiowałam zaocznie tą nieszczęsna geologię i jednocześnie próbowałam tatuować. Do pracy na 14 a ja umawiałam się z koleżanką na 6 rano przed pracą żeby zrobić jej tatuaż i powiększać portfolio, więc cały dzień na pełnych obrotach, spałam po 3 godziny bo do tego dochodziła nauka na studia, weekendy na wykładach i praktyki w studio. Marzenia jednak były silniejsze, mimo że bardzo mi to nie wychodziło, rzucałam maszynką po biurku ze złości że już tygodnie lecą a ja nie potrafię zrobić nawet kawałka prostej linii. W tamten dzień podjęłam decyzję, albo tatuaż albo nic, „kto jest do wszystkiego to jest do niczego” albo poświęcasz się czemuś w 100% albo robisz wszystko na pół gwizdka. Rzuciłam pracę i studia, zarabiałam tyle co symboliczna kwota z tatuażu który nie raz robiłam po 12 godzin ale miałam już więcej czasu by ćwiczyć. Jeździłam z moją magiczną skrzyneczką wypełnioną rzeczami do tatuażu po ludziach jak jakiś dostawca pizzy i robiłam im tatuaże „z dostawą do domu”. Zaczęło wychodzić mi to coraz lepiej. znajomi znajomych zaczęli się dowiadywać o tym że się uczę i tak miałam coraz więcej chętnych. Oczywiście to jak ja je robiłam nadaje się na dobrą komedię połączoną z dramatem, starałam się zachować jakkolwiek sterylne warunki, owijałam klientowi stół folią nawet nie miałam żadnego podłokietnika na stole leżała ofoliowana skrzyneczka żeby było na czym położyć rękę, ja klęczałam na podłodze wciskając kolanem pedał maszyny. Brałam też sobie co weekend do studia znajomych gdzie pod okiem mojego kolegi po fachu robiłam tatuaże. Po miesiącach nauki dostałam ten zaszczyt pracy w studio, i tu pojawił się problem, to już nie byli znajomi tylko obcy ludzie z którymi trzeba było rozmawiać, złapać kontakt zdobyć ich zaufanie. Kupiłam sobie jakiegoś używanego laptopa do pracy, nie miałam nawet drukarki, wszystkie projekty rysowałam ręcznie, lub robiłam w Photoshopie i odrysowywalam od ekranu laptopa. Może nie jest to tak trudne jak lutowanie igieł przed sesją lata temu gdzie był tylko katalog ze wzorami, a o jakiś udogodnieniach i dobrym sprzęcie można było pomarzyć :) . Dorobiłam się drukarki po roku tatuowania, później uzbierałam na tableta co było kolejnym spełnieniem marzeń. Bardzo doceniam to że zaczynałam bez tych udogodnień bo jak drukarka lub tablet zawiedzie to jestem sobie wstanie poradzić bez niego i mogłam poczuć na własnej skórze ile to wymaga ciężkiej pracy żeby przygotować projekt, wszystko przerysować z ekranu na kartkę (szczególnie mandale które nie raz przerysowywałam po 10 razy bo były krzywe) a później jeszcze raz długopisem na kalce, teraz parę kliknięć w tablecie, oś symetrii, potem cyk do drukarki i mandala gotowa. Miałam parę załamań po drodze jak praktycznie co 2 tatuaż był do poprawki bo był niedobity i dziurawy. Chciałam się poddać, ale to by było pójście na łatwiznę. Jak już wszystko postawiłam na jedną kartę to nie odpuszczę bo przecież kocham to co robię, wiadomo że każdy by chciał od razu umieć wszystko, ale tak się nie da. Trzeba spiąć d*pe i iść przed siebie. Teraz mam 23 lata, tatuuje już ponad 2, mam bardzo duże wsparcie w rodzicach (których sama już dość porządnie pokolorowałam w trakcie mojej nauki), oczywiście połowa rodziny dalej nie pogodziła się z tym że rzuciłam fajne studia na rzecz „bawienia się zamiast prawdziwej pracy” i innych tego typu komentarzy, ciągle stawiam w swój rozwój, poznałam super ludzi o takiej samej zajawce jak moja. Moja rada: rób co kochasz i nie patrz na innych bo to ty masz czuć się spełniony/a, trzeba czasem zaryzykować, postawić wszystko na jedną kartę, wiadomo że będą wzloty i upadki, nie powtarzać mojego błędu: „co będzie to będzie” już się tego nauczyłam, bo nikt życia za ciebie nie przeżyje. Mimo tego że miałam niewiarygodne szczęście, że ktoś wyłowił mnie z tłumu i nauczył wszystkiego, gdyby nie to pewnie teraz kończyłabym studia szukałabym pracy która nawet mnie nie interesuje, a tak to nigdy nie byłam szczęśliwsza i tak spełniona dzięki tej małej iskierce która przy ciężkiej pracy i odpowiednich osobach przerodziła się w prawdziwą pasję, zmieniło to też moje podejście do życia, i wartości którymi się kieruję. Rób to co kochasz, to nie przepracujesz ani jednego dnia. Maszyna w górę i do przodu!
Style: Watercolor
Czas trwania: 1 sesja
543 dni temu